Chamo sapiens. Jacek Fedorowicz
Читать онлайн книгу.telewizji, ten ma wadze!
Potem oni cóś, że chcom mnieć wglond wew planowanie dostaw żywności na rynek. Na co Mnietek, że nie tak siem umawialiźmy, mnieliźmy rozmawiać o problemach spoecznych, a nie politycznych, na co oni, że żywnoś to temat spoeczny, ale nie dla Mnietka take gupoty i zez mniejsca on jeim wygarnia, że tutej goem okem widać, że walczycie o wadze, chcecie mnieć kontrol nad żywnościom, tak? To znaczy, że chcecie waaadzy! Bo kto kontroluje dostawy żywności, ten ma wadze!
Potem rozmowy trwały jeszcze dość dlugo, a potem przebrała siem mniarka, bo jeden zez tych kakapów powiedział, że jest duszno, to czy można roztworzyć okno. A to oczywista prowokancja bya, wienc Mnietek od razu: Roztworzyć okno? To znaczy, że wy chcecie waaadzy! Bo kto ma dostemp do powietrza, ten ma wadze!
x x x
Tu jeszcze dodam, że w tym pierwszym okresie Solidarności ogromnie wszyscyśmy zbezczelnieli. Przed występem na rondzie, w chwili gdy właśnie zabierałem się do wyjścia z domu, przyszło dwóch esbeków. Obaj nadzwyczaj grzecznie prosili, żebym nie jątrzył, nie namawiał do rozruchów, nie agitował za marszem na Komitet Centralny. Dość zdumiony byłem ich podejrzeniami, myślę, że tak naprawdę nie przewidywali żadnych moich rewolucyjnych nawoływań, chodziło zwyczajnie o to, żeby mnie postraszyć. Ich niepotrzebne perswazje trwały jednak długo i zorientowałem się, że się na to rondo spóźnię. Wrodzona punktualność przyćmiła mi rozum, bo zażądałem podwiezienia.
– Panowie mnie zagadali, mogę się spóźnić na umówioną godzinę, to teraz proszę, żeby mnie panowie podwieźli. Na pewno jesteście samochodem.
– Ależ bardzo chętnie – powiedzieli i pojechaliśmy. Dopiero w samochodzie zdałem sobie sprawę z rozmiarów mojej głupoty. Artysta wysiadający z ubeckiego samochodu? Nie miał co prawda napisu MILICJA, ale twarze tych dwóch plus kierowca były niewątpliwe. W tamtych czasach ludność miała spore doświadczenie w natychmiastowym rozpoznawaniu funkcjonariuszy w cywilu. Poczułem się jak Lech Wałęsa – według plotek uporczywie rozsiewanych przez waaadzę – podwieziony na strajk w Stoczni motorówką. Na szczęście udało mi się wysiąść i szybko oddalić od kompromitującego towarzystwa – mam nadzieję – nie zwracając niczyjej uwagi.
x x x
Już rok później nie byli tacy milutcy. W stanie wojennym przed spodziewanymi demonstracjami robili regularne pokazy siły, po mieście chodziły dwójki lub trójki milicjantów z ogromnymi pałami. Nic takiego nie robili, ot, przechadzali się leniwym krokiem, a wzrok przechodniów automatycznie zawieszał się na tych pałach. Pamiętam, bardzo mnie rozśmieszyła (tak do środka) myśl, że przechodnie mogliby im odpowiedzieć tym samym:
x x x
Kolega Kierownik reagował na wydarzenia. Dziś już mało kto pamięta, że największe chyba polowanie w latach osiemdziesiątych waaadza urządziła na Zbigniewa Bujaka, przewodniczącego regionu Mazowsze, i wiceprzewodniczącego Wiktora Kulerskiego. Kulerski nie dał się złapać aż do końca, natomiast Bujak ukrywał się długo, ponad cztery lata, potem go jednak złapali, przetrzymali trzy miesiące, a potem zdecydowali się wypuścić. Chyba pod naciskiem Zachodu, choć kto ich tam wie, w każdym razie wypuścili. Akurat następnego dnia miałem zaplanowany wieczór autorski w Krakowie w sali parafialnej przy kościele ojców Misjonarzy na ulicy Lea – wtedy Dzierżyńskiego. Udało mi się naskrobać tekst dla Kolegi Kierownika tuż przed występem. Oczywiście nie mógł nie być przyjęty entuzjastycznie. Kolega Kierownik skarżył się na prezydenta Reagana.
Wicie, co nam zrobił wew ostatniem czazokresie ten ohidny Regan? On wzion takom sporom garść dolarów i tak o, przed nosem nam zaczął machać… No wicie, towarzysze, co siem dzieje wew duszy prawdziwego komunisty, jak zobaczy dolara. Ledwoźmy mogliźmy wyczymać zez tej pożondliwości, a on machał… tak coraz bliżej… bliżej… już zmarszczki na twarzy Waszyngtona Jerzego można byo policzyć, wewtenczas nie wyczymaliźmy, wypuściliśmy Lisa Bogdana.
Reganowi nawet powieka nie drgnea.
Popaczyliśmy po sobie i wypuściliźmy Mnichnika. Wypuściliźmy Mnichnika, biegniemy do Regana… a ta świnia siedzi i… (machanie) My mu na to: suchajcie, Regan, coźmy mogliźmy, toźmy wypuściliźmy, ale wiency nie możemy. My wam tych podziemniaków, Bujaków i inych nie możemy wypuścić, bo jak byźmy wyglondaliźmy wobec naszych chopców, co bez kika lat na tych podziemniaków polowali. I wreście ich poapali. Oni codzienie chodzom na Rakowieckom popaczyć. O, nasz Zbiszek. Mamy go. Wicie, