Zjadacz czerni 8. Katarzyna Grochola
Читать онлайн книгу.Wystarczył on jeden. Radość mojego życia… Tak ciężko okupiona, tak ciężko… Może dam mu te zdjęcia… Tu jeszcze z ojcem…
Ale, synu, prawda była taka, że miałeś tylko matkę. I za to przynajmniej należy się jej wdzięczność. Jakakolwiek wdzięczność. Po tylu trudnych latach… Jak to dzieci nie zdają sobie sprawy z tego, co się dla nich robi… Ten szok przeżyty przez cały naród… Szczególnie potem… On umarł. Nie było wyjścia! Zginął, synu, żebyś ty mógł…
Piersi… Pamiętam, jak rozpaczliwie bolały mnie piersi. Nie do wytrzymania ból… Musiałam mieć mamkę do syna, och, to straszne wspomnienie, straszne… Radość! Macierzyńska radość! Oczywiście byłam szczęśliwą matką! Syn dorodny, Krzysztof spełniony… Ale ojcem był… Mężem – tak. Co do tego nie ma dwóch zdań, złego słowa nie mogę powiedzieć. Niech mu ziemia lekką będzie.
Cóż ta Władzia… Po cóż ona to tu schowała? Na przeszłość mogą pozwolić sobie ci, którzy umierają młodo… Nie, nie, nie ma co wracać do przeszłości. A te śpioszki za małe były od początku. A może ona… Chwileczkę, a dlaczegóż? To przecież zdjęcia Władzi? Śmieszne… No tak, to ze dwadzieścia pięć lat temu… A tu chyba nawet ja sama… A to co znowu… Władzia z kotem!
Ależ to było pokraczne stworzenie… Ten kot zresztą też był pokraczny… A Władzia tak o nim… jakbym ją słyszała… że kotek malutki, troszkę chromawy, bo mąż butem przetrącił, ona to musiała mieć krzyż pański z tym mężem. Ale grzech to nie jest! Te oświadczenia prostego ludu, doprawdy… Ale Władzia żalu nie miała, o nie, bo przecież żeby kotka nie przyniosła, toby mężuś się nie zezłościł. Ale, jak mawiała Władzia, najważniejsze to go nie zezłościć. Bo on biedaczek to nad sobą nie panuje. I potem to jej było przykro, że go musiała zdenerwować.
– A w życiu to przecie, proszę pani, złościć się nie trzeba, bo one krótkie… – tak mówiła Władzia. – Pani spojrzy, chudzieńki taki.
Ano chudy, chudy… Władzia też przed odejściem gruba nie była…
To od razu zrobione, jak Władzia do mnie trafiła. Zabiedzona była… No, wtedy już się służby nie wybierało. A przecież i dom dawałam, i wyżywienie, i wychodne. Ogłoszenia mi nie chcieli przyjąć. Cóż to za czasy były… Musiałam zmienić: „Uczciwą do prowadzenia domu”. Jakby służąca mogła prowadzić dom… Dom to ja zawsze prowadziłam! I zgłosiła się. Mizerota. Widać było, że kobieta uczciwa. Nadawałaby się… I już prawie ustaliłyśmy warunki, a ona mówi, że z kotem… A ja tych stworzeń się brzydzę… Brzydzę się zwierząt… A ona mi tłumaczy, że jak Buraska zobaczyła w piwnicy, takie to malutkie było, że aż krzykła! Ten jej język! I zachęca mnie w ten szczególny sposób, że: on do szczura, proszę pani, był bardziej w podobie. Aż dreszcz mnie przechodzi, szczury to wyjątkowo niepoczciwe stworzenia. Ale go wzięła. Mąż przyszedł i krzyczał: żadnych zwierząt w domu! Ale Władzia kota nie wyrzuciła, bo: sam Pan Bóg mi go dał, proszę pani.
I do mnie Władzia mówi, nieznajoma osoba, że z kotem, albo razem, albo nikt.
Prawdę powiedziawszy, na taką zuchwałość w ogóle nie byłam przygotowana. Więc powiedziałam: Absolutnie nie! Absolutnie! No chyba żebym nie wiedziała, że jest. Nie czuła fetoru, tej woni kociej… Znam ja dobrze takie domy. Toż to nie domy, to stajnie lepiej pachniały. Nie! Nie! W żadnym wypadku nie! Chyba że wręcz nawet nie będę przeczuwała, że to stworzenie tutaj jest!
No i na próbę… Nikt się wtedy oprócz Władzi nie zgłosił, nikt nie odpowiedział na to moje ogłoszenie. A jak ona wyglądała… Schludnie, ale biednie, oj, biednie. W socjalizmie pracy było w bród… Każda wolała fabrykę niż porządny dom…
No i tak na próbę Władzia z tym stworzeniem została. Ale mieszkało toto w pokoiku razem z Władzią i rzeczywiście prawie nie wiedziałam, że toto w m o i m domu jest. A to stworzenie chrome było… Powiedziałam tylko: proszę mi je wykąpać. Ach, co to się działo! Jakże Władzia przy tej kąpieli nie krzyknie:
– Pani go tak tu nie naciska, bo on chyba żebra ma zwichnięte!
