Zapiski z królestwa. Przemysław Rudzki
Читать онлайн книгу.Gdyby ktoś napisał scenariusz tego meczu zgodnie z tym, jak przebiegał on naprawdę, zostałby on uznany za zbyt banalny, ckliwy i wywalono by go do kosza lub stałby się podstawą do filmu klasy D. Oto lewonożny zawodnik strzela pięć goli prawą nogą. Na dodatek w przerwie musi zmienić obuwie, bo poprzednie zaczyna się rozpadać (aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby cały mecz grał w dobrych butach!). Chłodne, grudniowe popołudnie na The Valley naznaczone jest totalnym szaleństwem. „Amazing, incredible, fantastic” – jeden z angielskich reporterów nie będzie umiał znaleźć jednego słowa, które opisałoby to, co zobaczył. W 2001 roku dziennik „Guardian” w rankingu dziesięciu najbardziej spektakularnych powrotów w historii światowego sportu umiejscowi ten mecz na trzeciej pozycji.
Na łamach „Daily Mirror” żona Summersa, Betty, z trudem opisywała radość. „Co to był za weekend! I to akurat w święta!” – cieszyła się.
Ale więcej powodów do radości miał jej mąż. „Wiem, że straciłem moc. Byłem przekonany, że stracę też miejsce w składzie. Miałem koszmarną pierwszą połowę i nagle wszystko zaczęło iść dobrze. Chciałem podziękować fanom, którzy poprosili, żebym zaśpiewał, ale byłem tak przytkany, że nie dałem rady zaintonować mojej ulubionej piosenki I am Going to Sit Right Down and Write Myself a Letter (wielki hit z lat 30. wykonywany w wielu aranżacjach przez gwiazdy światowej estrady, w tym przez Franka Sinatrę).
Jednemu z reporterów, którzy przeciskali się przez tłum ludzi, Summers powiedział, że zatrzyma magiczne buty do końca życia. Nie przypuszczał wtedy, jak okrutny okaże się dla niego los. Co prawda raz jeszcze zdołał ustrzelić pięć goli, tym razem w konfrontacji z Portsmouth w 1960 roku, ale dwa lata później zmarł na raka. Miał zaledwie 34 lata.
Na forum kibiców Charltonu można znaleźć perełki dotyczące tamtego pamiętnego spotkania.
„Johnny Summers pracował z moim ojcem przy letnich robotach i został zapamiętany jako naprawdę porządny gość, który twardo stąpał po ziemi. Co za tragedia, że opuścił nas tak wcześnie […]. Mój ojciec był na tamtym meczu, ale tak się wściekł, że wyszedł w przerwie…” – napisał jeden ze starszych kibiców.
Huddersfield Town nie był jedynym zespołem, który strzelił sześć goli na The Valley i nie wygrał meczu. Londyński stadion przyciągał jak magnes tego typu spektakle. W 1960 roku Charlton gościł Middlesbrough, także w Division Two. Spotkanie zakończyło się remisem 6:6.
W pociągu wracającym z Londynu do Huddersfield Bill Shankly złowrogo milczał. Świadkowie twierdzą, że pierwszy dźwięk wydał z siebie w okolicach stacji Peterborough. Wcześniej miał tylko ryknąć, że piłkarze, którzy dopuścili do całej sytuacji, nie są wystarczająco dobrzy nawet na rezerwy klubu.
W świetnym tekście zamieszczonym na łamach „The Independent” z 2017 roku, zatytułowanym Droga Huddersfield: wspomnienie o Billu Shanklym sprzed Liverpoolu, dziennikarz Simon Hughes kreśli portret menedżera i przywołuje tamten dzień po porażce z Charltonem. W szatni gości był wtedy Denis Law, który później zrobił oszałamiającą karierę. Miał 17 lat i nie mógł wystąpić z powodu kontuzji. On, a także Ray Wilson, legenda Huddersfield, stali się świadkami wstrząsu, jakiego doznał ich szkoleniowiec.
We wspomnianym tekście Wilson tak opisuje tamten szok: „Nie odzywał się do nikogo przez kilka dni. Mruczał tylko do siebie: »To tylko jedna z tych rzeczy… To już historia…«. Próbował to jakoś rozwikłać w myślach, zrozumieć, co się stało”.
Porażka w meczu, który był praktycznie wygrany, z rywalem walczącym ponad 70 minut w osłabieniu, dała Shankly’emu cenną lekcję futbolu. Teriery nie pozwoliły się nikomu pokonać w następnych dziesięciu spotkaniach, a on sam pracował jeszcze mocniej i dwa lata później został menedżerem Liverpoolu. Zdobył z nim trzy mistrzostwa Anglii. Przed Anfield stoi jego pomnik.
