Kopciuszek w Singapurze. Monika Hołyk-Arora
Читать онлайн книгу.firanki rzęs. Przeniosłam spojrzenie na czarujący, lekko zakłopotany uśmiech i urocze dołeczki w policzkach, które zniknęły w ułamku sekundy, gdy spostrzegł, iż mu się przyglądam. Mimo, iż spotkałam go pierwszy raz w życiu, w jego wyglądzie było coś znajomego. Nie umiałam jednak stwierdzić co!
Odwróciłam szybko wzrok i zajęłam się zbieraniem pozostałości mego ukochanego, okupionego wyrzeczeniami Samsunga Note, który usilnie starał się pozostać przy życiu, mimo czterech lat wzmożonego użytkowania.
– Naprawię wyrządzoną szkodę i pozwolę sobie kupić pani nowy telefon – zaoferował.
Przez moment wydawało mi się, że źle usłyszałam bądź opacznie zrozumiałam jego perfekcyjny angielski, odznaczający się silnym brytyjskim akcentem, tak odmiennym od brzmienia amerykańskiego znanego wszystkim z filmów hollywoodzkich.
– Nie, nie ma potrzeby – rzekłam bez przekonania, nie wierząc, iż nieznajomy faktycznie był gotów zadośćuczynić moim poniesionym stratom.
– Dyshonorem byłoby pozostawienie tej sprawy w ten sposób – przekonywał mnie w tym czasie, podając jednocześnie pomocną dłoń, bym mogła wstać z klęczek.
– Naprawdę nie musi mi pan niczego rekompensować. To tylko stary telefon, któremu należało się już przejście na emeryturę – zażartowałam, chcąc ukryć żal i zdenerwowanie.
Emocje malujące się na jego twarzy stanowiły prawdopodobnie odzwierciedlenie mieszanych uczuć względem całego tego niefortunnego wypadku. Troska, lekka nerwowość, ale też pewność siebie.
Właśnie otwierał usta, by coś dodać, gdy dotarło do mnie, dlaczego jego powierzchowność wydała mi się tak podejrzanie znajoma!
Tajemniczy mężczyzna przypominał mi pewnego aktora, którego nie potrafiłam wymienić z nazwiska. Doskonale pamiętałam jednak postać, w którą wcielił się w filmie „Romeo musi umrzeć”. Nie mogłam w to uwierzyć, ale miałam przed sobą jego całkiem udaną kopię!
– Jest pani wielce wyrozumiała, nie mniej jednak muszę zrehabilitować się za to uchybienie – zaczął niepewnie, nie wiedząc, co począć w tak patowej sytuacji.
Spojrzałam w jego ciemne oczy, które były lekko przymrużone, być może przez słabe światło albo też z powodu typu urody, który sobą reprezentował.
„Zawsze możesz mnie zaprosić na kawę, przystojniaku” – pomyślałam, nie ważąc się wypowiedzieć tych słów na głos. Dobra wróżka dobrą wróżką, sen na jawie swoją drogą, ale spotkania z księciem z bajki nie wymagałam od tego samospełniającego się marzenia.
– Skoro jest pani pewna, iż nie chciałaby pani otrzymać nowego telefonu, to czy zechce pani poświęcić kilkadziesiąt minut swego czasu na kawę w moim towarzystwie?
Zamurowało mnie, muszę to przyznać! Nieznajomy wypowiedział na głos moje myśli, ujmując je w tak szarmanckie słowa, iż dosłownie odebrało mi dech w piersiach.
Spojrzałam na niego, nie wiedząc co odpowiedzieć i właśnie wtedy zorientowałam się, jak elegancko był ubrany. Prosty, ale stylowy czarny garnitur świetnie harmonizował z jego gładko ogoloną twarzą i lekko złotą karnacją.
„Za wysokie progi na moje nogi” – pomyślałam, mając świadomość własnego stroju. Spodnie bojówki, bardziej odpowiednie na wyprawę po dżungli amazońskiej, niż do biznesowego centrum azjatyckiego tygrysa. Ciemny, pasujący do nich podkoszulek również nie kwalifikował się do kanonów elegancji. Nie wspominając już o wygodnych, ale zupełnie nie wieczorowych sportowych japonkach.
– Z wielką chęcią, ale nie jestem odpowiednio ubrana. Wybrałam się na małą sesję w celu uwiecznienia Singapuru nocą – rzekłam, wskazując na futerał kryjący sprzęt fotograficzny – a nie na kawę w tak doborowym towarzystwie.
