Zapiski z królestwa. Przemysław Rudzki

Читать онлайн книгу.

Zapiski z królestwa - Przemysław Rudzki


Скачать книгу
byli tam bowiem zwykłymi obywatelami. Nawet ich tłumacz był niechętny do rozmów. Być może brak pewności siebie Sowietów przed mediami sprawił, że jedna z gazet nazwała ich »The Silent Ones« (Milczący). To tylko dodawało im tajemniczości”. Według opisu Riabowa najbardziej tajemnicze były jednak bagaże Rosjan. „Cały zespół ubrany był w takie same niebieskie płaszcze, nosił frapujące torby owinięte ciemną tkaniną. Media zastanawiały się, co zawierają, a zwolennicy teorii spiskowych spekulowali, że piłkarze szmuglują bombę atomową. Odpowiedź była dużo bardziej prozaiczna: zdając sobie sprawę z systemu racjonowania żywności, jaki funkcjonował w Londynie, Rosjanie przywieźli ze sobą własne posiłki” – kontynuuje.

      Wiele historii związanych z meczem jest wyolbrzymionych do granic możliwości albo po prostu wymyślonych. Te, które da się zweryfikować, pozwalają uzyskać w miarę prawdziwy obraz. Wśród nich powtarza się opowieść, że jedna z bramek dla Dynama, zdobyta przez Siergieja Sołowiewa, padła ze spalonego. Roiło się też od błędów sędziowskich.

      Prawdą jest również, że przyjazd radzieckich zawodników do Anglii wzbudził tak samo olbrzymie zainteresowanie na Wyspach Brytyjskich jak w samym ZSRR. „Daily Mirror” nazywał wtedy radziecką ekipę russian soccer tourists, czego chyba nie trzeba tłumaczyć. W przepastnych archiwach dziennika „Birmingham Mail” znalazłem natomiast artykuł z 31 października 1945 roku. Opowiada on absurdalną historię. W artykule zatytułowanym £ TELEPHONE CALL można przeczytać: „Tak wielką wagę przywiązują rosyjskie władze do wizyty piłkarskiej drużyny Dynamo Moskwa w Anglii, że rosyjska rozgłośnia radiowa, szukając informacji dotyczących historii Chelsea i biografii piłkarzy, którzy będą pierwszymi rywalami Dynama w następną środę, wydała dziś rano 92 funty na 23-minutową rozmowę telefoniczną z panem Williamem Birrellem, menedżerem Chelsea”.

      Wydane na telefon funty były z całą pewnością jedną z nielicznych strat poniesionych wtedy przez Rosjan. Sportowo okazali się bardzo mocni, choć nieco rozczarowani, że nie zagrali przeciwko prawdziwemu Arsenalowi, lecz naszpikowanemu gośćmi z innych klubów. George Allison wyjaśniał całą sytuację na łamach prasy, między innymi w „Nottingham Journal”: „To tylko dowód mojego podziwu dla radzieckich piłkarzy, myślałem bowiem, że spodoba im się pomysł rozegrania sprawdzianu z rywalem doświadczonym, nie wakacyjnej gierki przeciwko młodzianom, którzy normalnie nie mieliby szans na występy w pierwszej drużynie Arsenalu” – pisał.

      Angielscy kibice nie przejęli się jednak tym faktem. Przyszli na White Hart Lane, aby obejrzeć wirtuozów ze Wschodu. W kolejkach po bilety ustawiali się od 5.30 rano i – jak donosił „Coventry Evening Telegraph” – stali w nich nawet po dziewięć godzin. Jak się potem okazało, zbyt wiele nie zobaczyli.

      6

      Jak piłkarze Charltonu Athletic dokonali niemożliwego

      Ten mecz już na zawsze pozostanie jednym z najwspanialszych widowisk w historii nie tylko angielskiej piłki. 21 grudnia 1957 roku piłkarze Charltonu Athletic, grając przez ponad 70 minut w dziesięciu przeciwko jedenastu zawodnikom Huddersfield Town, nie dość, że odrobili czterobramkową stratę w drugiej połowie, to jeszcze wygrali 7:6. To najbardziej spektakularny comeback w historii piłki nożnej.

      Billy White już po kilku krokach poczuł lekkie zawroty głowy. Po tygodniu leczenia kaszlu, kataru i wysokiej gorączki wreszcie mógł pójść do szkoły. Nie był jednym z tych dzieciaków, które unikały lekcji, przeciwnie. Szczególnie lubił geografię i zajęcia z atlasem.

      Jednak beznadziejna próba negocjacji z mamą zakończyła się niepowodzeniem. Po pięciu dniach spędzonych w łóżku na przyjmowaniu tony lekarstw, poceniu się i zmienianiu piżam na czyste, w piątkowy wieczór Billy spytał nieśmiało, czy może pójść na mecz. Odpowiedź brzmiała oczywiście: „Nie” i marne to było pocieszenie, kiedy ojciec zaproponował, że w geście solidarności z chłopcem również zostanie w domu. Zresztą zbliżały się święta Bożego Narodzenia i oboje z mamą mieli pełne ręce roboty.

