Kopciuszek w Singapurze. Monika Hołyk-Arora
Читать онлайн книгу.na ramię torbę z aparatem i resztą sprzętu, ruszyłam więc przed siebie.
Tuż za rogiem trafiłam na szeroką drogę, po której co chwila śmigały rozpędzone luksusowe samochody i prawdopodobnie nie udałoby mi się jej przekroczyć, gdyby nie przejście, które ktoś roztropnie zaprojektował tuż przy hotelu.
Podążając za innymi ludźmi, zeszłam w dół i trafiłam na plac wypełniony turystami z całego świata. Stłoczeni wokół pomnika-fontanny będącego wizerunkiem niezwykłego stworzenia, posiadającego głowę lwa i ciało ryby, spoglądali w stronę zatoki i trzech wież połączonych ze sobą wielkim tarasem. Widowisko światła oraz muzyki ożywiło ściany budynków i wprawiło w ruch wody fontann ukrytych na płyciźnie. Kolejne akordy nastrojowej melodii, urzekając swym dźwiękiem, opowiadały historię uniwersalną, zrodzoną w umyśle każdego z obserwatorów. Przysiadłam na jednym ze stopni prowadzących wprost do morza i, zafascynowana niczym małe dziecko, zaczęłam podziwiać to niezwykłe przedstawienie.
Kompozycja dawno już przebrzmiała, a i tłum nieco się przerzedził, jednak ja nawet tego nie zauważyłam. Pogrążona we własnych myślach, uśmiechałam się do swego losu, myśląc o szczęściu, jakie mnie spotkało. Byłam Kopciuszkiem dwudziestego pierwszego wieku, który zamiast gonić za niedoścignionym księciem z bajki, ściga się z pragnieniami i wyzwaniami mogącymi zmienić całe życie.
Otworzyłam oczy i, wracając do rzeczywistości, przypominiałam sobie o tajemniczym pakunku od niezwykłego pana Collinsa. Nie tracąc ani chwili, wyciągnęłam go z torby i pochwyciłam w swoje palce. Pierwotnie planowałam jak najszybsze usunięcie eleganckiego opakowania i tasiemki, jednak ostatecznie nakazałam sobie spokój i cierpliwość, za sprawą których dłużej mogłam cieszyć się tą małą niespodzianką.
Odłożyłam dekorację na bok i zaczęłam rozchylać papier prezentowy. Przez pierwszych kilka sekund mój mózg odmówił współpracy, a ja bezmyślnie zerkałam na niewielkie pudełko, które znalazłam w środku. Będąc w szoku, raz po raz czytałam nazwę przedmiotu spoczywającego w mych dłoniach.
Otrzymałam od pana Collinsa taki sam smartfon, jaki rozbił się kilkadziesiąt metrów stąd! Między nimi była jednak znaczna różnica. O ile mój stary telefon był modelem sprzed niemal czterech lat, o tyle teraz trzymałam w rękach najnowszy model, o którym nawet nie śmiałam marzyć!
Boże! W moich dłoniach spoczywało ponad dwa tysiące złotych, które otrzymałam od zupełnie nieznanego mi mężczyzny! Najgorsze, że nie mogłam nawet tego podarunku zwrócić lub chociażby za niego podziękować!
„Jestem jak te pseudomodelki wyjeżdżające do Dubaju!” – pomyślałam natychmiast, chociaż nigdzie w pobliżu nie mogłam dostrzec podejrzanych sponsorów dybiących na to czy owo.
Złożyłam głowę w dłoniach i, cały czas wbijając wzrok w nieodpakowane firmowe pudełko, zaczęłam zastanawiać się, co zrobić. Czy w Singapurze jest coś takiego jak książka telefoniczna? A jeśli tak, to ilu Lee Collinsów może się w niej znajdować? Czy w ogóle uda mi się dotrzeć do niego?Tysiące myśli krążących po głowie sprawiły, iż świat zawirował, tworząc otaczającą mnie karuzelę świateł. Spojrzałam na zegarek i dostrzegłam, iż wybiła północ.
– Koniec balu Kopciuszku – wyszeptałam, podrywając się ze schodów i zerkając tęsknie w stronę Marina Bay Sands.
Nie wiedząc, co ze sobą począć, zdecydowałam się na powrót do mieszkania Ann-Marie. A o odnalezieniu sprawcy mojego dylematu natury moralnej powinnam pomyśleć następnego dnia, po porannej dawce kawy i to podwójnej!
