Awers. Hanna Greń

Читать онлайн книгу.

Awers - Hanna Greń


Скачать книгу
w miarę możliwości da mi spokój.

      – A co z kolacją?

      – Kolację zjem.

      – W pokoju czy w jadalni?

      – Dzisiaj w pokoju. Muszę się dopiero zaaklimatyzować – wyjaśniła.

      Siostra dała już jej spokój. Przyszła tylko z kolacją, na którą składała się miseczka płatków z jogurtem, pomarańczka i szklanka soku jabłkowego. Matylda była nawet zadowolona z takiego menu. Nigdy nie jadła ciężkich kolacji. Płatki z jogurtem wystarczyłyby w zupełności. Po zjedzeniu wróciła do czytania, lecz oczy same jej się zamknęły. Miała wrażenie, że zasnęła tylko na chwilę, ale gdy przebudzona spojrzała na zegarek, okazało się, że była godzina czwarta nad ranem. Zasnęła o siódmej wieczorem, czyli spała dziewięć godzin. Jak to możliwe? Od lat nie zdarzyło się jej przespać całej nocy. Zazwyczaj budziła się co dwie, trzy godziny, a tu naraz dziewięć? Przecież to niemożliwe. Może to powietrze? No tak, była w końcu nad Wisłą, w leśnej okolicy. To musiało mieć związek z dobrym snem. Obudziwszy się, zabrała się znów do książki i czytała aż do śniadania. Po śniadaniu znowu zasnęła. To jej się wydało nad wyraz dziwne.

      – Jak się pani spało? – zapytała pielęgniarka. Tym razem starsza od tej wczorajszej.

      – Dobrze. Dawno tak nie spałam. Chyba nadrabiam braki z domu. Tam byłam ciągle niewyspana.

      – To tutejsze powietrze. Ono doskonale działa na organizmy naszych pensjonariuszy. Śpią jak zabici.

      I naraz zaczęła się domyślać, w czym rzecz. Najprawdopodobniej podawano jej środki nasenne, by czuła się zrelaksowana i wypoczęta. Tydzień na prochach i będzie mogła spać tylko tutaj. Po powrocie do domu ludzie myślą, że tylko tu będzie im dobrze. Niezła sztuczka. Trzeba się przekonać, czy to rzeczywiście tak działa, bo może jest po prostu przewrażliwiona.

      Wieczorem nie wypiła soku do kolacji. Popiła wodą z kranu i poszła do łóżka czytać. Czytała tak jak w domu, do jedenastej, i dopiero wtedy zgasiła światło, by pójść spać. Z zaśnięciem męczyła się jak dawniej, przez godzinę, a potem spała z przerwami przez kilka godzin. O piątej wypiła wreszcie sok i zbudziła ją dopiero siostra o dziewiątej, na śniadanie.

      Teraz już wiedziała, że relaks w Niebiańskim Domu to bujda na resorach. Z rehabilitacją też nie było najlepiej. Codziennie masaż całego ciała przed południem, a po południu trening na siłowni we własnym zakresie. Tylko ta opieka duchowa rozwinięta na wysokim poziomie. Poranna msza odbywała się codziennie, podobnie jak wieczorna, a oprócz tego jeszcze w różnych porach dnia były te na specjalne zamówienie. Nie poszła na żadne nabożeństwo. Nie miała ochoty. A ksiądz się nie narzucał. Owszem, przychodził i pytał, czy nie chciałaby przyjść, ale ona wskazywała tylko na swój telefon.

      – Mam bezpośrednią łączność – powtarzała i spoglądała w górę. Wobec takiej poufałości z Bogiem ksiądz musiał być całkowicie bezradny.

      W końcu w nocy ze środy na czwartek postanowiła się rozejrzeć. Odczekała do drugiej i wyszła z łóżka na bosaka, żeby nie robić hałasu. Na korytarzu nie było nikogo. Wiedziała już, że nocą żadna z dyżurnych sióstr nie chodzi po pokojach. Za to ona pochodziła po zakamarkach swojego piętra, sprawdziła, gdzie są wyjścia i schody, przeliczyła wszystkie drzwi i wróciła do łóżka, zadowolona z wykonanego rekonesansu. Następnej nocy zdecydowała się pójść dalej. Spokojnie więc przeszła korytarzem w kierunku schodów. Wszędzie panowała grobowa cisza, więc wydawało się jej, że stopy klaszczą głośno o linoleum. Ale to było tylko złudzenie. Cisza aż dzwoniła w uszach. Przystanęła przy schodach. Wybrała zejście na dół. W myślach parter cały czas nazywała umieralnią, więc chciała przekonać się na własne oczy, co tam się dzieje. Wyszła na korytarz, zastanawiając się, co się stanie, gdy kogoś spotka. Nic nie będzie. Powie, że zabłądziła. Starzy ludzie przecież często się mylą i błądzą po nocy. Ona też mogła.

