Wspomnienie o przeszłości Ziemi. Cixin Liu

Читать онлайн книгу.

Wspomnienie o przeszłości Ziemi - Cixin  Liu


Скачать книгу
na katedrę i jak miał nadzieję, zobaczył ją. Siedziała z tyłu amfiteatralnej sali, sama w pustym rzędzie, z dala od pozostałych studentów. Śnieżnobiały płaszcz i czerwony szal położyła na siedzeniu obok i została w beżowym golfie. Nie miała spuszczonej głowy i nie przewracała stron w podręczniku jak reszta studentów. Patrzyła na niego i posłała mu kolejny, jasny jak wschód słońca uśmiech.

      Zdenerwował się. Przyspieszył mu puls i musiał wyjść na balkon, by ochłonąć na zimnym powietrzu. Wcześniej tylko dwa razy zdarzyło mu się być w podobnym stanie, podczas obrony swoich dwóch doktoratów. Na wykładzie starał się jak najlepiej zaprezentować i jego żarliwa mowa oraz długie cytaty wzbudziły, co się rzadko zdarzało, aplauz słuchaczy. Nie przyłączyła się do niego, tylko uśmiechnęła się i skinęła głową.

      Po zajęciach szedł obok niej alejką wysadzaną drzewami, które nie dawały cienia, słuchając skrzypienia śniegu pod jej niebieskimi butami. Ich szczerej rozmowie przysłuchiwały się w milczeniu dwa rzędy topoli.

      – Dobrze wykładasz, chociaż niewiele z tego zrozumiałam.

      – To nie jest twój przedmiot kierunkowy, prawda?

      – Tak.

      – Często chodzisz na wykłady z innych przedmiotów kierunkowych?

      – Tylko przez ostatnich kilka dni. Wybieram salę na chybił trafił i przez chwilę słucham. Dopiero co skończyłam studia i niebawem wyjeżdżam. Nagle uświadomiłam sobie, że jest tu wspaniale i że boję się tego, co jest poza uczelnią…

      Przez następne trzy czy cztery dni spędzał z nią większość czasu, chociaż dla innych wyglądało to tak, jakby był wtedy sam. Łatwo mu było wytłumaczyć się z tego przed Bai Rong – myślał o prezencie dla niej. I prawdę mówiąc, nie było to kłamstwo.

      W sylwestra kupił butelkę czerwonego wina, którego nigdy wcześniej nie pijał, wrócił do hotelu, zgasił światło, postawił na stole przed kanapą kilka świeczek i zapalił. Kiedy zapłonęły wszystkie trzy, usiadła bez słów obok niego.

      – Och, spójrz! – wykrzyknęła, wskazując z dziecinnym podnieceniem butelkę wina.

      – Na co?

      – Popatrz na nie z tego miejsca, tam, gdzie przenika przez nie światło świeczki. To wino jest przepiękne.

      Przesączone przez wino światło świeczki miało ciemnoczerwoną, krystaliczną barwę, kolor, z jakiego utkane są sny.

      – Jak martwe słońce – stwierdził.

      – Nie mów tak – powiedziała ze szczerością, od której stopniało jego serce. – Uważam, że jest jak… jak oczy zmierzchu.

      – A dlaczego nie świtu?

      – Bardziej lubię zmierzch.

      – Dlaczego?

      – Gdy mija zmierzch, widzisz gwiazdy. Gdy mija świt, zostaje tylko…

      – Zostaje tylko jasne światło, w którym widzisz surową rzeczywistość.

      – Tak.

      Rozmawiali o wszystkim, znajdując wspólny język nawet w najbardziej banalnych sprawach, dopóki nie opróżnił całej butelki, w której były oczy zmierzchu.

      Leżał sennie w łóżku i patrzył na świece płonące na stole. Dziewczyna zniknęła, ale nie martwił się tym. Mogła się pojawić na każde jego życzenie.

      Rozległo się pukanie do drzwi. Wiedział, że pochodzi ono ze świata realnego i nie ma z nią nic wspólnego, więc je zignorował. Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła Bai Rong. Gdy włączyła światło, pojawiła się szara rzeczywistość. Rong zerknęła na świece na stole, a potem usiadła na brzegu łóżka i lekko westchnęła.

