Żona bankiera. Cristina Alger
Читать онлайн книгу.się dwudziestu trzech mężczyzn w pomarańczowych kombinezonach. Na fotografii z gazety było ich tylko siedmiu. Ale samolot, przy którym stali, był ten sam, co do tego nie miała wątpliwości. W miejscu, w którym rozerwany został kadłub, widoczne były takie same poszarpane krawędzie, na lśniącym śniegu leżało skrzydło oderwane od reszty samolotu jakby w wyniku jednego prostego cięcia. No i litery na kadłubie były wyraźniejsze: JKE.
Tylko dzięki ogromnej sile woli Annabel dała radę na swój użytek przetłumaczyć z języka niemieckiego artykuł zamieszczony w gazecie. Wersja, którą przeczytała w internecie jeszcze przed spotkaniem z agentem Blochem, została przetłumaczona na angielski dla „Daily Mail” i była znacznie skrócona. Podstawowe informacje nie pozostawiały jednak wątpliwości: rozbitym samolotem był Gulfstream G450, który wystartował z Holandii i rozbił się w Alpach niemal dokładnie rok przez katastrofą samolotu, którym leciał Matthew. Nikt z obecnych na pokładzie nie przeżył. Przeczytawszy to, Annabel zapragnęła dowiedzieć się jeszcze więcej.
Ale teraz chciała już wiedzieć o tym locie dosłownie wszystko. Samolot, czytała, rozbił się w Górach Bauges, na wschód od Chambéry.
Wrak znaleziono na górze Trélod.
Samolot należał do Królewskich Holenderskich Sił Powietrznych. Po holendersku Koninklijke Luchtmacht. Stąd litery JKE na szczątkach kadłuba. Ostatnie trzy litery słowa KONINKLIJKE.
W wyniku intensywnych poszukiwań znaleziono czarną skrzynkę. Po jej odczytaniu uznano, że w samolocie zawiódł system odladzania. Zdaniem autora artykułu awarie tego systemu wciąż były dość powszechnym problemem w prywatnych samolotach odrzutowych.
Annabel czuła, że drżą jej ręce, gdy wystukiwała na klawiaturze komputera polecenie wydrukowania fotografii i artykułu. W kącie czytelni mikrofilmów cicho zaczęła pracować drukarka. Annabel niemal podbiegła do niej i zabrała wydruk, kiedy tylko się ukazał. Kartki były jeszcze ciepłe, gdy chowała je w torebce.
– Arrête ça, Madame – stanowczy męski głos sprawił, że znieruchomiała.
– Słucham?
Chudy mężczyzna z cienkimi wąsami i palcami poplamionymi atramentem stał w progu i patrzył na nią gniewnym wzrokiem.
– Nie wolno pani drukować zawartości mikrofilmów, jeżeli nie jest pani studentką albo zarejestrowaną członkinią naszej biblioteki.
– Przepraszam, nie wiedziałam. Mogę się zarejestrować?
Mężczyzna niecierpliwym gestem wskazał na zegar ścienny.
– Dzisiaj jest już za późno. Nasz punkt obsługi czytelnika działa tylko do piątej po południu. Będzie pani musiała przyjść jutro.
– Nie, nie. Mogę zapłacić, ale potrzebuję ten artykuł na dzisiejszy wieczór.
Mężczyzna wydął wargi. W końcu wyciągnął rękę.
– Pozwoli pani, że na to spojrzę?
Annabel niechętnie podała mężczyźnie wydrukowany artykuł.
Mężczyzna poślinił palec i powoli przeliczył kartki.
– Pięć stron. Poproszę pięćdziesiąt centów.
Annabel otworzyła torebkę, prosząc Boga, by sprawił, że znajdzie w niej pięćdziesiąt centów. Po chwili na dnie, tuż przy pomadce do ust, zobaczyła monetę o wartości jednego euro. Podała ją mężczyźnie.
– Reszty nie trzeba – powiedziała i odebrała kartki z jego rąk, zanim zdążył zaprotestować.
– Na przyszłość proszę się zarejestrować – krzyknął za nią mężczyzna, gdy biegła w kierunku wyjścia.
