Powiem ci coś. Piotr Adamczyk
Читать онлайн книгу.zdążyli po raz kolejny zarechotać, rosły brodacz zza sąsiedniego stolika cisnął butelką. Rzut był celny. Jeden z mężczyzn osunął się na podłogę, trafiony w środek czoła. Drugi, chudy i wysoki, natychmiast się poderwał i ruszył w kierunku brodacza. Złapał za klapy i zamachnął się z całej siły. Tamten odskoczył, unikając ciosu. Rozpędzona pięść trafiła w pustkę. Chudy Irlandczyk lekko się zachwiał, a wtedy brodacz natarł na niego barkiem. Rudowłosy, przerzucony w ułamku sekundy przez plecy, padł na środek stołu, przewracając szklanki.
Goście pubu zerwali się zza stolików. Okrzykami zagrzewali do walki. Irlandczyk wstał i otrzepał się z okruchów szkła jak pies wychodzący z wody. Z kilku miejsc na twarzy sączyła mu się krew. Złapał butelkę po piwie i denkiem uderzył o kant stołu. Denko odpadło i w ręku mężczyzny pozostała część butelki o krawędziach ostrych jak sztylety.
– Wal w Polaka! – podpuszczał ktoś z tłumu.
Skąd oni wiedzą, że to Polak? – przemknęło przez myśl Tymonowi. – Trzeba jakoś ratować rodaka.
Wyjął spod blatu kij bejsbolowy i wyszedł zza kontuaru. Tymczasem brodacz sięgnął do kieszeni. Sekundę potem w jego dłoni zalśniło ostrze sprężynowego noża. Przez chwilę stali tak w bezruchu. Trzech uzbrojonych mężczyzn. Jeden miał nóż, drugi stłuczoną butelkę, trzeci kij do bejsbola. Pierwszy ruszył ten wysoki Irlandczyk.
To miała być, jak zawsze, miłość wieczna. Byłem już z Magdaleną, ale czasami spotykałem się jeszcze z Marysią Jezus. Już bez seksu, bo świata nie było poza Magdaleną.
Pamiętam jedno z naszych spotkań.
– Nadal bierzesz pieniądze od mężczyzn?
– Jasne. Co miesiąc od pewnego grubego inspektora.
– Nie masz już tego dość?
– Nie, przecież od niedawna pracuję w policji.
Kupowałem róże. Dla Marysi trzy czerwone, bo zawsze takie ode mnie dostawała, dla Magdaleny trzy żółte. Raz przez pomyłkę wręczyłem Magdalenie te przygotowane na imieninową imprezę Marysi Jezus. Uśmiechnęła się wtedy i rzuciła mi na szyję.
– Czerwone! Nareszcie czerwone jak miłość.
Zrobiło mi się gorąco. Ale nie dlatego, że miłość to efekt cieplarniany w środku człowieka.
Takie ogłoszenie bym dał: „Szukam kobiety, doświadczonej specjalistki od nieporządku, która zrobi bałagan w mojej głowie. Tylko poważne oferty”.
Na pewno sporo kobiet by odpowiedziało, bo powodowanie bałaganu w głowach mężczyzn kobiety traktują misyjnie.
Radzę sobie nieźle, to znaczy, że wewnątrz jako tako, ale zewnętrznie jestem strasznie wymiętolony. Potrzebna mi przynajmniej pomoc do prasowania, raz w miesiącu na kilka godzin. Z prasowaniem zupełnie sobie nie radzę. Dałem ogłoszenie. W ciągu dnia odpisało dziesięć dziewczyn, w tym trzy z kwalifikacjami na międzynarodową stację kosmiczną, a nie na żelazko.
Pierwsza z nich: „Ukończony Uniwersytet Medyczny (ratownictwo drogowe), obecnie: Wydział Elektrotechniki Politechniki Warszawskiej, znajomość programów Microsoft Office, Excel, Lotus, pakiet Adobe, PowerPoint, assembler programisty, język hiszpański – certyfikat DELE Intermedio, język angielski – certyfikat IELTS, język niemiecki – certyfikat ZMP”.
Druga: „Licencjat na Wydziale Anglistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, obecnie Akademia Ignatianum, Instytut Kulturoznawstwa, zaoczne studia językowe w Łodzi (italianistyka i germanistyka), dodatkowo znajomość angielskiego i hiszpańskiego, podstawy francuskiego”.