      – Nie jest jeszcze tak źle.

      – Co nie jest źle? – Wyciągnął rękę, by osłonić oczy przed ostrym światłem.

      – Nie doszedłeś jeszcze do tego, żeby postawić kieliszek również dla niej.

      Zasłonił oczy, ale nic nie powiedział. Odsunęła jego dłonie, a potem patrząc prosto na niego, powiedziała:

      – Ona ożyła, prawda?

      Kiwnął głową i usiadł.

      – Rong, myślałem, że nad postacią w powieści panuje jej twórca, że będzie ona taka, jak chce autor, i że zrobi z nią wszystko, co chce, tak jak Bóg z nami.

      – No i myliłeś się! – powiedziała. Wstała i zaczęła chodzić tam i z powrotem po pokoju. – Sam teraz rozumiesz, jak bardzo się myliłeś. Jest różnica między zwykłym gryzipiórkiem a pisarzem z prawdziwego zdarzenia. Z literaturą na najwyższym poziomie mamy do czynienia wtedy, gdy postacie powieściowe żyją własnym życiem w umyśle autora. Nie jest w stanie nimi kierować, może nawet nie być w stanie przewidzieć ich kolejnego posunięcia. Może tylko obserwować je z zachwytem jak podglądacz i zapisywać drobne szczegóły ich życia. Tak powstają klasyczne dzieła literatury.

      – A zatem literatura jest, jak się okazuje, pewnego rodzaju perwersją.

      – Taka była przynajmniej dla Szekspira, Balzaca i Tołstoja. Stworzone przez nich klasyczne obrazy zrodziły się z ich umysłowego łona. Ale dzisiejsi wyrobnicy literatury stracili tę kreatywność. W ich umysłach rodzą się tylko fragmenty utworów i dziwacy, których krótkie życie jest jedynie nierozsądnym, zagadkowym paroksyzmem. Potem wrzucają te fragmenty do jednego worka, który sprzedają pod etykietką „postmodernizmu”, „dekonstruktywizmu”, „symbolizmu” albo „irracjonalizmu”.

      – Chcesz powiedzieć, że stałem się klasykiem literatury?

      – Nie sądzę! W twojej głowie dojrzewa tylko pewien obraz, a to jest najprostsze. W głowach klasyków zrodziły się setki, tysiące postaci. Wielcy pisarze stworzyli obrazy pewnych epok, a czegoś takiego mogą dokonać tylko nadludzie. Ale i to, co zrobiłeś, nie jest łatwe. Nie myślałam, że będziesz do tego zdolny.

      – A ty stworzyłaś kiedyś coś takiego?

      – Tylko raz – odparła i porzuciła ten temat. Objęła go za szyję i powiedziała: – Daj sobie z tym spokój. Nie chcę już tego prezentu urodzinowego. Wróć do normalnego życia, dobrze?

      – A jeśli to wszystko będzie trwało? Co wtedy?

      Przez kilka sekund patrzyła na niego badawczo, potem go puściła i potrząsnęła ze smutkiem głową.

      – Wiedziałam, że jest już za późno.

      Podniosła z łóżka torebkę i wyszła.

      Potem usłyszał, jak ludzie na zewnątrz odliczają: cztery, trzy, dwa, jeden. Z budynku wykładowego, który do tej pory rozbrzmiewał dźwiękami muzyki, dobiegły salwy śmiechu. Na boisku puszczano ognie sztuczne. Spojrzał na zegarek i zobaczył, że przed sekundą skończył się stary rok.

      – Dzisiaj jest święto. Dokąd się wybierzemy? – zapytał.

      Leżał na łóżku, ale wiedział, że stworzona przez niego postać pojawiła się przy nieistniejącym kominku.

      – Nie zabierasz jej? – odezwała się z całą swą niewinnością, wskazując wciąż otwarte drzwi.

      – Nie. Tylko my dwoje. Gdzie chciałabyś jechać?

      Upajała się ogniem na kominku.

      – Nieważne, dokąd pojedziemy – odparła. – To cudowne uczucie być po prostu w podróży.

      – Wobec tego wyjedziemy i zobaczymy, dokąd


Скачать книгу