7
Watford w kosmosie
Jak Elton John uczynił mały klub wielkim
W 1972 roku Elton John skomponował i zaśpiewał cudowny utwór Rocket Man, opowiadający o długiej podróży i zarazem wielkiej samotności astronauty. Cztery lata później ten ekscentryczny gwiazdor muzycznej sceny wpakował do rakiety kosmicznej całą społeczność miasta Watford. Z lokalną drużyną na pokładzie i menedżerem Grahamem Taylorem za sterami odbyli daleki lot na planetę marzeń – z dna czwartej ligi do europejskich pucharów. To bez wątpienia jedna z najpiękniejszych historii, jakie napisał sir Elton.
David Letterman, choć zdążył przywyknąć do dużego audytorium, czuł delikatne zdenerwowanie. Poprowadzenie Oscarów było kwestią czasu, ale kiedy ten moment wreszcie nadszedł, stres zaczął dawać znać o sobie. David przypomniał sobie teraz swój ogólnokrajowy debiut telewizyjny dla stacji ABC Sports’, krótki raport z wyścigów Indianapolis 500 w jego rodzinnym mieście. Wziął głębszy oddech i powtórzył w myślach powitanie. Pomyślał, że mimo tylu lat doświadczenia dzień 27 marca 1995 roku jest przełomowy w jego życiu.
Tymczasem na zewnątrz tłum był coraz bardziej niecierpliwy. Potężni ochroniarze pilnowali, by do środka nie dostali się niespodziewani goście. Gwiazdy kina powoli zaczynały pojawiać się na czerwonym dywanie, ale na razie nie było nikogo, kto wzbudziłby wrzawę. Gapie czekali na Toma Hanksa, murowanego kandydata do Oscara. Film Roberta Zemeckisa Forrest Gump podbił serca widzów na całym świecie i otrzymał aż 13 nominacji Akademii.
Reporterzy telewizyjni także wyczekiwali pierwszego godnego uwagi gościa. Gdy biała limuzyna zatrzymała się z gracją przed wejściem, a oczom publiki ukazała się znajoma twarz, dziennikarze natychmiast poprosili swoich operatorów, by ci wzięli tyłki w troki i mieli kamery w gotowości. Przybył Elton John.
Jeden z reporterów przechwycił muzyka, którego aż trzy kompozycje z animowanego hitu Król Lew otrzymały nominacje, po czym spytał:
– Nie obawiasz się porażki? – Chodziło wtedy o nominację dla jakże uroczego kawałka Can You Feel The Love Tonight.
Anglik uśmiechnął się zrelaksowany i odparł:
– Byłem prezesem klubu piłkarskiego, umiem przegrywać.
Tamtego wieczoru triumfował. Utwór zgarnął cenną statuetkę, ale Eltona martwiło coś innego. Dzień wcześniej Watford zaledwie zremisował z Luton Town 1:1. Strata punktów oznaczała, że na finiszu sezonu jego ukochany klub tracił dystans do czołówki tabeli, w której trwała zagorzała walka o awans do Premier League.
Mówiąc „umiem przegrywać”, Elton John z pewnością nie miał na myśli okresu na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego stulecia, kiedy The Hornets pięli się coraz wyżej, by odnieść największy sukces w historii klubu – drugie miejsce w First Division, tuż za plecami Liverpoolu. Tamte chwile zostaną w sercach kibiców na zawsze, a najdobitniej można się było o tym przekonać, gdy Graham Taylor zmarł. Stadion żegnał go tak poruszająco, tak czule, jak żegna się tylko osoby, które darzysz największym szacunkiem. On i Elton John byli najlepszym duetem, jaki mógł się przytrafić Watfordowi.
– Candle In The Wind to jedna z moich ulubionych piosenek. Ale Elton i ja mieliśmy umowę: ja nie mówię mu nic na temat muzyki, dopóki on nie mówi mi nic o futbolu. To działało – wspominał po latach menedżer Watfordu.
– Najkrótsze podsumowanie mojej kariery? Okulary, homoseksualizm, Watford Football Club, napady furii i kwiaty. No i muzyka, była naprawdę fenomenalna – żartował w jednym z wywiadów sprzed dekady genialny wokalista. Natomiast jeszcze w latach 90. całkiem serio powiedział angielskiemu dziennikarzowi: – Jeździłem w trasy koncertowe, kiedy naprawdę mi się nie chciało, tylko po to, żeby zarobić na środkowego napastnika.
Nie kłamał. Klub stał się jego drugim domem, bywał na meczach, kiedy tylko nie kolidowało z tym akurat jego tournée, wspierał