Wspomnienie o przeszłości Ziemi. Cixin Liu
Читать онлайн книгу.lub całkowite ignorowanie roli, jaką w wojnie odgrywają ludzki duch i inicjatywa. W ostatnich latach w siłach zbrojnych coraz więcej zwolenników zdobywa teoria, zgodnie z którą o wszystkim decyduje broń. Ta tendencja jest szczególnie wyraźna wśród wyższej kadry oficerskiej. Defetyzm w siłach zbrojnych może przybrać jedną z następujących postaci: Pierwsza. Traktowanie przez członków sił kosmicznych swoich obowiązków jako zwykłej służby, wykonywanie ich wprawdzie z poświęceniem i odpowiedzialnie, ale bez entuzjazmu i poczucia misji, a także wątpienie w sens swojej pracy. Druga. Bierne czekanie – wiara, że wynik wojny zależy od naukowców i inżynierów, że zanim zostaną dokonane przełomowe odkrycia w badaniach podstawowych i technologii, siły kosmiczne pozostaną marzeniem ściętej głowy, oraz wynikające z tej wiary niezrozumienie wagi ich obecnych działań, zadowalanie się tylko wykonywaniem zadań związanych z utworzeniem tego rodzaju wojsk i brak inicjatywy. Trzecia. Snucie nierealistycznych fantazji – chęć wykorzystania technologii hibernacji w celu przeskoczenia czterech wieków i wzięcia bezpośredniego udziału w bitwie w dniu Sądu Ostatecznego. To życzenie wyraziła już pewna liczba młodych towarzyszy, a jeden złożył nawet oficjalną prośbę. Pozornie jest to postawa pozytywna, pragnienie znalezienia się na pierwszej linii i rzucenia się w wir walki, ale w istocie rzeczy to tylko inna forma defetyzmu. Dla żołnierza, który nie wierzy w zwycięstwo i wątpi w znaczenie naszych bieżących działań, jedynym filarem podtrzymującym go przy życiu i pracy jest jego honor. Czwarta. Przeciwieństwo poprzedniej – zwątpienie w godność żołnierza, przekonanie, że tradycyjny wojskowy kodeks moralny nie odpowiada już sytuacji na polu walki i że walka do końca nie ma sensu, że honor żołnierza istnieje tylko wtedy, kiedy jest ktoś, kto to widzi, a jeśli bitwa zakończy się klęską i we Wszechświecie nie będzie już ludzi, honor ten traci znaczenie. Chociaż postawę tę przyjmuje mniejszość, podważanie wartości sił kosmicznych jest niezmiernie szkodliwe”.
W tym momencie Zhang Beihai spojrzał na zgromadzonych w sali i zobaczył, że chociaż jego przemówienie wywołało pewne zainteresowanie, nie udało mu się ożywić wszystkich. Był pewien, że to, co ma jeszcze do powiedzenia, zmieni sytuację.
– Podam wam konkretny przykład towarzysza, który przejawia typową formę defetyzmu. Mówię o pułkowniku Wu Yue. – Zhang Beihai wyciągnął rękę w stronę miejsca, które tamten zajmował przy stole konferencyjnym.
W jednej chwili z zebranych wyparowało zmęczenie. Nadstawili uszu. Wszyscy zerkali nerwowo na Zhang Beihaia i na Wu Yue, który odpowiadał im spokojnym spojrzeniem niczym uosobienie opanowania.
– Przez pewien czas służyłem z Wu Yue w marynarce wojennej i dobrze się znamy. Ma silny kompleks technologii i jako kapitan okrętu jest typem technika albo – jeśli wolicie – inżyniera. Samo w sobie nie jest to złe, ale, niestety, nadmiernie polega on na technologii i chociaż tego nie mówi, podświadomie uważa, że głównym, a być może jedynym wyznacznikiem skuteczności bojowej jest postęp techniczny. Całkowicie lekceważy czynnik ludzki w walce i wykazuje się niezrozumieniem wyjątkowych zalet naszej armii, ukształtowanych przez trudne uwarunkowania historyczne. Gdy dowiedział się o kryzysie trisolariańskim, zupełnie stracił wiarę w przyszłość, a odkąd dostał przydział do sił kosmicznych, ten brak nadziei stał się jeszcze bardziej widoczny. Defetystyczne nastawienie towarzysza Wu Yue jest tak silne i tak głęboko zakorzenione, że nie możemy mieć nadziei, że uda się nam je usunąć. Musimy jak najszybciej podjąć stanowcze kroki, by powstrzymać szerzenie się defetyzmu wśród żołnierzy, i dlatego uważam, że towarzysz Wu Yue nie nadaje się do służby w siłach kosmicznych.
Oczy wszystkich zwróciły się na Wu Yue, który patrzył na znak Sił Kosmicznych na swojej czapce. Zachował spokój.
