Chamo sapiens. Jacek Fedorowicz
Читать онлайн книгу.Patrzę w tej chwili ze zgrozą na sterty maszynopisów z dawnych lat, tych przedkomputerowych, gdzie dialogi z Kolegą Kierownikiem (koniec lat siedemdziesiątych) przemieszane są z tekstami dla Radia Gdańsk (druga połowa lat pięćdziesiątych), przetkane tekstami pisanymi z Bogumiłem Kobielą (pierwsza połowa lat sześćdziesiątych), opakowane częściowo w teksty na spotkania nielegalne (lata osiemdziesiąte), potem legalne (lata dziewięćdziesiąte), i ogarnia mnie przerażenie. Dodatkowo to uczucie wzmocnione jest absolutną pewnością, że zachowały się tylko maszynopisy tych gorszych tekstów, bo wszystkie były pisane na ogół w jednym egzemplarzu i tylko te gorsze pozostawały nietknięte po jednym użyciu, bo jak nie chwyciły, to trzeba je było odłożyć do szuflady, te lepsze zaś podróżowały ze mną, ulegały ciągłym udoskonaleniom, poprawkom w formie wyklejanek (papier, nożyczki i klej – nie można było po prostu kliknąć, żeby zmienić kolejność akapitów) i po dłuższej eksploatacji po prostu znikały. Najczęściej bezpowrotnie.
Nie! Nie mam odwagi zagłębić się w tę stertę.
Zacznę od tekstów, które powstały w okresie ostatnim – komputerowym. Zapisane na dysku. Wystarczy kliknąć i wstawić w zbiorek. To i tak będą teksty stare, choć na komputerze zacząłem pisać dość późno, gdzieś tak u progu drugiego tysiąclecia dopiero.
Komputerowe początki nie były łatwe.
O tym opowiada monolog pierwszy.
Kupiłem sobie komputer. Postanowiłem zerwać z przestarzałą maszyną do pisania i jeszcze bardziej przestarzałym piórem maczanym w atramencie, jakiego używałem w szkole. Przy okazji dementuję pogłoski, że jestem taki stary, że w szkole pisałem rysikiem na kamiennych tabliczkach. Nie, i na drugie śniadanie mama dawała mi kanapki z serem, a nie z kawałkami mamuta.
Kupiłem więc komputer. Znajomy mi zamontował, włączył i powiedział, że powoli wszystkiego się nauczę, wystarczy stosować się do poleceń pojawiających się na ekranie, które są dokładne i logiczne.
Ponieważ przez trzy dni mimo usilnych starań nie zdołałem wyłączyć komputera, zadzwoniłem do tego znajomego, a on mnie zbeształ. Powiedział: „Przecież mówiłem, że trzeba logicznie: chcesz zakończyć pracę komputera, klikasz tam, gdzie masz napisane START”.
Postanowiłem, że w przyszłości po informacje będę się zwracał do internetu. Pomogła mi wnuczka, powiedziała, że muszę zapamiętać słowo podstawowe dla wyszukiwarki. To proste dziadku, okulary narciarskie wypowiadane przez jednego z waszych przyjaciół, który trochę się jąka. Zapamiętałem: go-ogle i trzeba trafu, że następnego dnia wnuczka miała zadanie domowe z zoologii, zatelefonowała, żebym jej znalazł informacje o fokach pojawiających się w naszych wodach w Bałtyku. Wystukałem w Googlach „polskie foczki”, nacisnąłem – ENTER… i… to, co zobaczyłem, to nie bardzo było to, czego się spodziewałem, chociaż owszem, niektóre pluskały się w wodzie, jedne w bieliźnie, inne bez. Musiałem skłamać wnuczce, że nie znalazłem, i do dziś usiłuję to usunąć z działu „ulubione”.
Ale postępy w wyszukiwaniu robię i ostatnio już przez kilka dni z rzędu udawało mi się nie trafić na strip-tease on line i amatorskie seks wideo Misiaczki w czworokącie. Dodam, że przestałem już być nowoczesnym dziadkiem, który dziwi się, dlaczego moja córka wciąż nie podłącza wnuczki do tej skarbnicy wiedzy.
Młodszej wnuczki. Starsza jest już dorosła. Kiedy zobaczyła, że mam komputer, po raz pierwszy w życiu uznała, że jest o czym ze mną porozmawiać. Opowiedziała mi, że w pracy ma kolegę, który chyba jest hakerem. Nie wiedziałem, co to haker, ale spytałem, dlaczego tak uważa. Powiedziała, że to trochę dziwne, że jak koleżanka zapomni swojego hasła albo PIN-u, to ten kolega od razu uprzejmie jej podaje, a poza tym od czasu do czasu pochyla się nad swoim laptopem i mruczy: „Nooo zobaczymy, czy na tę kartę kredytową jeszcze coś kupisz, gnoju”.
