Żona bankiera. Cristina Alger

Читать онлайн книгу.

Żona bankiera - Cristina  Alger


Скачать книгу
jeden z ich najszczęśliwszych dni po opuszczeniu Nowego Jorku. We troje zamieszkali w alpejskim domu Juliana. W ten weekend Matthew był beztroski, zrelaksowany. Na fotografii śmiał się z czegoś, co powiedział Julian. Annabel pamiętała, że był to jakiś żart na temat Jonasa. Julian potrafił doskonale naśladować Jonasa, szczególnie po kilku drinkach.

      Annabel patrzyła, jak Julian znów bierze fotografię do ręki. Delikatnie przesunął po niej kciukiem.

      – Jonas jest równie zszokowany jak ja – powiedział do swojego rozmówcy. – Tak, on też się z tym zgadza. Wyświadcz mi po prostu przysługę. Zainteresuj się agentem Blochem z policji federalnej. Dowiedz się o nim jak najwięcej i daj mi znać. – Urwał i jakby skłonił głowę przed osobą, z którą rozmawiał. – Dziękuję. To się może okazać bardzo pomocne i oczywiście pozostanie między nami.

      Annabel lekko się pochyliła i pod jej stopami zaskrzypiała deska podłogowa. Julian uniósł głowę.

      – Wkrótce się do ciebie odezwę – powiedział.

      Odstawił fotografię i przerwał połączenie.

      – Przepraszam – powiedziała Annabel i zaczerwieniła się. – Nie chciałam podsłuchiwać. Wyszłam po szklankę wody.

      – Daj spokój. Przecież to twoje mieszkanie. Mam nadzieję, że w niczym ci nie przeszkadzam.

      – Nie. I tak już się obudziłam. Cieszę się, że wciąż tutaj jesteś.

      – Przecież nie mogłem zostawić cię samej. W ostateczności zamierzałem się przespać na kanapie.

      – Wątpię, żeby któreś z nas mogło dobrze spać dzisiaj w nocy.

      Annabel usiadła na sofie i pogładziła dłonią jej obicie.

      – Bardzo lubię tę fotografię – powiedziała.

      – Ja również. To był wspaniały weekend.

      – Wtedy po raz pierwszy poczułam się w Szwajcarii jak w domu. A właściwie to był jedyny raz, kiedy się czułam tutaj jak w domu.

      – Naprawdę? Niczego nie dałaś po sobie poznać.

      – Kiedy przeprowadziłam się do Greenwich Village, od razu się tam zadomowiłam. Ale tutaj…

      Julian pokiwał głową ze zrozumieniem. Poklepał się po kolanie.

      – Obcokrajowcom trudno się tutaj żyje. Szczególnie w Genewie. Ale ty dobrze dajesz sobie radę.

      – Sama nie wiem. Mam wrażenie, że zupełnie nie pasuję do innych żon bankierów.

      – Może właśnie dlatego tak bardzo cię lubię?

      – Ponieważ jestem zadziorną nowobogacką babeczką z miasta błękitnych kołnierzyków?

      Julian się roześmiał.

      – Ponieważ jesteś bystra, mądra i fascynująca.

      – Daj spokój. W ten weekend w Zermatt po raz pierwszy poczułam się tutaj sobą. Wreszcie przestałam odnościć wrażenie, że gram w jakimś przedstawieniu. Szczerze mówiąc, zanim cię spotkałam, czułam się bardzo zagubiona.

      – Nie masz pojęcia, jak wiele kobiet przed tobą mi to mówiło.

      Oboje się roześmiali.

      – Z kim rozmawiałeś przez telefon? – zapytała po chwili Annabel już poważnym tonem.

      – Z przyjacielem, który ma pewne wpływy w policji szwajcarskiej.

      – Dlaczego?

      – Naprawdę chcesz wiedzieć? – Julian spojrzał Annabel w oczy.

      – Tak.

      – Nie do końca ufam agentowi Blochowi. Albo inaczej: nie jestem pewien, czy wykonuje swoją pracę we właściwy sposób.

      – Nie jesteś przekonany, że Matthew zginął w zwykłej katastrofie?

      – Sądzę, że policja zbyt pośpieszenie zmierza do takiej konkluzji. Nie chcę cię straszyć, Annabel, ale Matthew był jednak moim przyjacielem. Jeżeli ktoś celowo doprowadził do jego śmierci, chcę się dowiedzieć, kto to taki.

