Porachunki. Yrsa Sigurðardóttir

Читать онлайн книгу.

Porachunki - Yrsa Sigurðardóttir


Скачать книгу
Zaprosiłem uczniów według stanu na koniec tamtego roku szkolnego.

      Długie palce dyrektora ułożyły się w daszek. Dewiza szkoły „Edukacja dla wszystkich i na miarę każdych możliwości” najwidoczniej nie obowiązywała w tym przypadku.

      Głos Freyi ani trochę nie stopniał:

      – Jeszcze jedno. Jaką informację otrzymał pan z poprzedniej szkoły, przyjmując ucznia do siebie? Czy skontaktował się pan z nimi, gdy się okazało, że chłopiec ma problemy?

      Długie palce dyrektora splotły się w supeł.

      – Nie, nie zrobiłem tego. Teraz brakuje mi czasu, a co dopiero w pierwszym roku pracy. Wszystkiego musiałem się uczyć na bieżąco. Zanim się okazało, że Thröstur jest… Że dzieje się z nim coś złego, upłynęły prawie trzy miesiące. To był już wtedy nasz uczeń, a więc i nasz problem. Nie widziałem powodu, żeby pytać, jak poprzednia szkoła sobie z nim radziła, w końcu miałem namacalne dowody, że było to nieskuteczne.

      – Czyli na początku się wydawał normalny? Przez prawie trzy miesiące?

      – Nie. Ale tyle czasu potrzebowaliśmy, żeby ustalić, że to coś poważniejszego, a nie chwilowe wahnięcie. Był wszak nowym uczniem, w dodatku bardzo zamkniętym w sobie. – Palce dyrektora nagle przestały podskakiwać, nieruchomiejąc na blacie biurka, jakby mężczyzna chciał przeprowadzić inspekcję paznokci. – Niestety będę musiał skończyć to spotkanie. Jestem już spóźniony.

      – A rodzice? – Freyja nie zamierzała łatwo się poddawać. – Jakimi ludźmi byli i co mieli do powiedzenia o tym wszystkim? Musiał pan poznać przynajmniej matkę.

      – Oczywiście, ale ojca nigdy nie widziałem. Matka wyglądała na zastraszoną, jeśli dobrze pamiętam. Nie miała czasu, żeby przyjść do szkoły w godzinach urzędowania, a my nie mamy funduszy, żeby pracować wieczorami. Zresztą nie tak to działa. Ale raz przyszła. Odniosłem wrażenie, że się poddała. Poza tym komunikowaliśmy się drogą mailową. – Nie zaproponował, że zacytuje te wiadomości albo wydrukuje ich treść. – Teraz naprawdę muszę już iść. – Wstał z krzesła, zaciskając wargi, jakby chciał pokazać, że spomiędzy nich nie wydobędzie się już żadna odpowiedź.

      Freyja i Huldar podziękowali za rozmowę, po czym się zebrali do wyjścia, zostawiając na biurku dosłownie nietknięte kubki z nienadającą się do picia kawą. Huldar zaproponował, że je zabierze, ale dyrektor szkoły odprawił go gestem, po czym znów usiadł za biurkiem i nic nie wskazywało na to, żeby dokądkolwiek się wybierał.

      Dzieci wychodziły na przerwę, gdy Huldar i Freyja opuścili gabinet dyrektora szkoły. Hałas wręcz ogłuszał i nie było sensu rozmawiać, dopóki szli przez korytarz, a następnie dziedziniec.

      – Co o tym sądzisz? – zapytał Huldar, gdy dotarli do parkingu. Kątem oka obserwował hordę uczniów, zatrzymując wzrok na kilkorgu dzieciach stojących samotnie na obrzeżach. Dziwak Thröstur byłby zapewne jednym z nich.

      – Sama nie wiem. Jestem teraz mniej pewna, niż gdy czytałam te listy. Jeśli dyrektor dobrze pamiętał i Thröstur rzeczywiście chodził do Sólveig, jeszcze przed tym, zanim nastąpił atak depresji, to mój ogląd sytuacji raczej się zmienia. Dzieci nie posyła się na regularne sesje z terapeutą, jeśli problem nie jest poważny. Z chłopcem musiało być coś nie tak. Albo z jego bezpośrednim otoczeniem.

      – Zmienia się na tyle, żeby poważnie potraktować groźby z tego listu? Albo uznać, że mógł się dopuścić czegoś równie poważnego?

      Freyja zmarszczyła czoło, jakby krytycznie analizując własne myśli.

      – Prawdopodobnie nie. Ale chciałabym się z nim spotkać. Po uprzedniej rozmowie z Sólveig. Oczywiście nie będę mogła ci przekazać treści tej rozmowy, a tylko co z niej wynika. I to bardzo ogólnie.

