Wspomnienie o przeszłości Ziemi. Cixin Liu

Читать онлайн книгу.

Wspomnienie o przeszłości Ziemi - Cixin  Liu


Скачать книгу
po liściach, gdzie się spotykały i rozdzielały, gdy spadały. Kilka minut po wschodzie słońca wyparowywały. Za każdym razem, kiedy czytał którąś z jej książek, zadawał sobie pytanie: „Z czego żyją ci ludzie, skoro przez dwadzieścia cztery godziny na dobę oddają się miłości?”.

      – Myślisz, że taka miłość, o jakiej piszesz, istnieje w świecie realnym? – zapytał pewnego dnia.

      – Tak.

      – To coś, co widziałaś albo co sama przeżyłaś?

      Objęła go za szyję.

      – Tak czy inaczej, mówię ci, że istnieje – szepnęła mu tajemniczo do ucha.

      Czasami podsuwał jej pewne pomysły do powieści, nad którą akurat pracowała, a nawet pomagał jej wprowadzać poprawki.

      – Wygląda na to, że masz większy talent niż ja – powiedziała mu kiedyś. – Nie poprawiasz fabuły, lecz postaci, a to najtrudniejsze. Za każdym razem dodajesz coś, dzięki czemu są one żywsze. Masz pierwszorzędną zdolność tworzenia postaci literackich.

      – Chyba żartujesz. Jestem z wykształcenia astronomem.

      – Nie zapominaj, że Wang Xiaobo9 studiował matematykę.

      W ubiegłym roku poprosiła go o szczególny prezent na urodziny:

      – Możesz napisać dla mnie powieść?

      – Całą powieść?

      – No, liczącą co najmniej pięćdziesiąt tysięcy znaków.

      – Z tobą jako bohaterką?

      – Nie. Widziałam ciekawą wystawę obrazów namalowanych przez artystów płci męskiej, przedstawiających najpiękniejsze kobiety, jakie byli w stanie sobie wyobrazić. Taka sama powinna być bohaterka twojej powieści. Możesz zapomnieć o rzeczywistości i stworzyć anioła na podstawie swoich wyobrażeń o kobiecie doskonałej.

      Do dzisiejszego dnia nie miał pojęcia, co ją skłoniło do takiej niezwykłej prośby. Może nie znała samej siebie. Kiedy teraz o tym myślał, wydawało mu się, że było to przebiegłe i dwuznaczne.

      Zaczął zatem konstruować postać. Najpierw wyobraził sobie jej twarz, potem zaprojektował jej ubranie, następnie pomyślał o jej otoczeniu i ludziach wokół niej, a na koniec umieścił ją w tym otoczeniu, dał zdolność poruszania się i mówienia, pozwolił jej żyć. Jednak wkrótce stało się to monotonne, więc powiedział Bai Rong o trudnościach, które napotkał:

      – Ona jest jak marionetka. Każde jej słowo i zachowanie wynika z tej konstrukcji, ale brakuje w tym iskry życia.

      – Obrałeś niewłaściwe podejście – odparła Bai Rong. – Zamiast tworzyć postać literacką, piszesz esej. To, co robi taka postać w ciągu dziesięciu minut, może być odzwierciedleniem dziesięcioletnich doświadczeń. Nie możesz się ograniczać do fabuły powieści, musisz wyobrazić sobie całe jej życie, a to, co w końcu ujmiesz słowami, będzie tylko wierzchołkiem góry lodowej.

      Poszedł za jej radą. Odrzucił wszystko, co chciał napisać, i zamiast tego wyobraził sobie ze wszystkimi szczegółami całe życie stworzonej przez siebie postaci. Wyobraził ją sobie u piersi matki, jak z zapałem ssie sutek i mruczy z zadowolenia, jak chce dogonić czerwony balonik turlający się po ulicy, ale robi tylko krok i pada na ziemię, jak płacze, patrząc na oddalający się balonik i nie zdając sobie sprawy, że oto zaczęła chodzić, jak idzie w deszczu i pod wpływem impulsu zwija parasol, by poczuć na twarzy jego krople, jak spędza pierwszy dzień w szkole – jak siedzi w klasie, obcym pomieszczeniu, nie widząc przez okno ani przez drzwi rodziców, i już prawie zaczyna płakać, gdy nagle zauważa w sąsiedniej ławce koleżankę z przedszkola i zaczyna krzyczeć z radości, jak spędza pierwszą noc w internacie liceum – jak leży w łóżku i patrzy na cienie rzucane na sufit przez drzewa oświetlone latarnią uliczną… Wyobraził sobie jej wszystkie ulubione dania, kolor i styl każdego elementu jej garderoby w komodzie, tapetę w jej telefonie komórkowym, odwiedzane przez nią strony internetowe, filmy, które lubi, ale nie makijaż, bo ona nie potrzebuje żadnego makijażu… Niczym stwórca istniejący poza czasem splótł różne stadia jej życia i stopniowo odkrył bezgraniczną przyjemność tworzenia.