      – Ja również chcę się tego dowiedzieć. I ja również nie ufam Blochowi.

      Przez moment siedzieli obok siebie w milczeniu. Po chwili Julian objął ją ramieniem, a Annabel położyła głowę na jego piersi. Mocno zacisnęła oczy, a jednak powoli potoczyły się z nich łzy.

      – Wszystko w tej sprawie wydaje mi się niejasne – wyszeptała. – Dlaczego ktoś… – urwała, nie będąc w stanie dokończyć zdania.

      – Nie wiem – odparł Julian i pocałował ją w czoło. – Ale zaufaj mi, jeżeli ktokolwiek maczał w tym brudne paluchy, dowiem się o tym.

      – Pozwól, że ci w tym pomogę.

      – Nie. Annabel, masz w tej chwili zupełnie inne problemy na głowie. Pozwól, że sam podejmę pewne kroki. Wiem, z kim należy porozmawiać. Jeżeli ktokolwiek jest w stanie dotrzeć do sedna sprawy… obiecuję, że powiem ci o wszystkim, kiedy tylko uzyskam informacje. Chociaż niewykluczone, że przesadzam z podejrzeniami.

      Annabel zmarszczyła czoło. Nie podobał się jej trochę lekceważący ton głosu Juliana, wyczuła jednak, że nie wygra teraz sporu z nim.

      – Dobrze – powiedziała. – Nie wiem, Julianie, co bym bez ciebie zrobiła.

      – Teraz po prostu odpocznij, dobrze? – Julian poklepał ją po udzie. – Bo tego teraz potrzebujesz przede wszystkim.

      – Oboje potrzebujemy odpoczynku. Prześpisz się na kanapie? Przyniosę ci pościel i poduszkę.

      – Doskonale. Zasnę w każdym miejscu. Ale tymczasem muszę jeszcze wykonać kilka telefonów.

      Annabel stłumiła ziewnięcie.

      – Tylko nie pracuj przez całą noc – powiedziała i pocałowała Juliana w skroń. – Dobranoc.

      Wstała i niechętnie skierowała się do sypialni. Przez długi czas nie spała, nasłuchując, jak Julian rozmawia przez telefon. Z sypialni nie rozumiała jego słów. Ale nie zależało jej na tym. Miała do zrobienia własną pracę. Siedziała przed komputerem, dopóki na dworze nie zaczęło szarzeć i dopóki powieki nie zaczęły jej strasznie ciążyć. Jednak nie zrezygnowała nawet wtedy, gdy się zorientowała, że w salonie zapadła cisza. Kiedy Julian zasnął, Annabel wstała, wzięła prysznic i wyszła z mieszkania, by złapać pierwszy poranny pociąg do Berna.

      MARINA – 13.11.2015

      „Sander nie żyje. Mamy teraz poważny problem”.

      Marinę obudził krótki dźwięk sygnalizujący, że przyszedł do niej e-mail. Właściwie to wcale nie spała. Zdrzemnęła się jedynie, niemal oślepłszy od wpatrywania się po ciemku w ekran telefonu, podczas gdy Grant spokojnie pochrapywał. Po przeczytaniu artykułu o śmierci Duncana napisała e-maile niemal do wszystkich dziennikarzy, jakich znała w Nowym Jorku. Nikt nic nie wiedział, nikt nie znał szczegółów. Mówiono, że Sandera zabił włamywacz nakryty na gorącym uczynku. Mówiono, że dopadł go jakiś zazdrosny mąż. Mówiono, że w spokojnej części Connecticut, gdzie znajdował się dom Duncana, miała ostatnio miejsce cała seria włamań. Część reporterów twierdziła, że z domu Duncana zginęły cenne przedmioty i obrazy. Inni z kolei informowali, że niczego stamtąd nie ukradziono. Policja przychylała się do koncepcji, że Duncan zaskoczył włamywacza, a ten zamordował go w ataku paniki.

      Nadawcą e-maila był Mark Felt. Jeszcze zaspana Marina zaczęła szukać w pamięci twarzy, którą mogłaby skojarzyć z tym nazwiskiem. Owszem, brzmiało


Скачать книгу