Gdy dotarła do klatki schodowej, zderzyła się z mężczyzną, który dźwigał dość sporych rozmiarów plecak.
Upadła na plecy, a przewracając się, wypuściła z ręki pasek torebki. Jej zawartość rozsypała się po posadzce.
– Je suis vraiment desole. – Młody mężczyzna natychmiast ukląkł i zaczął zbierać porozrzucane kartki.
– C’est bien. – Chociaż po upadku mocno bolała ją kość ogonowa, Annabel szybko zerwała się na nogi. Niemal wyrwała kartki z rąk mężczyzny i upchnęła je z powrotem w torebce. Mężczyzna patrzył na nią wyraźnie zdezorientowany. Annabel poczuła zakłopotanie; niewątpliwie zbyt ostro potraktowała chłopaka. – Merci beaucoup – dodała. – C’est ma faulte.
– Nie, to ja się za bardzo śpieszyłem – odparł młodzieniec z mocnym francuskim akcentem. Wskazał ręką kierunek, z którego pojawiła się Annabel. – Czy tam się znajduje czytelnia mikrofilmów?
– Tak. Ale właśnie ją zamykają.
– Muszę się więc pośpieszyć.
– Mam nadzieję, że znajdzie pan to, czego szuka – powiedziała Annabel i zaczęła schodzić po schodach.
Dwadzieścia minut później młodzieniec pojawił się na frontowych schodach biblioteki. Zapadł już zmrok, wokół panowała niemal absolutna cisza. Rozejrzał się w lewo i w prawo. Nigdzie nie dostrzegł Annabel Werner.
Przechodząc przez rue de Candolle, młody człowiek wyciągnął z kieszeni telefon. Wystukał numer.
– Miała dość intensywny dzień – powiedział do rozmówcy. – Najpierw była w Bernie, gdzie odwiedziła agenta Blocha z policji federalnej. Dał jej fotografie z miejsca katastrofy. Całą stertę. Nosi je w torebce. Następnie spędziła kilka godzin w bibliotece.
– Czego tam szukała?
– Wyszła z wydrukiem artykułu o zeszłorocznej katastrofie lotniczej. Podobnej do tej, w której uczestniczył jej mąż. W Alpach rozbił się wtedy G450. Nikt nie przeżył.
– Po co jej to, jak myślisz?
– Być może podejrzewa agenta Blocha, że nie jest wobec niej całkiem szczery w kwestii katastrofy.
– Mnie również ten agent się nie podoba – powiedział Jonas Klauser. – Ktoś powinien mu się przyjrzeć. Masz kopię artykułu?
– Tak, proszę pana.
– Przywieź mi ją. I nadal śledź tę kobietę. Chcę znać każdy jej ruch. Chcę wiedzieć, dokąd chodzi i z kim rozmawia. Chcę też wiedzieć, o czym myśli. – Po chwili milczenia Klauser dodał: – Masz jakieś nowe informacje na temat komputera, który należał do Matthew Wernera?
– Nie, proszę pana. Komputer jeszcze się nie odnalazł.
– Może miał go ze sobą w samolocie?
– Raczej nie. Według ochroniarzy pani Amir, nie miał go ze sobą, kiedy wyjeżdżał na lotnisko.
– Rozumiem. Miej oczy i uszy szeroko otwarte. I miej tę kobietę w zasięgu wzroku.
Jonas przerwał połączenie. André Lamont wskoczył na motorower i pojechał przed siebie ciemną ulicą.
MARINA – 14.11.2015
Marina nigdy dotąd nie widziała na paryskim lotnisku imienia Charles’a de Gaulle’a tak zmasowanej ochrony. W którąkolwiek stronę się oglądała, natrafiała wzrokiem na policjantów w niebieskich beretach. Po terminalu krążyli także żołnierze w mundurach polowych, patrolując teren parami. Wszyscy wyposażeni byli w groźnie wyglądające karabiny.
– Jak myślisz, co tu się dzieje? – wyszeptała do Granta, kiedy czekali w kolejce do kontroli bagażu podręcznego. – Całe lotnisko przypomina bazę wojskową.
Grant wzruszył ramionami.
– Mnie