Nieznajomy spojrzał na mnie ze zrozumieniem, ale też zainteresowaniem.
– Jest pani fotografikiem?
Skłamać czy powiedzieć prawdę? Ta gorączkowa myśl zaczęła krążyć po mojej głowie z prędkością światła. Zdawałam sobie sprawę, iż od odpowiedzi mogło zależeć „być albo nie być” miłego wieczoru w towarzystwie przystojniaczka w gajerku.
– Tak – zdecydowałam się w końcu na półprawdę, zawierającą w sobie myślenie życzeniowe. Może nie pracuję w tym zawodzie, ale z całą pewnością mam wszelkie oficjalne pozwolenia na jego wykonywanie oraz opanowany warsztat – lecz jestem tu całkowicie prywatnie – dodałam szybko.
– Nie wypuszczę pani. Muszę jakoś wynagrodzić stratę telefonu i chociaż spróbować zatrzeć niekorzystne wrażenie, jakie z pewnością wywarłem swoim nieopatrznym zachowaniem.
„Ja pierniczę” – jak mawiali swego czasu w pewnej reklamie paneli podłogowych – „gdybym nie stała wśród ogromnych, szklanych drapaczy chmur rozświetlających mroki wieczoru tysiącem kolorowych świateł, to głowę bym dała, że cofnęłam się przynajmniej do dziewiętnastego wieku. Skąd ten facet bierze te wszystkie wyszukane frazesy, którymi sypie jak z rękawa?”
– Jeszcze raz zapewniam pana, iż nic się nie stało! Naprawdę nie ma potrzeby, by…
– A jeśli powiem, że po prostu mam ochotę spędzić chociażby fragment wieczoru z tak wyrozumiałą i czarująca istotą, jak pani? – spytał, przerywając mi w połowie zdania.
„Wtedy stwierdzę, że chociaż to mój telefon na pierwszy rzut oka ucierpiał w tym zderzeniu, to po wnikliwej analizie dochodzę do wniosku, iż to twoja głowa przestała funkcjonować w prawidłowy sposób” – pomyślałam na wpół ze złością, na wpół żartując.
– Oj, chyba nie jestem osobą, która może uwierzyć w takie słodkie słówka – odpowiedziałam po chwili wahania, próbując zamaskować wątpliwości kryjące się w każdym wypowiedzianym dźwięku.
– Zawsze mogę postarać się bardziej… – zażartował.
Poddaję się! Dlaczego nie miałabym spędzić kilku chwil z zabójczym przystojniakiem? Przecież jestem na tyle zrównoważoną osobą, by nie ulec niezdrowym marzeniom o związku z tym niewątpliwie czarującym i bogatym mężczyzną.
– Cóż, nie wypada mi odmówić, skoro tak długo i uprzejmie prosi pan o tę kawę – odpowiedziałam w końcu, siląc się na ton podobny do jego stylu wysławiania się.
– I takiej odpowiedzi oczekiwałem od samego początku – rzekł, uśmiechając się lekko – po co była cała ta zbędna dyskusja?
„Po to, byś wiedział, że nie tak prosto wyciągnąć porządną dziewczynę na kawę!” – mruknęłam w duchu, poprawiając torbę, która zaczęła ciążyć mi na ramieniu.
– Nieopodal znajduje się całkiem sympatyczna kawiarenka, ale zanim się tam udamy, pozwoli pani, iż się przedstawię – stwierdził, prostując się niczym żołnierz podczas odprawy – Lee Collins.
– Miło mi – rzekłam, podając mu dłoń – nazywam się Adrianna Drzyńska.
Spostrzegłam, iż mężczyzna za wszelką cenę próbuje powtórzyć w myślach moje nazwisko, jednak jego starania niestety z góry zostały skazane na klęskę.
– Musze przyznać, iż ciężko jest je wymówić – przyznał szybko.
– Rzeczywiście, może sprawiać nieznaczne trudności cudzoziemcom nie nawykłym do wymawiania tak specyficznych dźwięków – przyznałam na pocieszenie.
– Zatem skąd pochodzi fotografik, z którym dziś zetknęło mnie przeznaczenie?
Oczywiście, to pytanie musiało paść!
– Przybywam z Polski.
Punkt dla mnie!