Powiem ci coś. Piotr Adamczyk
Читать онлайн книгу.kraju. Potem te najlepsze przerzucano dalej – do Hamburga, Berlina, Amsterdamu. Zdaniem Interpolu kilka tropów prowadziło do Łodzi. Mary Jazz marzyła o pracy w Interpolu. Gdyby wszystko poszło tak, jak sobie planowała, mogłaby ją dostać dzięki temu śledztwu.
– Chyba pan inspektor nie przeczytał mojego raportu – powiedziała drżącym z wściekłości głosem. – Normalnemu człowiekowi do czytania nie trzeba jaj, wystarczą oczy. Ale nie wiem, czy tak samo jest w przypadku facetów.
Groch spojrzał na nią, zdumiony bezczelnością wypowiedzi. Chciał coś odpowiedzieć, ale poza brzydkimi wyrazami rzadko mu coś przychodziło do głowy. Ugryzł się w język. Pomyślał, że tym razem odpuści. Przez tę balangę na komisariacie atmosfera wśród policjantów zrobiła się nerwowa. Jeszcze by mu tego brakowało, żeby smarkula poleciała do komendanta ze skargą, że niby traktuje ją w seksistowski sposób. To modne – uskarżać się na molestowanie w pracy lub seksizm. Teraz zachowa spokój, ale zemści się inaczej.
– Za pół godziny czekam na ciebie w swoim gabinecie – powiedział ostrym tonem i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Ze złości tak mocno, że znad framugi wypadł gwoździk, na którym wisiał krzyżyk poświęcony jeszcze za czasów papieża Polaka.
Na studiach moim marzeniem był motocykl. Wyobrażałem sobie, jak pędzę nim przez polne drogi, zostawiając smugę piaskowego kurzu, a na tylnym siedzeniu przytula się mocno do moich pleców blondynka. Blondynki najlepiej wyglądają na motorach, zwłaszcza wtedy, gdy wiatr rozwiewa ich długie włosy. Ale jak to z marzeniami bywa – skończyło się na rowerze.
Czasami na ramie podwoziłem Marysię Jezus. Miała takie dwa imiona, bo jej ojciec pochodził z Hiszpanii, a tam Jezus to bardzo popularne imię, chłopcy często otrzymują je na pierwsze, a dziewczynki na drugie. Była blondynką, więc kiedy zaczęliśmy ze sobą chodzić, wiedziałem już, że marzenia spełniają się na raty. Wprawdzie wciąż nie miałem motocykla, ale miałem już blondynkę, którą wiozłem rowerem. Czyli byłem w pół drogi do realizacji marzeń.
Mężczyzn, którzy nie wiedzą, warto ostrzec, że takie podwożenie dziewczyny może być dla kawalera bardzo niebezpieczne. Dziewczyna siedzi przed tobą, oboje trzymacie dłonie na kierownicy, co i rusz dotykasz jej rąk przedramieniem. Choćbyś nie chciał. No, wiadomo, że byś chciał, ale trzeba przecież zachować fason i pozory. Jednak przy braniu zakrętów nie da się nie dotknąć. A jak pomimo rozumu chcesz dotykać z własnej woli i świadomie, to robisz to na swoją odpowiedzialność. Z takiego małego dotykania od razu chce ci się dotykać coraz więcej i więcej. Dotykanie kobiet jest uzależniające bardziej niż narkotyki albo alkohol. W dodatku cały czas masz twarz tuż przy jej włosach i nie możesz się nadziwić, jak one pięknie pachną. Nie mam pojęcia, jak to się dzieje, że włosy kobiet pachną tak pięknie. Albo jak łąka, albo jak owoce rozgrzane słońcem, albo – w ostateczności – jak kisiel żurawinowy. Zawsze jest to zapach ujmujący i na tyle ulotny, że wciąż go za mało. Wciąż się za nim tęskni. Dlatego tak bardzo niebezpieczne jest podwożenie dziewczyn na rowerze.
Miłość. Wyszła z domu i nie wróciła.
Ktokolwiek wie o losie zaginionej, proszony jest.
W warzywniaku starsza pani wybiera jabłka. Powoli, starannie, każdemu przyglądając się z uwagą. Wzięła cztery, po chwili, z wahaniem, jedno odkłada z powrotem. Prosi jeszcze o koperek, płaci trzy dwadzieścia i wychodzi, kłaniając się z elegancją nieco przesadną jak na warzywniak.
