Czarna Kompania. Glen Cook
Читать онлайн книгу.nagród? Nie, jestem lekarzem. Kroniki i wojaczka to sprawa uboczna.
– I to jest człowiek, którego Kapitan musiał siłą ściągać z linii walk podczas przejścia przez Wietrzną Krainę – powiedział Kruk do Duszołapa. Przymrużył oczy. Napiął policzki. On też nie miał na to ochoty. Wyładowywał złość poprzez łajanie mnie.
– Nie ma wyboru, Konował – odezwał się Duszołap głosem dziecka. – Pani wyznaczyła ciebie.
Spróbował złagodzić moje rozczarowanie, dodając:
– Ona hojnie nagradza tych, którzy ją zadowolą. A ty wpadłeś jej w oko.
Przeklinałem sam siebie za swój uprzedni romantyzm. Ten Konował, który przybył na północ tak dogłębnie oczarowany myślą o tajemniczej Pani, był innym człowiekiem. To był szczeniak z głową naładowaną młodzieńczą głupotą i ignorancją. Tak jest. Czasem okłamujemy sami siebie po to tylko, żeby się nie załamać.
– Tym razem nie będziemy sami, Konował – powiedział mi Duszołap. – Pomogą nam Krzywa Szyjka, Zmienny i Władczyni Burz.
– Musicie zebrać całą szajkę, żeby załatwić jednego bandytę, co? – zauważyłem kwaśnym tonem.
Duszołap nie zareagował na zaczepkę. Nigdy tego nie robi.
– Dywan czeka. Zabierzcie broń i idźcie za mną.
Oddalił się sztywnym krokiem.
Wyładowałem swój gniew na pomocnikach, którzy absolutnie na to nie zasłużyli. Wreszcie, gdy Jednooki był już bliski wybuchu, Kruk stwierdził:
– Nie bądź takim sukinsynem, Konował. Zróbmy to, skoro musimy.
Przeprosiłem więc wszystkich i pomaszerowałem do Duszołapa.
– Wsiadajcie – rozkazał. Wskazał nam miejsca. Kruk i ja zajęliśmy takie same pozycje jak poprzednio. Duszołap wręczył nam po kawałku sznura. – Przywiążcie się porządnie. Jazda może być trudna. Nie chcę, żebyście pospadali. Miejcie też pod ręką noże, żeby się odciąć, kiedy wylądujemy.
Serce mocno mi zabiło. Mówiąc szczerze, czułem podniecenie na myśl, że znowu polecę. Wspomnienie piękna i radości poprzedniego lotu nie przestawało mnie prześladować. Tam w górze, wśród orłów i chłodnego wiatru, doznaje się cudownego uczucia wolności.
Duszołap również się przywiązał. Zły znak.
– Gotowi? – Nie czekając na odpowiedź, zaczął coś mruczeć. Dywan zakołysał się łagodnie i wzniósł lekko jak puch na wietrze.
Wzbiliśmy się ponad wierzchołki drzew. Plasnąłem tyłkiem w drewnianą ramę. Wnętrzności mi opadły. Powietrze świsnęło wokół mnie. Zdmuchnęło mi kapelusz. Spróbowałem go złapać, lecz bez powodzenia. Dywan pochylił się niebezpiecznie. Stwierdziłem, że wpatruję się w oddalającą się szybko ziemię. Kruk mnie chwycił. Gdybyśmy nie byli przywiązani, obaj spadlibyśmy z dywanu.
Unosiliśmy się nad kanionami, które z tej wysokości przypominały obłąkany labirynt. Tłum buntowników wyglądał jak armia mrówek podczas marszu. Rozejrzałem się po niebie, które samo w sobie jest z tej perspektywy prawdziwym cudem. Nigdzie nie było widać orłów. Jedynie sępy. Duszołap popędził prosto przez jedno z ich stad i rozgonił je.
Kolejny dywan wzbił się w powietrze, przeleciał obok nas i po chwili stał się jedynie odległym punktem. Siedział na nim Wisielec w towarzystwie dwóch ciężkozbrojnych żołnierzy imperialnych.
– Gdzie Władczyni Burz? – zapytałem.
Duszołap wyciągnął rękę. Zmrużywszy oczy, zdołałem dostrzec kropkę na tle błękitu ponad pustynią.