Wciąż robię postępy i może też kiedyś do tego dojdę. Ostatnio założyłem sobie adres mejlowy, Fedorowicz, małpa, jakoś tę małpę przecierpiałem, podobno w komputerach to normalne, i od razu zostałem zasypany listami. Z całego świata! Wszystkie po angielsku i wszystkie proponowały, że mogą mi… jak by to powiedzieć… że mogą powiększyć mój stan posiadania, ingerując w moje przyrodzone wymiary. To jest podejrzane. Dlaczego oni uważają, że powinienem sobie powiększyć? Dlaczego akurat ja? Ktoś im naplotkował? Odpowiedziałem wszystkim, że dziękuję uprzejmie, nie skorzystam, następnego dnia przyszło dwa razy więcej propozycji, z tym że cena spadła. Ale przyszedł też mejl wreszcie w innej sprawie:
„Alarm dla klientów Banku PKO. Aby uniknąć włamania na twoje konto, sprawdzamy zabezpieczenia. Szybko podaj numer i hasło dostępu”. Trochę mi się wydało podejrzane, że w rubryce „nadawca” było nie PKO tylko [email protected], ale pomyślałem sobie: okej, zabezpieczeń nigdy dość, wystukałem mój PIN i posłałem. Przyszła krótka odpowiedź „dzięks!” i propozycja, że jak mam jeszcze jakieś konta, to żebym szybko przepisał na tego Ziutka. To mnie oburzyło. Napisałem: „Czy ja wyglądam na idiotę?”. Odpisał: „Nie. Ale na szczęście pozory mylą”.
I tu korespondencja się urwała. Ziutek wyczyścił mi konto, po miesiącu komornik zabrał komputer i wreszcie mam spokój. Wracam do kamiennych tabliczek.
x x x
To było tylko takie zakończenie monologu, rzecz jasna, bo naprawdę komputerem posługuję się bez przerwy i będę się posługiwał, taki jest wymóg tej nowo pozyskanej nowoczesności. Niniejszy wtręt odautorski zamieszczam także po to, by zwrócić uwagę, tak na wszelki wypadek, choć Państwo sami by na to wpadli, że prawie wszystkie monologi są pisane w pierwszej osobie, ale to jest trochę inna osoba niż ta pierwsza osoba, w której pisałem wstęp i pisać będę wtręty odautorskie. Żeby się obie pierwsze osoby nie pomyliły! Monologi wygłasza „ja” niekoniecznie prawdomówny. Na ogół opowiada o doświadczeniach prawdziwych, ale czasem coś zmyśla. Natomiast tekst pisany inną czcionką niż monologi i skecze jest od tego „ja” prawdziwego i tu jestem szczery. Rozróżnienie obu pierwszych osób jest dla mnie szczególnie ważne, żeby nikt – gdy wygłaszam monolog o psie żony na przykład – ani przez chwilę nie pomyślał, że mówię o mojej prawdziwej żonie i prawdziwym psie. Oboje mogliby się poczuć dotknięci. Moja prawdziwa i jedyna wnuczka też mogłaby mieć za złe, że przyznałem się przed chwilą do jakiejś drugiej, głupkowatej zresztą.
Oto moje dalsze doświadczenia komputerowe. Tym razem prawdziwe niestety.
Wszyscy już dzisiaj korzystamy z komputerów. Chciałbym Państwa ostrzec: zdarzają się komputery takie jak mój, złośliwe i nie dość, że złośliwe, to jeszcze w tej złośliwości wyjątkowo wyrafinowane. Najpierw mój komputer długo usypia moją czujność, udając serdecznego przyjaciela. Zarzuca mnie troskliwymi pytaniami. „Czy chcesz umieścić ten plik w koszu?”. Kliknąłem usuń, więc znaczy, że chcę. „Czy na pewno chcesz umieścić ten plik w koszu?”. Tak, chcę. Nie, nie, na razie wszystko w porządku, on w ten sposób dba, żeby moja praca się nie zmarnowała. Przypuśćmy, że coś napisałem, zapisałem, ale potem dołożyłem jeszcze przecinek, zamykam plik, to znaczy klikam ten krzyżyk w prawym górnym rogu, on czujnie pyta: „Czy chcesz zapisać zmiany?”. I dopóki nie kliknę „tak”, nie ma mowy o zamknięciu, i to jest słuszne, bo te zmiany