– To poetka – mówi sprzedawczyni do następnej klientki. W jej głosie brzmi duma, bo nie w każdym sklepie warzywnym kupują poeci.
– Poetka? – dziwi się klientka. – Nawet nie wiedziałam, że poeci jeszcze istnieją.
– No a Szymborska?
– Przecież nie żyje.
– Co pani powie? A ten ksiądz, jakże mu tam? Taki znany. I uczciwy, łatwo go było zapamiętać. Twardowski? – Sprzedawczyni nie daje za wygraną.
– Też chyba nie żyje.
Zapada chwila kłopotliwego milczenia.
– No ale ta jeszcze żyje – wraca do tematu sprzedawczyni.
– Może to ostatnia.
Znowu milczenie.
Po czym sprzedawczyni:
– A ja ten koperek taki zwiędnięty jej podałam.
Mary Jazz z obawą zapukała do drzwi gabinetu inspektora. Ten stary seksista zabierze mi śledztwo i skończą się moje marzenia o pracy w Interpolu – myślała rozzłoszczona.
– Wejść! – dobiegło zza drzwi.
Inspektor Groch siedział za biurkiem i grzebał w stercie papierów.
– Jaki raport? Gdzie ten raport? – zwrócił się do Mary Jazz z pretensją. – Nie dałaś mi żadnego raportu, przecież bym pamiętał.
Podeszła i z samego spodu wyjęła zieloną teczkę, opatrzoną kryptonimem„Magda/Lena”.
– Proszę bardzo.
Spojrzał wściekły.
– To przez ten nadmiar roboty – próbował się usprawiedliwić.
Wzruszyła ramionami. Inspektor otworzył teczkę, zaczął czytać. Zauważyła, że stopniowo robi się czerwony. Najpierw poczerwieniała mu szyja, potem policzki i uszy, w końcu cała twarz. Wygląda zupełnie jak dojrzewający pomidor, zaraz pęknie i zmieni się w keczup – pomyślała z satysfakcją.
– Czyś ty zwariowała, do ciężkiej nędzy? – Skończył wreszcie czytanie, uchodząc z życiem, niestety.
Ciężko oddychał. Ocierał pot z czoła. Sapał. Może jednak pęknie – pomyślała z nadzieją.
– Nie miałaś na to mojej zgody! – wyrzucił w końcu z siebie.
– Raport złożyłam w kwietniu – powiedziała spokojnie. – Formalnie wie pan więc o Magdzie od ponad miesiąca.
– To jakiś obłędny pomysł! Ryzykujesz przecież życiem tej kobiety! A jej ciałem to już na pewno!
– Pan wybaczy bezpośredniość, inspektorze, ale jeśli chodzi o ciało naszej Magdy, to nie ma już czym ryzykować. Pracowała w kilku agencjach towarzyskich. Potem zajęła się sutenerstwem. W dodatku zatrudniała nieletnie dziewczyny, więc grozi jej do dziesięciu lat więzienia. Sama zaproponowała nam współpracę. W zamian za wolność, oczywiście.
– Trzeba to przerwać! Na jakim jesteś etapie?
– Udało nam się podszyć pod sutenera z Amsterdamu, który szuka odpowiednich Polek. Mają to być naturalne blondynki z dużym biustem, bo takie preferowane są na tamtym rynku. Magda, to znaczy Lena, dokładnie taka jest. Biust osiemdziesiąt D. Wiemy, gdzie polują handlarze kobiet, więc od paru dni podprowadzamy ją na porwanie.
– Ale nie możesz organizować prowokacji policyjnej bez wiedzy komendanta wojewódzkiego!
– Ale mogę za wiedzą Krajowego Biura Interpolu.
Położyła palec na ustach. Z kieszeni jej munduru dobiegło ciche pikanie. Odpięła guzik i wyjęła przedmiot przypominający mały nadajnik z diodą migającą na zielono.
– To właśnie ta dziewczyna – wyjaśniła Mary Jazz, pospiesznie podpinając słuchawki iPhone’a.
Przez chwilę słuchała w skupieniu.
– Świetnie, a teraz moja kolej – powiedziała po chwili do mikrofonu wbudowanego w miniaturowe urządzenie. – Znajdź mi tam jakieś bezpieczne