Porachunki. Yrsa Sigurðardóttir

Читать онлайн книгу.

Porachunki - Yrsa Sigurðardóttir


Скачать книгу
Szkoła nie zachowała swojego egzemplarza?

      – Dyrektor twierdzi, że nie otrzymał opinii końcowej, tylko jej streszczenie. Bardzo ogólne. Nie wydaje ci się to raczej nietypowe? Szkoły nie mają dostępu do dokumentów o stanie zdrowia psychicznego swoich uczniów?

      – Oczywiście, że nie mają. Dyrektor dostał zapewne zwięzłe omówienie tego, co się wiąże z funkcjonowaniem szkoły, jeśli chłopiec wymagał specjalnego traktowania. Mój mózg jeszcze chyba się nie obudził. Przepraszam, że jestem roztrzepana. Miałam raczej trudny poranek. Przykro mi, że nie mogę ci pomóc. – Sólveig westchnęła, a na jej twarzy znów się pojawiła utrudzona mina. I znów Freyja udała, że jej nie zauważa.

      – Może więc mogłabyś upoważnić mnie do zapoznania się z tym omówieniem? Dyrektor szkoły twierdzi, że powinien je odszukać. Dopóki nie odnajdą się inne dokumenty, będzie musiało mi wystarczyć.

      Sólveig była zaskoczona jej prośbą, choć próbowała to ukryć. Freyja miała wrażenie, że koleżanka rozpaczliwie szuka jakiejś wymówki, żeby odmówić, ale jej się nie udaje.

      – Tak, oczywiście. Pewnie. Myślę, że mogłabym to zrobić. Ale chciałabym najpierw odświeżyć sobie w pamięci przypadek tego chłopca. Żeby mieć pewność, że nie łamię klauzuli tajności. Czy może być pod koniec tygodnia?

      Freyja podniosła się z krzesła.

      – Zdaje się, że musi. Przypuszczam, że policja wystąpi do ciebie o dokumentację tego chłopca. Albo się zwrócą prosto do oddziału psychiatrii dziecięcej. Ktoś w szpitalu musi wiedzieć, jak funkcjonują archiwa i jak się do nich dostać. Oczywiście policjanci nie będą sami analizować historii choroby. Prawdopodobnie poproszą o to ciebie albo znowu przyjdą do mnie.

      – Czas pokaże. – Bransolety zabrzęczały znowu, gdy Sólveig przeniosła mięsiste dłonie nad klawiaturę swojego komputera. – Dziękuję, że mnie powiadomiłaś.

      Uwagę Freyi przykuł jednak wiatr uderzający w okno. Kłębiąca się burza dobrze odzwierciedlała obecny stan jej umysłu.

      Freyja nie znalazła na Tinderze nikogo dla siebie, z wyjątkiem jednego, który – jak się okazało – nie wchodził w grę. Od razu trafiła na jego profil, a on natychmiast odwzajemnił zainteresowanie. Ale ostatecznie atrakcyjny trzydziestolatek okazał się dziewiętnastoletnim chłopcem. W pierwszej wiadomości zapytał, czy Freyja jest mamuśką, która lubi młodych chłopców. Bo jeśli tak, to on byłby chętny.

      Nie polepszył jej się od tego nastrój. Zamiast odpisać mu kąśliwie, żeby do niego dotarło, że kobieta po trzydziestce nie jest aż tak zdesperowana, po prostu usunęła jego wiadomość. Właściwie sama była sobie winna, że najfajniejsi faceci w całej Islandii nie ustawiali się do niej w kolejce. Profil, który założyła, był zupełnie nijaki: zamieściła opis ściągnięty niemal słowo w słowo od jakiejś kobiety, dodając zdjęcie, które skopiowała ze służbowego intranetu. Zepsuł jej się aparat w telefonie, a wszystkie swoje selfie zgrała, żeby zwolnić trochę pamięci. Dlaczego nieszczęścia zawsze chodzą parami?

      Jej rozważania przerwał sygnał wiadomości, że ktoś polubił jej zdjęcie. To na chwilę rozpogodziło jej minę, dopóki nie zobaczyła, że to Huldar. Jak, do cholery, mogło się to stać? Dlaczego nie sprawdziła, czy Huldar ma konto na Tinderze, zanim założyła swoje? Powinna była się domyślić! Westchnęła. Jakie są szanse, że będzie pierwszym facetem, na którego wpadnie, gdy w weekend pójdzie do klubu? Rozdrażniona tą myślą, usunęła profil i zamknęła aplikację. Powinna chyba w ogóle wyjść z sieci.

