Porachunki. Yrsa Sigurðardóttir

Читать онлайн книгу.

Porachunki - Yrsa Sigurðardóttir


Скачать книгу
spraw, jakie rzadko się trafiają islandzkiej policji. Sprawy morderstw oraz przestępstw popełnianych przy użyciu przemocy w Islandii rozwiązywano zwykle albo tego samego dnia, albo w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Nie miał wątpliwości, że kiedyś rozwiążą także i tę zagadkę, ale do końca dochodzenia czekała ich jeszcze daleka droga.

      Rozdział 5

      W holu budynku szkolnego przywitały ich wielkie litery na tablicy informacyjnej: Edukacja dla wszystkich i na miarę każdych możliwości. Ale Huldar interesował się tylko tym, gdzie urzęduje dyrektor szkoły. Freyja zauważyła tablicę, która znacznie mniejszymi literami informowała przybyszów, którędy dojść do tego gabinetu – i do toalet. We wskazanym kierunku znajdował się długi korytarz prowadzący do budzącego postrach wszystkich uczniów sanktuarium, gabinetu dyrektora szkoły. Być może umieszczono je na końcu tego korytarza po to, żeby po drodze uczniowie ze strachu nabrali należytego respektu.

      Huldar dobrze pamiętał to uczucie ze swoich szkolnych czasów. Natychmiast wróciły urywki wspomnień: piórnik wypełniony wyschniętymi flamastrami, ogryzkami ołówków, temperówką i brudnymi gumkami; szkolny tornister wypchany zadaniami domowymi, które nie mogły doczekać się wykonania; pojemnik na kanapki, a w nim ogryzek po jabłku i okruchy; pełne oślich uszu podręczniki, które tylko się obijały we wnętrzu tornistra, bo nigdy ich nie otwierał.

      Oprócz skrzypienia podłogi pod starym linoleum słyszeli tylko echo głosów nauczycieli dobiegających z sal lekcyjnych. Ściany były pokryte kolorowymi rysunkami komórek i ameb, które dzieciaki wykonywały na tanim papierze z recyklingu. Huldar przypomniał sobie, że on też kiedyś rysował takie na biologii. Ale nigdy mu się nie chciało ich kolorować.

      Na korytarzu unosiła się mieszanina zapachów wydzielanych przez mokre kurtki, gumę obuwia sportowego, klej uniwersalny i środki czystości. Taka sama, jaką Huldar zapamiętał ze swojej szkoły na wschodzie kraju. Na taśmę produkcyjną trafiła kolejna partia dzieciaków i teraz one muszą się gapić w okno, gdy nauczyciel przynudza o mchach, zarodnikach, przysłówkach i innych niezrozumiałych rzeczach.

      Huldar zastanawiał się, czy podobne myśli krążą w głowie Freyi. Ona zapewne była wzorową uczennicą, sumienną jak dziewczęta w jego dawnej klasie oraz każda z jego pięciu sióstr. Freyja nigdy pewnie nie przynosiła w dzienniczku uwag, po których rodzice się robili sini z wściekłości, a potem wrzeszczeli, że znowu nie słucha i przeszkadza podczas lekcji.

      Dyrektor szkoły przyjął ich w swoim gabinecie. Wyglądał mniej więcej tak, jak Huldar się spodziewał: około pięćdziesiątki, patykowate nogi i źle dobrany szeroki krawat, który miał odwrócić uwagę od wielkiego brzucha, ale tego zadania nie spełniał. Dyrektor zerknął na zegar ścienny i z satysfakcją skinął głową, stwierdziwszy, że jest dokładnie dziesięć po dziewiątej. Zaproponował kawę, która się okazała paskudnie wodnistą lurą, i zaprosił ich dalej.

      Na krzesłach, które zajęli Huldar i Freyja, widoczne były wgłębienia wysiedziane przez niezliczonych rodziców, którzy zmuszeni byli wysłuchiwać najświeższych przykładów niewłaściwego zachowania własnych pociech i napomnień, że będą musieli się wziąć za wychowanie swoich dzieci. Całe pokolenia siedziały na tych krzesłach jak na rozżarzonych węglach.

      Dyrektor oparł dłonie na blacie biurka. Palce miał tak samo długie i chude jak nogi.

      – Mam nadzieję, że policja nie uznała mojego zgłoszenia za stratę czasu. Wyszedłem z założenia, że lepiej dmuchać na zimne.

      Huldar odpowiedział za nich oboje.

      – Zawsze najlepiej zgłosić do nas coś, co się wydaje podejrzane. Postąpił pan właściwie w tych okolicznościach, bez względu na to, czy faktycznie istnieją powody do obaw.

      Dyrektor promieniał z zadowolenia. Ślad mleka na jego górnej wardze kazał przypuszczać, że tylko gości zbywał tymi pomyjami, sam zaś pił cappuccino.