Przez całe przemówienie Zhang Beihai ani razu nie zerknął w jego stronę.
– Towarzyszu dowódco, towarzyszu Wu Yue i pozostali towarzysze – ciągnął – proszę was o zrozumienie. Mówię to wszystko tylko w trosce o obecną postawę ideologiczną wojska. Mam też oczywiście nadzieję, że skłoni to Wu Yue do bezpośredniej, szczerej i otwartej rozmowy.
Wu Yue podniósł rękę, prosząc o pozwolenie na zabranie głosu, i na skinienie głową Chang Weisiego powiedział:
– Wszystko, co mówił towarzysz Zhang Beihai o stanie mojego umysłu, to prawda, i zgadzam się z jego wnioskiem – nie nadaję się już do służby w siłach kosmicznych. Zastosuję się do każdego postanowienia organizacji.
Atmosfera stała się napięta. Kilku oficerów patrzyło na notes leżący przed Zhang Beihaiem, zastanawiając się, o kim jeszcze jest tam mowa.
Podniósł się starszy pułkownik lotnictwa i powiedział:
– Towarzyszu Zhang Beihai, to zwykłe spotkanie robocze. Zamiast podnosić tu takie sprawy, powinieneś skierować je do odpowiednich kanałów organizacji. Uważasz, że wypada tak otwarcie o nich mówić?
Jego słowa natychmiast poparło wielu oficerów.
– Wiem, że przedstawienie tutaj moich uwag jest pogwałceniem zasad organizacyjnych i gotów jestem ponieść za to pełną odpowiedzialność – powiedział Zhang Beihai. – Sądzę jednak, że bez względu na to, za pomocą jakich środków to zrobię, muszę zwrócić waszą uwagę na powagę naszej obecnej sytuacji.
Chang podniósł rękę, by uciąć dalsze komentarze.
– Po pierwsze – zaczął – trzeba pochwalić poczucie odpowiedzialności i świadomość pilności sprawy, którymi wykazał się towarzysz Zhang Beihai. Defetyzm w wojsku jest faktem i musimy podejść do tego racjonalnie. Nie zniknie on, dopóki między obiema stronami konfliktu będzie istniała przepaść technologiczna. Problemu tego nie da się rozwiązać prostymi metodami. Wymaga to długiej i wytężonej pracy oraz wielu rozmów i dyskusji. Jednak ja też zgadzam się z sugestią towarzysza pułkownika: kwestie dotyczące indywidualnych postaw ideologicznych powinno się rozwiązywać przede wszystkim w drodze rozmów w cztery oczy, a jeśli konieczne jest złożenie raportu, trzeba to zrobić odpowiednimi kanałami.
Oficerowie wydali przeciągłe westchnienie ulgi. Przynajmniej na tym zebraniu Zhang Beihai nie wymieni ich nazwisk.
Wyobrażając sobie bezkresne niebo nad warstwą chmur, Luo Ji starał się pozbierać myśli. Mimowolnie przypomniał sobie tę kobietę; w mroku ukazała się jej roześmiana twarz i pojawił się jej głos, serce ścisnął mu smutek, jakiego nie czuł nigdy wcześniej. Za nim napłynęło samooskarżenie, pogarda dla siebie, która już wcześniej ogarniała go w niezliczonych sytuacjach, ale nigdy tak mocno. Dlaczego myślał o niej teraz? Do tego momentu jego jedyną reakcją na jej śmierć, poza strachem i zaskoczeniem, było samorozgrzeszenie i dopiero teraz, kiedy wiedział, że jej rola w bieżących wydarzeniach była nieistotna, pozwolił sobie na rzadką u niego chwilę żalu. Jakim był człowiekiem?
Ale co mógł na to poradzić? Taki już był.
Za sprawą lekkich drgań samolotu odnosił wrażenie, że leży w kołysce. Pamiętał, że sypiał w kołysce, gdy był małym dzieckiem, a po latach zobaczył któregoś dnia w piwnicy rodziców bieguny, na których stała. Zamknął oczy, wyobraził sobie kołyszących go rodziców i zadał sobie pytanie: „Czy od dnia, kiedy opuściłeś kołyskę, zatroszczyłeś się kiedykolwiek o kogoś poza nimi? Czy zrobiłeś w swoim sercu choć odrobinę miejsca dla kogoś innego?”.
Tak, raz. Przed pięcioma laty w jego sercu zagościł złoty płomień miłości. Ale było to nierealne przeżycie.
Wszystko zaczęło się od Bai Rong, autorki powieści dla młodzieży. Pisała je w wolnym czasie, ale cieszyły się taką popularnością, że z honorariów miała większy dochód niż z pensji. Z żadną inną poznaną kobietą nie spędzał tyle czasu, co z nią, i doszedł nawet do punktu, w którym się