– Żebra, Władziu jedyna?
– A to z tego kopania… Niechcący mu pod nogi wpadł! Jużem myślała, że kot na nic, ale wyzdrowiał.
I to wszystko przy kąpieli tego stworzenia. Władzia doprawdy była niespożyta w tych opowieściach! Tu woda, tu specjalny płyn, tu to stworzenie takie, takie… jak zmokła kura. I co ona się go naprzytulała, jak myślała, że nie patrzę. Władzia niepoprawna była… Wtedy kiedy poszła po karpie przed Wigilią roku Pańskiego… Och, jeszcze przed wyjazdem, pierwszym wyjazdem Cypriana do Londynu. Który to był rok? Nie pamiętam…
Karpie poszła kupić. Pół dnia jej nie było. A kot zamknięty. Chwili wytchnienia nie miałam… Podchodzę do drzwi – cisza. Czekam trochę – cisza. Odchodzę – cisza. Staję pod drzwiami – cisza. Nic się nie rusza! Żadnego dźwięku. Może mu się coś stało? Uchyliłam lekko drzwi, nigdy tego nie robiłam. Wiem dokładnie, gdzie jest granica, której przekroczyć nie wolno. Leżał na tapczanie Władzi. Prawie go nie widziałam… Tam jest ciemno, okno tylko od północy, mały ten pokoik… Nieduże okno… Zamknęłam drzwi – jeszcze tego brakowało, żebym się kotem cudzym martwiła! Ale Władzi nie było i nie było… Takie czasy… Przed wojną ryb a ryb… I komu to przeszkadzało… A to popiskiwać zaczęło… Nie mogłam tego ścierpieć! Żeby to stworzenie zmuszało mnie do wchodzenia tam! Już siedział pod tymi drzwiami i miauczał! Musiałam go trochę uspokoić…
Rąk potem nie mogłam domyć z tego zapachu!
– Jeszcze raz mi się zdarzy, Władziu, że to będzie awantury urządzało… Przecież ja nie będę chodzić na zakupy, żeby Władzia z kotem mogła siedzieć!
Ale do Władzi mówiło się jak do ściany. Jak do ściany… Nie będę teraz zajmować się zdjęciami… Zawsze będzie czas, żeby zrobić z tym porządek. Ale że Władzia sobie tu odłożyła… Dlaczego u mnie w szufladzie? Z moimi? Schowam do kredensu, koło obrusów. Niech tam leżą. Ile razy jeszcze otworzę drzwiczki dzisiaj? Zupełnie jakbym się zestarzała. I białe prosiłam, Władziu, z prawej i na górze, łatwiej sięgnąć, nie brudzą się tak, na dole ciemne… Tu włożę, to będą pod ręką, przejrzy się przy okazji. A co tu robi ta filiżanka, przecież uszka nie ma? No nie, na co mi taka rzecz wybrakowana! Na nic! To zostaną jedna filiżanka i dzbanuszek, wszystko, co zostało z prezentu ślubnego, ale porcelana miśnieńska. Przełożę wyżej, a to…
Co też ona wsadziła do tego dzbanuszka? A, schowała do środka uszko… To niedawno stłukła. Aż się spłakała bidulka…
Już jej wszystko z rąk leciało. Mówiłam: nie przejmuj się, wyrzuć. A ona, że można skleić, teraz takie kleje są, że nic nie widać. Ale nie będę tego trzymać… Co nadpsute, wyrzucić.
Ta skłonność starych ludzi do zbieractwa, do otaczania się nieużytecznymi rzeczami… Ja taka nie jestem. Tę filiżankę dam i dwie z tamtego kompletu, też będzie ładnie.
A dzisiaj w sklepie „kochaniutka” słyszę! Myślałam, że mnie szlag trafi. Ta proletariacka poufałość… Ale też czasy nadeszły inne, oj, inne, niepoczciwe. Dla starszych szacunku nie ma. Dla nikogo nie ma.
Otworzę okna, ciepło jest. Ta ulica, ten widok… Nawet w lecie… Drzewa zniszczone…
Jednak u nas inaczej życie biegło… Czas biegł… Gdzie zegarek był uzupełnieniem stroju, a nie strażnikiem człowieka. O Boże, już czwarta! Teraz pośpiech, pośpiech, wieczny pośpiech… I nikogo…
Ach, co to było na początku… Dopiero czwarta, nie ma co przyspieszać. Odpocznę chwilę. Okazało się, oczywiście, że jednak ma pchły. Władzia sobie sama dać rady nie mogła. Ale też te wskazówki!
– Tu