      Pewnego dnia w bibliotece wyobraził sobie, jak ona stoi przed rzędami półek i czyta. Ubrał ją w swój ulubiony strój, by jej drobna postać zarysowała się wyraźniej w jego umyśle. Nagle oderwała wzrok od książki, spojrzała na niego i uśmiechnęła się.

      Był zaskoczony. Czy kazał jej się uśmiechnąć? Ten uśmiech pozostawił w jego pamięci ślad jak plama na lodzie, ślad, którego nie da się zetrzeć.

      Prawdziwy punkt zwrotny nastąpił następnego wieczoru. Padał coraz gęstszy śnieg, wzmagał się wiatr, spadała temperatura. Patrzył z ciepłego wnętrza pokoju w hotelu asystenta na zadymkę, na tłukące o szybę niczym drobiny piasku płatki śniegu, i słuchał wycia wiatru, które zagłuszało odgłosy miasta. Wszystko na zewnątrz pokrył gruby dywan śniegu. Miasto zdawało się nie istnieć i na bezkresnej śnieżnej równinie pozostał tylko ten hotel. Wrócił do łóżka, ale zanim zapadł w sen, przyszła mu nagle do głowy myśl: „Gdyby w tę okropną pogodę ona była na dworze, strasznie by zmarzła”. Potem przypomniał sobie: „To nie ma żadnego znaczenia. Ona nie znajdzie się na dworze, jeśli sam jej tam nie umieścisz”. Ale tym razem wyobraźnia go zawiodła i dziewczyna pozostała wśród śnieżycy jak źdźbło trawy, które w każdej chwili mógł zdmuchnąć powiew wiatru. Wciąż miała na sobie biały płaszcz i czerwony szal. Tylko to mógł dostrzec, i to niewyraźnie, przez wirujące płatki śniegu. Była jak mały płomyk walczący z zamiecią.

      Nie mógł zasnąć. Usiadł na łóżku, potem narzucił na siebie jakieś ubranie i zajął miejsce na kanapie. Zastanawiał się, czy powinien zapalić, ale przypomniawszy sobie, że nie znosiła zapachu papierosów, zaparzył sobie filiżankę kawy i powoli ją popijał. Musiał na nią zaczekać. Ciążyła mu na sercu świadomość, że jest zawieja i zimna noc. Po raz pierwszy czuł z czyjegoś powodu taki ucisk w sercu i tęsknotę.

      Nadeszła cicho, gdy jego umysł zaczął się ożywiać. Jej drobną postać spowijał chłód z dworu, ale czuć w nim było powiew wiosny. Płatki śniegu w jej włosach szybko stopniały i przemieniły się w błyszczące kropelki. Zdjęła szal, przyłożyła dłonie do ust i zaczęła na nie chuchać. Ujął je, by je rozgrzać, a wtedy spojrzała na niego podekscytowana i zadała pytanie, które on miał już zadać jej: „Dobrze się czujesz?”.

      Mógł tylko skinąć w milczeniu głową. Potem, gdy pomógł jej zdjąć płaszcz, powiedział:

      – Chodź, rozgrzej się.

      Potarł jej delikatne ramiona i poprowadził ją przed kominek.

      – Jak tu ciepło. Cudownie…

      Usiadła na dywanie przed kominkiem i z uśmiechem patrzyła na ogień.

      „Cholera, co się ze mną dzieje?” – pomyślał pośrodku pustego pokoju. Czy nie wystarczyłoby napisać pięćdziesiąt tysięcy znaków, wydrukować je na wysokiej klasy papierze, zrobić wspaniałą okładkę i obwolutę w Photoshopie, ładnie zapakować i dać w prezencie Bai Rong? Dlaczego wpadł tak głęboko w tę pułapkę? Był zaskoczony, gdy zobaczył w jej oczach łzy. A potem uświadomił sobie coś innego: „Kominek? Skąd, do diabła, wytrzasnąłem kominek? Dlaczego miałbym myśleć o kominku?”. Ale zaraz zrozumiał – tym, czego chciał, nie był kominek, lecz blask ognia, bo w takim blasku kobieta jest najpiękniejsza. Przypomniał sobie teraz, jak wtedy wyglądała na tle ognia w kominku…

      „Nie! Nie myśl o niej. To będzie katastrofa!


Скачать книгу

<p>9</p>

Wang Xiaobo (1952–1997) – ceniony powieściopisarz, eseista i scenarzysta, którego dzieła zyskały ogromną popularność po jego przedwczesnej śmierci.