Zjadacz czerni 8. Katarzyna Grochola
Читать онлайн книгу.granicą, który by w Anglii został, to jak skazać się za życia… Być dzieckiem wroga… Ileż ja nieprzyjemności miałam przez same paczki… A przecież dzięki nim żyliśmy.
Cyprianie, jak ty mało wiedziałeś, co matka dla ciebie zrobiła… Raz w życiu straciłam panowanie nad sobą… Zostawiłam go z tą filiżanką na podłodze… Obie spadły, obrus zalany, nie wiem, dlaczego dzbanuszek się wtedy nie rozbił, takie to delikatne…
Weszłam do Władzi i krzyknęłam:
– Widzisz, co narobiłaś!
Pierwszy raz jej na „ty” powiedziałam i ostatni… Tak się zachować, tak się zachować… Do dziś nie mogę sobie tej obcesowości wybaczyć. A Władzia też nie lepsza… Posadziła mnie na tapczanie… Nie wiem, jak ona mogła na nim spać, tapczan to dumna nazwa dla takiego mebla… I pobiegła do stołowego, to znaczy tutaj. I słyszę:
– Siadać, siadać i słuchać! Cyprian chciał mieć martwego ojca i martwą matkę… A oni ze krwi, ze krwi i z kości…
A ja siedziałam na tym…
– Cyprian nie słucha, Cyprian nie słyszy! Cyprian po raz pierwszy rodziców dostał. To dzień urodzenia jest. I co Cyprian z tym zrobi, to Cypriana sprawa… Bo to tylko urodzenie, jak z kociętami… Z brzucha wyjdą… Potem oczka otworzą, potem sierść im troszkę urośnie, ale nieporadne są takie… Dopiero potem czas na poznawanie świata. I taki sam teraz Cyprian jest. Był jak ślepe kocię, a teraz może i razi to światło, ale widać coś… Teraz można coś zobaczyć!
Chciałam się podnieść, iść do nich, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nie wiedziałam, co ona ma na myśli. Cyprian też na pewno jej nie zrozumiał.
Ale do ojca pojechał. Nic już nie było takie jak przedtem. Zdążył… Zdążył się z nim zobaczyć. Tyle lat, tyle lat go chroniłam… A Władzia w jednej chwili zburzyła ten świat. A mnie tak ciężko było… A Krzysztof zamiast umrzeć, postanowił nie wracać z delegacji… W Londynie został, nie pamiętam, w którym roku. W tamtych latach! Mnie nie wypuścili, paszportu nie dali, a on wrócić już nie mógł. A potem już było za późno… Myślałam, że się opamięta… Nie chciał wrócić.
Może gdyby nie ta Mandy, inaczej by nam się życie potoczyło. Mandy, Majdy? Nawet nie wiem, jak się to wymawia. Amanda. Czyż ja mu nie wybaczałam tych kobiet? Ale on nie wrócił…
Ona mi paczki przysyła do dzisiaj… Po tylu latach… Wtedy myślałam, że to on… Jednak pamięta, chce pomóc… Byłam wdzięczna. Jak bym przeżyła z Cyprianem te lata bez tych funtów w kopertach przysyłanych? Nigdy nam niczego nie brakowało. Lepiej było dla Cypriana mieć ojca bohatera… Lepiej było stracić przez komunizm ojca, co walczył z wrogiem… Ale on tego nie rozumiał…
Gdybym wiedziała, że te paczki od niej!
Ale Krzysztof umarł, a paczki dalej przychodzą – ten sam charakter pisma co wtedy… To jej pismo, nie jego. Jego nigdy… Nie miał odwagi…
No cóż, w każdym razie wtedy Cyprian pojechał, otrzymał wizę, dostał zaproszenie od tej Mandy O’Brien – nigdy nie nosiła jego nazwiska, była jedna Budaniewiczowa… Tylko jedna. A potem wdowa po nim… I teraz rentę ja mam… To czemu ona te paczki przysyła? Czasy się zmieniły… Ale na Wielkanoc nie przysłała…
Władzia kazała napisać… Nierozważna… Ale dlaczego nie przysłała? Może też… Ile ona mogła mieć lat? Dużo, dużo młodsza od Krzysztofa, bardziej w Cypriana latach. Syn poszedł w ślady ojca, Ola też dużo młodsza.