      Na dole nie było żywego ducha. Gdy przeszła korytarz w połowie, naraz zdało się jej, że słyszy płacz. Podeszła do drzwi, za którymi rzeczywiście ktoś cicho szlochał. Nacisnęła klamkę i weszła do środka. W pokoju panował półmrok. Na lewo od drzwi stało łóżko. Ale nie takie, na jakim spała w pokoju na górze. To było inne, wyższe i bez pościeli. Leżał na nim zupełnie nagi mężczyzna. To, co od razu rzucało się w oczy, to przywiązane do boków łóżka pasy, którymi skrępowano mu nogi i ręce. Był całkowicie unieruchomiony. Podeszła do niego. Gdy ją ujrzał, natychmiast zamilkł. W jego oczach dostrzegła przerażenie.

      – Co panu jest? – zapytała najspokojniej, jak potrafiła.

      – Oni mnie zaraz zabiorą.

      – Dokąd?

      – Do Pana.

      – Jak to? Co pan mówi?

      – Wiozą mnie w ostatnią drogę. Proszę, nie pozwól im. Ja nie chcę. Boję się.

      – Nigdzie pana nie zawiozą!

      – Mają zastrzyki. Wstrzykną mi i pójdę ścieżką Pańską prosto na łąki niebieskie… Boże, nie chcę! – krzyknął. – Boże, nie, Boże, nie, nie, nie chcę, Boże, nie chcę, nie chcę, nie chcę!

      Mężczyzna wyrzucał z siebie słowa jak w transie. Jego oczy uciekały w górę i w dół, a ręce i nogi zaczęły się wyrywać z pasów. Naraz z jego gardła wydobył się przeciągły ryk.

      –Auuuuu! – zaskowyczał jak ranne zwierzę.

      Odskoczyła od łóżka ku drzwiom. I wtedy te drzwi się otworzyły. Stanęła twarzą w twarz z księdzem. Ten najwyraźniej osłupiał ze zdumienia na jej widok.

      – Co pani tu robi? – powiedział ostrym tonem, a krzyczący mężczyzna ucichł i zastygł jak rażony paralizatorem.

      – Zabłądziłam i usłyszałam, że ktoś krzyczy.

      – Niech pani idzie do swojego pokoju.

      – A co z nim?

      – To chory człowiek. Bardzo chory.

      – Ale on…

      – Czy coś mówił?

      Pokręciła głową.

      – Tylko wył i płakał.

      – Niech pani już idzie. Ja z nim zostanę.

      Popchnął ją delikatnie ku drzwiom. Gdy wychodziła, usłyszała spokojny głos księdza.

      – Uspokój się już, Wiesławie. Teraz wszystko będzie dobrze. „Choćbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną”.

      Do rana już nie mogła zasnąć. Zadzwoniła więc do Marcina, lecz jego telefon milczał. Nie lubiła pisać SMS-ów, ale się przemogła. Opisała wszystko, co widziała, i wysłała wiadomość. Dzięki temu poczuła się nieco spokojniejsza. Gdy była w milicji w wydziale dochodzeniowo-śledczym, pracowała przy wielu śledztwach związanych z morderstwami. Napatrzyła się na trupy z obciętymi głowami, rękami czy nogami, widziała wisielców, ludzi zastrzelonych i utopionych. Nikt jednak nie zrobił na niej takiego wrażenia jak ten człowiek na dole, który był przekonany, że idzie na śmierć. Gdy następnego dnia zapukał do niej ksiądz, powiedziała, że ma poczekać na korytarzu, bo jest nieubrana. Chwyciła telefon i wybrała połączenie z Marcinem. Odebrał.

      – Słuchaj i nie gadaj – rzuciła do słuchawki. Zdążyła jeszcze wyciszyć go całkowicie, tak by nie było słychać głosu dobiegającego z drugiej strony. Dlatego to ona musiała mówić głośno i wyraźnie, zanim chłopak zrozumie, w czym rzecz. – Proszę, niech ksiądz wejdzie.

      – Nie przeszkadzam?

      –


Скачать книгу