      – Jak mogę państwu pomóc? Mam ograniczony czas, przejdźmy więc może od razu do rzeczy.

      Huldara nie trzeba było dwa razy prosić. Dziwnie się czuł, siedząc w gabinecie dyrektora szkoły po tylu latach.

      – Grafolog potwierdził, że list z pogróżkami, że użyję tego określenia, został napisany przez tego samego chłopca, który podpisał swój list jako Thröstur z 9b. Chcę więc prosić, żeby pan nam podał nazwisko tego Thröstura i, jeśli pan go pamięta, przekazał też swoją opinię na temat dawnego ucznia. Jak informowałem telefonicznie, koleżanka jest psychologiem z Izby Dziecka i pomaga mi podczas tej sprawy. Tajemnica służbowa obowiązuje ją tak samo jak mnie. – Po tych słowach Huldar wyciągnął rękę, chcąc delikatnie klepnąć poręcz sąsiedniego krzesła, ale w tym samym momencie Freyja oparła o nią dłoń, którą natychmiast cofnęła tak gwałtownie, jakby jego dotyk ją sparzył. Dyrektor szkoły był wyraźnie zakłopotany, choć się starał tego nie okazywać.

      – Rozumiem – stwierdził, prostując się nieco na krześle, jakby wspomniana przez Huldara tajemnica służbowa przeniosła rozmowę na wyższy poziom. – Sprawdzę listę uczniów w tamtym roku szkolnym, którą już odnalazłem. – Spojrzał na monitor swojego komputera i coś na nim odczytywał, przesuwając po blacie muszką. – Thröstur, mówi pan. Thröstur, Thröstur. Mam. Thröstur Agnesarson. Thröstur Agnesarson! Oczywiście, że to on! – Oczywiście?

      – Po prostu przypomniałem sobie tego ucznia i nie mam pojęcia, dlaczego wcześniej nie przyszedł mi do głowy. Teraz widzę, że to musiał być on. Wtedy zostałem mianowany na stanowisko i od początku otrzymywałem na niego skargi, chociaż on też był w szkole nowy. Nowi uczniowie zwykle nie sprawiają większych kłopotów. W każdym razie nie od początku. On był wyjątkiem i przypadł mu wątpliwy zaszczyt stać się pierwszym trudnym uczniem, z którym miałem do czynienia jako dyrektor tej szkoły. Po nim było oczywiście wielu innych, ale tych późniejszych raczej nie zapamiętałem tak dobrze jak jego.

      – Miał problemy ze swoim zachowaniem? – zapytała Freyja.

      – Nie, tak bym tego nie określił. To był inny przypadek. Nie chodziło o ADHD czy ADD. Nie był też zdiagnozowany jako dyslektyk ani dziecko ze spektrum autyzmu. Nie miał zaburzenia opozycyjno-buntowniczego. Proszę pamiętać, że wszystkie te zaburzenia były wówczas znane od niedawna, niewykluczone zatem, że dzisiaj diagnoza byłaby inna. Mamy większe doświadczenie w wykrywaniu różnego rodzaju syndromów i zaburzeń.

      – Dlaczego więc lądował u pana tak często? – Huldar wolałby, żeby ich gospodarz naprawdę przeszedł od razu do rzeczy. Nie interesowała go historia ADHD, a nawet gdyby, to Freyja z pewnością wiedziała na ten temat więcej niż dyrektor. Awersja Huldara wynikała po części z przekonania, że prawdopodobnie on sam walczył z takim zaburzeniem jako dziecko, ale nie otrzymał pomocy. Kto wie, czy gdyby się urodził później, nie byłby dziś lekarzem? Chociaż nie, za wysoka poprzeczka. Zwiększona koncentracja mogłaby przynajmniej mu pomóc utrzymać jakiś trwały związek.

      – Dobre pytanie. – Spojrzenie dyrektora przeniosło się z Freyi na Huldara i z powrotem. – Umiał się koncentrować i nie miał żadnych szczególnych kłopotów z nauką, jeśli oczywiście chciało mu się uczyć. Jego problemy nie wiązały się z pracą szkolną, nie wynikały też z konfliktów z grupą rówieśniczą. To był jakiś problem psychologiczny, z którym nie mogliśmy sobie poradzić. Nauczycielom i mnie wkrótce zabrakło pomysłów, wezwaliśmy więc na pomoc fachowca. Psychologa dziecięcego tak jak pani. – Posłał Freyi pełne zachwytu spojrzenie. Huldar odniósł wrażenie, że było ono zbyt długie. Dyrektor szkoły nie przejawiał żadnych objawów ADHD.

      – Co z tego wyszło? – zapytał.

      – Nigdy się nie dowiedziałem. Chłopiec spotykał


Скачать книгу