Mandy opiekowała się nim do końca. Cyprian mówił, że choruje na cukrzycę. Ale kto dzisiaj nie choruje… Powiedziałam: nie życzę sobie rozmów o tej pani w moim domu. Ona mu zresztą bardzo pomogła… Urządził się tam dzięki niej. Przecież Krzysztof, mój Boże, ile to już lat? A ona może chora? Zresztą ja mogę sobie teraz pozwolić na to, żeby go zapytać… Nie, nie będę o tym myśleć.
Cyprian pierwszy raz pojechał i wrócił odmieniony… Już nie mój syn… Władzia mówiła, że on na oczy przejrzy, nie trzeba poganiać, jak go boli… Boli! A ja???
Wyjechał po raz drugi, trzeci… A któregoś razu został w tym Londynie. Na dobre.
A ta plamka widoczna, co tu kapnęło? Władzia tu ścierała podłogę, jak dziś pamiętam… Potem pastowała na kolanach… Mówiłam: to można polakierować, a Władzia, że to nie dom z „porakielowanymi” posadzkami…
Ja zresztą też lubię zapach pasty. To święta… Władzia przed świętami tak pastowała i pastowała, mówiłam: Władziu, ta pasta to pewno już u sąsiadów na suficie, przesiąknie przez ten strop, a Władzia, że przecież to stara kamienica i mury grube, że nie przesiąknie.
Ona wszystko dosłownie brała.
Jak Cyprian został i było wiadomo, że na stałe, to mówię do Władzi:
– Władziu, ja dziecko straciłam…
A Władzia tak głowę podniosła, że mało się, o tu, nie uderzyła.
– Nie straciła pani, tylko odzyskała. Dzieci swoją drogą mają iść, a nie tą wytyczoną przez rodziców, bo inaczej to w kajdanach są, w niewolnictwie, panią serce może i boli, ale on szczęśliwszy jest, nie może pod pani życiem żyć, on ma swoje do przeżycia!
Uff, parę kroków i zadyszkę mam. Zmęczyłam się. Zobaczymy, co w świecie słychać. Znowu nie działa… Działa… Nie, nie działa. Radio sobie nastawię. Albinoni. Adagio. Pięknie grają.
Władzia tylko jednej stacji słuchała, jakieś Jeziorany czy coś podobnego. Telewizji nie lubiła, jeden ulubiony serial miała, angielski. Mówiła, że lubi sobie wyobrazić, a telewizja jej zabiera wyobraźnię. O, tej stacji słuchała… Nic tu nie ma. Reklamy będą.
Ale może i Władzia miała rację, bo Cyprian przyjechał, popłakało się dziecko, stary chłop, powiedział: dziękuję, mamo.
Władzia swoje wiedziała…
No, do roboty… Kiedyś mnie zapytano, co robię, że mam takie piękne ręce… Ale ja dopiero teraz kremuję. Zmiany, zmiany… Płyn do naczyń też dopiero teraz kupiłam, jak Władzi nie ma. Nikt by nie uwierzył, że nie używałam dotychczas. Władzia mówiła, że sobie poradzi.
– Bo jak człowiek brudzi koło siebie, to ma brudno… Takie detergendy to krzywdę robią!
– Jaką tam krzywdę, Władziu?
– Ano, bo jak się myje naczynia w takim, to nawet krowom wody dać nie można!
– Gdzie tu Władzia krowy widzi?
– Tu nie widzę, ale ścieka to wszystko w ziemię i leci, i dalej truje. Ja truć ziemi nie będę!
– Ależ, Władziu droga, wszyscy myją w proszkach!
– Może wszyscy – mówi Władzia. – A ja nie!
– Zmywanie nie moja sprawa, niech robi Władzia, jak zechce, tylko żeby mi było czysto!
Nareszcie troszkę to mieszkanie uporządkowane… Władzia niewiele ostatnio robiła. Słabiutka już była, bardzo słaba…
A cóż to za kartka? Nie mogę przeczytać… Władzi pismo… Teraz będzie tak, jak chcę… Gdzie są moje okulary? Nie muszę ich właściwie używać, ale przy takim świetle? Jakie pismo, jak jakaś analfabetka… Nic nie widzę, takie kulfony… Nie jestem w stanie… Gdzie ja położyłam okulary? Cóż za barbarzyński pomysł z tymi karteczkami. Czy ja wyglądam na osobę, która miałaby mieć alzheimera? O masz ci los, przecież mam je tutaj, człowiek zapomina, jak te sznureczki na okulary zakłada. Wiedziałam, że są gdzieś pod ręką. Co ona tu powypisywała… „Leki Pani Marianny: rano pół tabletki”. Co za bzdura, co za bzdura… „Furruanum trzy razy dziennie