      Huldar zapomniał już, jak pięknie Freyja się uśmiecha.

      – Jeśli będziesz miał szczęście – dodała. – Bo może się zdarzyć, że nie będę mogła ci powtórzyć niczego, co Sólveig mi powie.

      – Jasne. Tyle będzie musiało mi wystarczyć. – Huldar obserwował, jak Freyja szuka w kieszeni kluczyków do samochodu. Uświadomił sobie, że w odróżnieniu od większości kobiet Freyja nie nosi torebki. Ilekroć się spotykały jego siostry, torebki wisiały na oparciu każdego krzesła albo leżały na stole. Niezmiennie padała też kierowana do Huldara prośba: „Czy możesz mi podać torebkę?”. Był najmłodszy w rodzinie i siostry nigdy nie przestały traktować go jak swojego chłopca na posyłki. Możliwe, że we Freyi pociągało go to, jak bardzo się różniła od jego sióstr. Raczej spędziłby resztę życia jako pustelnik, niż się ożenił z kobietą podobną do którejkolwiek z własnych sióstr. – Teraz spróbuję namierzyć Thröstura. Mam wystarczająco dużo informacji, żeby odszukać jego numer ewidencyjny, a reszta powinna być prosta. Chciałabyś mi towarzyszyć, gdy się z nim spotkam?

      Zauważył, że Freyja otwiera swój samochód kluczykiem, a nie pilotem. Auto powstało tak dawno, że wtedy jeszcze pilotów nie wprowadzono.

      – Pewnie – odpowiedziała. – Chciałabym przy tym być. Najpierw jednak sprawdź, czy Thröstur ma policyjną kartotekę. To mogłaby być ciekawa lektura.

      Nie wyjaśniając, co ma na myśli, Freyja siadła za kierownicą i zatrzasnęła drzwi.

      Huldar obserwował, jak odjeżdża, po czym wsiadł do swojego samochodu, zastanawiając się nad jej słowami i poważną miną, która towarzyszyła słowom.

      Rozdział 6

      Gdy po wizycie w szkole Freyja wróciła do Izby Dziecka, wpatrywała się w okno, obserwując pogodę. Kolejny dzień, kolejna burza. Rano zaczęła od wypuszczenia Molly do zaniedbanego ogródka za blokiem. Mieszkanie było własnością jej brata Baldura i chociaż początkowo Freyja zamierzała korzystać z niego tylko tymczasowo, minął już prawie rok, a jej nadal nie udało się znaleźć niczego lepszego. Wyglądało więc na to, że szukając w tym tempie, nie wyrobi się do końca odsiadki Baldura, choć ostatnio przedłużono ją o dwanaście miesięcy. Miało to swoje dobre i złe strony: uwalniało ją od problemów z wynajmowaniem mieszkania na niełatwym rynku, ale też skazywało na życie wśród ludzi z marginesu społecznego. Jej sąsiadom nie zależało na wypielęgnowanym ogródku ani na czystości śmietnika czy innych powierzchni wspólnych. Mieli ważniejsze sprawy, na przykład zdobycie kolejnej działki – cokolwiek, byle nie sięgnąć po odkurzacz, miotłę albo ścierkę.

      Ostatnio Freyja zauważyła przyczepioną do ściany w korytarzu żółtą kartkę, która się okazała terminarzem sprzątania na jakiś nieokreślony rok, który niewątpliwie już dawno upłynął. Ponieważ bałagan naprawdę ją wkurzał, postanowiła zacząć sprzątać w dni przypisane do mieszkania Baldura, mając nadzieję, że może pozostali mieszkańcy się zawstydzą i pójdą za jej przykładem. Myślała też, że może w ten sposób ich do siebie przekona, ponieważ mało kto mówił jej dzień dobry i miała wrażenie, że byliby najszczęśliwsi, gdyby się stamtąd wyprowadziła. Ale plan nie wypalił. Gdy wzięła się za sprzątanie, sąsiedzi jeden po drugim wyglądali na korytarz, żeby sprawdzić, co się, do cholery, dzieje. Widok odkurzacza w jej rękach wywoływał na ich twarzach zdumienie, a nawet oburzenie lub współczucie dla odmiany. W każdym razie na pewno nie zyskała sobie ich uznania za podjęty wysiłek. Nikt też nie docenił czystego korytarza ani porządku w komorze zsypowej. Mimo to Freyja była zdeterminowana trzymać się rozpiski sprzed lat i sprzątać w te dni, w które wypadała jej kolej.

      Gdyby wiosną zabrała się za porządkowanie ogrodu, sąsiedzi straciliby resztki szacunku, jakie dla niej żywili. Ale przynajmniej ona i Molly miałyby kawałek trawy tylko dla siebie.


Скачать книгу