      Nie uległa jednak temu impulsowi. Naburmuszona wpatrywała się w monitor, szukając jakiegoś zajęcia, które nie rozwścieczyłoby jej jeszcze bardziej. Miała pustkę w głowie. Pejzaż, który ustawiła jako tapetę, był ledwie widoczny zza ikon wszystkich dokumentów, które zapisała na pulpicie wbrew zaleceniom działu IT. Wszystkie te pliki były już dla niej bezużyteczne, ponieważ sprawy, których dotyczyły, dawno zostały zakończone. Miała do wyboru odwiedzić te co zwykle witryny internetowe z nadzieją, że każda kolejna strona załaduje się szybciej, niż ona zdąży przeczytać poprzednią, albo wbić wzrok w ekran i zastanawiać się, dlaczego sama sobie zmarnowała życie. Ale była też trzecia możliwość: zastanowić się nad dziwnym zachowaniem Sólveig.

      Trzecia opcja wygrała. Nie tracąc czasu na dywagowanie, czy nie przekracza swoich kompetencji, Freyja zalogowała się do intranetu Agencji Ochrony Dzieci. Najpierw wpisała numer identyfikacyjny Thröstura Agnesarsona. Chociaż nie miała pojęcia, czy opinie i raporty psychologów szkolnych trafiały do agencji, nie zaszkodziło sprawdzić. Jeśli jej obawy dotyczące tego chłopca miały uzasadnienie, to najprawdopodobniej został on poddany dalszemu leczeniu, a wtedy powinien figurować w systemie.

      Doskonale wiedziała, że jej kwerenda zapisze się w logach, oczekiwała więc pytania, po co sprawdzała stare dokumenty dotyczące chłopca, który nie był nawet jej pacjentem. Ale nie musiała się niczego obawiać. Bycie na samym dole służbowej hierarchii miało tę zaletę, że nie dałoby się już spaść niżej. Poza tym zawsze mogła się zasłonić dochodzeniem policyjnym. Nikt też nie musiał wiedzieć, że nie proszono jej o sprawdzenie czegokolwiek, a jeśli dobrze odczytała intencje Huldara, to mogła być pewna, że ją wesprze.

      Nagle pożałowała, że zamknęła profil na Tinderze, zamiast po prostu polubić zdjęcie Huldara, a zaraz potem wysłać mu uprzejmą wiadomość, że nie jest zainteresowana. Ale było za późno.

      Po wprowadzeniu numeru identyfikacyjnego chłopca na ekranie pojawiły się jego imię i nazwisko oraz informacja, od kiedy figuruje w kartotece. Data pasowała do relacji dyrektora szkoły: grudzień 2005 roku, czyli pierwszy semestr nauki chłopca w nowej szkole. Widząc drugą pozycję, Freyja uniosła brwi, uznając, że to jakaś pomyłka. Wpis pochodził z 2001 roku i dotyczył nie Thröstura Agnesarsona, lecz Thröstura Jónssona. Ale numer identyfikacyjny się zgadzał. Czyli między 2001 a 2005 rokiem chłopiec przestał używać nazwiska po ojcu i zaczął funkcjonować pod nazwiskiem swojej matki.

      Dyrektor szkoły miał zatem rację: Thröstur był pacjentem znacznie wcześniej, od stycznia 2001 roku, a więc od ósmego roku życia. Dobrze byłoby wiedzieć, czy Sólveig prowadziła jego sprawę także wtedy, czy tylko za drugim razem. Nie bez podniecenia Freyja wyświetliła listę dokumentów powiązanych z numerem identyfikacyjnym Thröstura. Z rozczarowaniem stwierdziła, że folder jest pusty. Chyba więc Sólveig miała rację: dawne dokumenty, nawet zdigitalizowane, mogły zniknąć.

      Freyja bez celu przesuwała kursor na ekranie. Jak mogła dotrzeć do tych dokumentów? W głowie zaświtała jej pewna myśl. Nieuzasadniona i krzywdząca, ale jednak uporczywa. Czy Sólveig zalogowała się do systemu po ich dzisiejszej rozmowie i usunęła najpierw dokumentację, a potem opinię, którą sama napisała, ze wszystkich miejsc, gdzie można było je znaleźć? Nie, to niemożliwe…

      Freyja założyła słuchawki i nawiązała połączenie z dyżurnym informatykiem Urzędu do spraw Nieletnich. Czekając, aż odbierze rozmowę, bezmyślnie się gapiła na jego zdjęcie, które trafiło do sieci, ponieważ urząd chciał, żeby pracownicy rozpoznawali się nawzajem, choć pracowali w różnych miejscach porozrzucanych po całej wyspie. Ktoś zamierzał zapewne w ten sposób uświadomić pracownikom, że przez komunikator rozmawiają z prawdziwym żywym człowiekiem. Jakby mogli rozmawiać z nieprawdziwym albo martwym. Odniosła wrażenie, że zdjęcie informatyka zrobiono znienacka. Miała nadzieję, że chłopak nie używał tego zdjęcia na Tinderze, jeśli oczywiście korzystał z tej aplikacji.

      – Usunęłaś już ikony zapisane na desktopie? – zapytał mężczyzna, odbierając połączenie niemal natychmiast.

      – Tak – skłamała bez chwili wahania. – Jak wygląda sytuacja z dokumentacją pacjentów w naszym systemie?


Скачать книгу