Rozdział IV
Nocne pogaduchy
Otworzyłam drzwi wejściowe najciszej jak tylko mogłam, nie chcąc zakłócać spokoju mojej gospodyni, która prawdopodobnie już dawno zasnęła po swojej randce z kolegą mającym potencjał, by stać się kimś więcej.
Właśnie chciałam przekroczyć próg swojego tymczasowego pokoju, gdy światła w holu rozbłysły pełnym blaskiem. Po chwili ujrzałam promieniującą szczęściem twarz poznanej kilka godzin wcześniej Australijki.
– Masz ochotę na kakao? – spytała, zupełnie nie przejmując się późną porą.
Doszłam do wniosku, że chyba już nic nie wprawi mnie w zdziwienie, więc tylko przytaknęłam, idąc za nią w stronę niewielkiego aneksu kuchennego, lśniącego polerowanymi meblami w kolorze soczystej czerwieni.
– Siadaj i opowiadaj – zachęciła mnie gestem dłoni.
Nie wiedząc od czego zacząć, przycupnęłam na skraju krzesła i, wzruszając ramionami, odbiłam piłeczkę na drugą stronę słownego boiska.
– To nie ja byłam na randce stulecia.
Nalewając mleko do rondelka, zastygła na moment, wspominając minione godziny.
– Było miło – stwierdziła przygnębionym tonem, stojacym w opozycji do wypowiadanych przez nią słów.
– Miło? Nie zabrzmiało to zbyt dobrze… Miły to może być pies sąsiadów! – zripostowałam, zastanawiając się co spowodowało takie ambiwalentne uczucia względem wieczornego spotkania.
Prychnęła ze śmiechu, dając tym samym upust swym uczuciom.
– Bystra jesteś – skwitowała szybko – no dobrze, było wspaniale! Chyba zbyt wspaniale, by można było uwierzyć, że to wszystko jest prawdą!
– Nie wierzysz w bajki? – spytałam, doskonale rozumiejąc, co ma na myśli.
– Niezbyt – mruknęła niechętnie, odstawiając do lodówki karton z mlekiem.
– Dlaczego?
– Bo nie jestem materiałem na Sierotkę Marysię, ani tym bardziej Roszpunkę – odparowała natychmiast, przyjmując pozycję obronną.
Tym razem to ja prychnęłam ze śmiechu, wyobrażając ją sobie z patelnią w dłoni, szarżującą przeciwko domniemanemu wielbicielowi.
– Co cię tak rozbawiło? – spytała podejrzliwie.
– Patelnia – wyszeptałam, dalej śmiejąc się w najlepsze.
– Słucham?
– Może nie masz złotych włosów jak wspomniana księżniczka z wieży, ale sądzę, iż całkiem nieźle poradziłabyś sobie z patelnią – wyjaśniłam przepraszająco.
– Jesteś nieźle rąbnięta – rzekła z uznaniem, dołączając do spontanicznego wybuchu radości.
Siedząc przy gorącym kakao, opowiedziała mi szczegóły wieczornego spotkania i wpatrując się we mnie, niczym w wyrocznię, oczekiwała na moją opinię w tej sprawie.
– Wiesz, trudno mi jest coś powiedzieć – rzekłam dyplomatycznie – nie znam cię zbyt dobrze, nie mówiąc już o Alanie. Jednak jak sama zauważyłaś, bar w One Raffles Place jest jednym z lepszych w mieście. Chyba nie zaprosiłby cię tam, gdyby nie miał na myśli czegoś poważnego.
– Też tak sądzę, chociaż z drugiej strony…
– Z drugiej strony po prostu poczekaj na rozwój wypadków – poradziłam, wchodząc jej w słowo – skoro i tak znacie się już ponad dwa lata, to miesiąc czy nawet dwa nie powinny dla żadnego z was czynić znacznej różnicy!
– Co racja, to racja – przyznała zgodnie – ale wiesz, odnoszę wrażenie, że ty też nie spędziłaś tego wieczoru samotnie! – zagadnęła, zmieniając temat.
Chciałam coś powiedzieć, ale najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam wymyślić jakiegoś gładkiego kłamstewka, którym mogłam wykpić się od udzielenia jednoznacznej odpowiedzi. Zresztą Ann-Marie zaufała mi, zdradzając swoje sercowe rozterki, więc może i ja powinnam odwdzięczyć się jej tym samym?
– Milczenie