      Billy bardzo żałował, bo meczów nie lubił opuszczać tak samo, jak szkoły. W tym sezonie nie przegapił żadnego domowego! Kochał atmosferę stadionu. Tato opowiedział mu absolutnie wszystko na temat Charltonu Athletic, więc Billy znał na pamięć nie tylko skład zespołu, ale i historię przydomku klubu, The Addicks, co zresztą prezentował na każdej długiej przerwie w szkole.

      Przed laty Arthur Bryan, właściciel sklepu rybnego, karmił piłkarzy po wygranych meczach rybą i frytkami. Łupacz, bo tak nazywała się ta ryba (ang. haddock), wkradł się slangowym wślizgiem w łaski fanów, także kibice innych drużyn nazywali w ten sposób (choć chyba raczej pobłażliwie) tych londyńczyków, którzy sympatyzowali z Charltonem. Billy i ojciec mieli taką tradycję, że przed każdym spotkaniem na The Valley jedli łupacza z frytkami. Wierzyli, że dzięki temu ich drużyna zwycięży.

      W poniedziałek 23 grudnia 1957 roku 10-letni Billy White, rozczarowany sobotnią nieobecnością na stadionie, skierował pierwsze kroki nie w stronę budynku szkoły, oddalonej jakieś 300 metrów od ich domu na Charlton Lane, ale do kiosku. Odliczył równą kwotę z kieszonkowego i poprosił panią Abbey Dunk, dobrą znajomą jego rodziców, o „Sports Report”. Nerwowo wyszukał wzrokiem najbardziej interesujący go artykuł. Momentalnie poczuł, że cała choroba wraca do niego z podwójną siłą.

      Wiele lat później, kiedy na świecie pojawią się komputery i internet, Billy podzieli się z innymi kibicami The Addicks swoją historią. Napisze o wszystkim na klubowym forum, pożali się, jak przegapił najbardziej ekscytujący mecz w historii Charltonu Athletic.

      1:5 i 27 minut do końca – w tak beznadziejnym położeniu znaleźli się gospodarze. Na dodatek rywale, zespół Terierów prowadzony przez Billa Shankly’ego, wciąż menedżera na dorobku, grał z przewagą jednego zawodnika. Kapitan londyńczyków, obrońca Derek Ufton, doznał bowiem przemieszczenia barku, a coś takiego jak wprowadzenie rezerwowego nie istniało wtedy jeszcze w przepisach. Wszystko wskazywało na to, że dla spadkowicza z angielskiej ekstraklasy ten dzień zakończy się koszmarnie, a świąteczny nastrój zostanie zniszczony przez kanonadę Terierów.

      To idealny moment, by oddać głos reporterowi „Birmingham Daily Post”: „Czterobramkowa strata zamieniła się w prowadzenie 6:5, a Summers raz po raz niszczył roztrzęsioną defensywę Huddersfield. Cztery z jego goli to solowe akcje. Euforia tłumu zostaje wyciszona, gdy Huddersfield wyrównuje na 6:6 niespełna pięć minut przed końcem”. Ostatni cios zadał jednak John Ryan, a po jego trafieniu sędzia zakończył spotkanie. Ale bohater mógł być tylko jeden. Johnny Summers do pięciu bramek dopisał dwie asysty.

      Stadion mogący pomieścić ponad 70 000 widzów, jeden z największych w Anglii w tamtych latach (rekord frekwencji to 75 031 widzów na meczu z Aston Villą w 1938 roku), świecił pustkami. Były ku temu oczywiste powody, zbliżały się wszak święta Bożego Narodzenia i ludzie tonęli w gorączce przygotowań. Tym z miejscowych kibiców, którzy nie zjawili się na The Valley, uciekł jeden z najlepszych prezentów, jakie mogli otrzymać na gwiazdkę 1957 roku.

      „Zaledwie 15 000 widzów obejrzało jeden z najgodniejszych uwagi meczów w historii futbolu” – donosił reporter „Liverpool Echo” 21 grudnia 1957 roku. To była krótka notka w dniu meczu, z popołudniowego wydania gazety. Tak naprawdę widzów było mniej, a dokładnie 12 235.

      Prasa rozpisała się i rozpłynęła w zachwytach dopiero później. I zwrócono uwagę na istotny fakt. Chociaż Johnny Summers strzelił dla Charltonu sto ligowych goli, tych pięć, jakie zdobył w starciu z Huddersfield, zostało z nim do końca, krótkiego niestety, życia. Ale tamtego pamiętnego dnia, w którym po ostatnim gwizdku kibice wbiegli na murawę, długo skandując jego nazwisko i prosząc, by pojawił się w loży i zanucił coś dla nich (lubił śpiewać), mógł w ogóle nie zagrać. Walczył bowiem rozpaczliwie o miejsce w składzie.

      „Birmingham


Скачать книгу