Trzecia: „Akademia Sztuk Pięknych (malarstwo), indywidualne wystawy w Bremie i Londynie. Języki: polski i litewski, angielski na poziomie podstawowym”.
Patrzę na kwalifikacje tych dziewczyn i myślę, że to nie one mnie, lecz ja im powinienem prasować. Za moich czasów w szkole uczyło się tylko rosyjskiego. Tej trzeciej boję się więc najmniej, przynajmniej nie straszy tymi językami jak siedmiogłowe smoki.
– Nazywam się Migle, Migle Tulicka.
– Migle? Co to za imię?
– Migle to po litewsku mgła. Urodziłam się na Litwie.
Mgła Tulicka. Czy można się piękniej nazywać?
– Dobrze, niech pani jutro przyjedzie.
Mam prowadzić nowy program w Funeral TV. To przyszłościowa stacja z propozycjami dla tych, którzy mają dość programów o remontowaniu domów, przeprowadzkach, sukniach ślubnych i organizowaniu urodzin dla dwuletnich dzieci. Będzie się zajmować rzeczami funeralnymi, czyli ostatecznymi. Niestety, nic śmiesznego, ale przeprowadzili badania, z których wynika, że na świecie nie ma ani jednego człowieka, którego śmierć nie dotyczy. No, może z wyjątkiem Chrystusa, ale i on został przecież na trzy dni pogrzebany.
Powiem ci coś. Jako ludzie jesteśmy nieskończenie głupi. Uczymy się, pracujemy, gromadzimy przedmioty. Z czasem człowiek staje się stary, a przedmioty – zabytkowe. Zaczynamy łykać tabletki, by pamięć w odpowiedniej chwili podpowiedziała nam, że powinniśmy umrzeć. Tymczasem ludzie znacznie więcej czasu spędzają po śmierci niż za życia.
Gdyby przyszła policja, to nic nie wiem, niczego nie pamiętam. Rozmawiałem akurat przez telefon. Zadzwoniła ta dziewczyna, Tulicka. Otworzyłem drzwi, zbaraniałem na jej widok, bo to nieziemsko urocza, piegowata, ruda piękność o szarych oczach. Wskazałem kierunek, poszła do prasowalni, uśmiechnęła się po drodze, też się uśmiechnąłem, ale to taka cała wymiana uprzejmości między nami, a nawet komunikatów. Potem, czytając książkę, przysnąłem na kanapie; obudziła mnie po trzech godzinach, wychodząc:
– Hej, może się dogadamy, tam przy prasowalni ma pan zupełnie pusty pokój. Wynajmie mi pan? Zależy mi, bo na uczelnię mam stąd pięć minut.
– Nie myślałem o tym.
– To może spróbujemy na okres próbny?
– Nie, raczej nie, dziękuję.
– Będę panu w zamian prasować i organizować jedzenie.
– Nie trzeba organizować, przecież mam kuchnię.
– Niech pan nie żartuje. Kuchnia jest tak brzydka, że po wejściu tam chce się zamówić jedzenie na telefon.
Pokój na parterze od lat jest pusty. Kiedyś myślałem, by go komuś wynająć, powstrzymywała mnie jednak wizja codziennej konieczności rozmawiania z obcą osobą, uśmiechania się i zagadywania o pogodę z niezmiennym zdumieniem, że dziś jest akurat taka. Pogoda zawsze się nadaje do zdziwienia, jest albo za gorąco, albo za zimno, albo zbyt długo pada lub od tygodni nie pada wcale. Zdziwienie słychać też wówczas, gdy pogoda przestaje się popisywać i w końcu jest w sam raz.
Bałem się też wspólnego korzystania z kuchni, zwłaszcza rano, gdy rozespany schodzę nastawić kawę, nieogolony i w samych bokserkach, a tu ktoś robi sobie śniadanie, smaruje chleb masłem, kroi pomidora albo smaży jajecznicę. Gdy jednak patrzę na tę dziewczynę, wydaje mi się, że miło byłoby widzieć każdego ranka, jak się krząta przed wyjściem z domu, szuka portfela i dokumentów albo na przykład kluczy do mieszkania. Z samego rana kobiety zawsze czegoś szukają. Nie spotkałem takiej, która opanowała kosmos swoich drobiazgów, nie mówiąc już o torebce, czarnej dziurze, gdzie wszystko znika i nic się nie może odnaleźć.
Miło byłoby rano widzieć jej śmieszny, nieco zbyt zadarty nosek – wygląda, jakby dzieciństwo spędziła przyklejona do