Unosiliśmy się w powietrzu, aż zacząłem się zastanawiać, czy cokolwiek się wydarzy. Przyglądanie się postępom buntowników szybko mnie znudziło. Posuwali się zbyt prędko.
– Przygotujcie się – zawołał Duszołap przez ramię.
Zacisnąłem ręce na sznurach w oczekiwaniu czegoś, co wstrząśnie moimi nerwami.
– Teraz.
Runęliśmy w dół. I nie zatrzymaliśmy się. Spadaliśmy coraz niżej i niżej, i niżej. Powietrze gwizdało. Ziemia zatoczyła się, zakrzywiła i popędziła w górę. Odległe punkty – Władczyni Burz i Wisielec – również spadały na łeb na szyję. Stawały się coraz wyraźniejsze, w miarę jak zbliżaliśmy się do siebie z trzech różnych kierunków.
Minęliśmy poziom, na którym nasi bracia trudzili się, by powstrzymać zalew buntowników. Spadaliśmy wciąż w dół, teraz już mniej stromo. Zakręcaliśmy, zataczaliśmy się i manewrowaliśmy ogonem, by uniknąć kolizji z pełnymi szaleńczych wyżłobień wieżami z piaskowca. Niektórych z nich mógłbym dotknąć w chwili, gdy pędziliśmy obok nich.
Przed nami pojawiła się mała łączka. Nasza prędkość spadła gwałtownie, aż wreszcie zawisnęliśmy bez ruchu w powietrzu.
– On tam jest – szepnął Duszołap.
Posunęliśmy się o kilka metrów naprzód i zatrzymaliśmy, tak by móc zerkać zza kolumny z piaskowca.
Ongiś zielona łąka zryta była śladami koni i ludzi. Stało tam dwanaście wozów wraz z woźnicami. Duszołap zaklął pod nosem.
Cień wychynął spomiędzy skalnych wież po lewej stronie. Trzask! Odgłos grzmotu wstrząsnął kanionem. Darń wzbiła się w powietrze. Ludzie zaczęli krzyczeć. Biegali wokół na chwiejnych nogach w poszukiwaniu broni.
Kolejny cień uderzył z innego kierunku. Nie wiem, co zrobił Wisielec, ale buntownicy złapali się za gardła, usiłując wciągnąć powietrze.
Jakiś potężny mężczyzna uwolnił się od wpływu magii i ruszył chwiejnym krokiem w stronę wielkiego czarnego konia przywiązanego do palika na drugim końcu łąki. Duszołap nadał prędkości naszemu dywanowi. Rama mocno trzasnęła o ziemię.
– Wysiadać! – warknął, gdy podskoczyliśmy w górę. On również złapał za miecz.
Kruk i ja zleźliśmy z dywanu i podążyliśmy na niepewnych nogach za Duszołapem. Schwytany runął na duszących się woźniców. Szalał wśród nich z mieczem splamionym posoką. Kruk i ja przyłączyliśmy się do masakry, z mniejszym, mam nadzieję, entuzjazmem.
– Co tu, u diabła, robicie?! – wrzeszczał Duszołap na swe ofiary. – Miał być sam.
Pozostałe dywany wróciły i wylądowały bliżej uciekającego mężczyzny. Schwytani i ich słudzy ścigali go niepewnym krokiem. Wskoczył na grzbiet konia i odciął rzemień potężnym uderzeniem miecza. Wbiłem w niego wzrok. Nie spodziewałem się, że Twardziej będzie wyglądał tak groźnie. Ani trochę nie ustępował brzydotą widziadłu, które pojawiło się podczas utarczki Jednookiego z Goblinem.
Duszołap usiekł ostatniego z buntowniczych woźniców.
– Za mną! – warknął.
Pognał susami w stronę Twardzieja. Popędziliśmy tuż za nim. Zastanowiłem się, dlaczego nie miałem na tyle rozsądku, by zostać z tyłu.
Buntowniczy generał zaprzestał ucieczki. Powalił jednego z żołnierzy imperialnych, który prześcignął pozostałych, ryknął głośnym śmiechem, po czym zawył coś niezrozumiałego. W powietrzu zatrzeszczało od zbliżających się czarów.
Fiołkowe światło ogarnęło wszystkich trzech Schwytanych. Było bardziej intensywne niż w nocy, kiedy uderzyło Duszołapa. Stanęli jak wryci. To był nadzwyczaj potężny czar. Całkowicie pochłonął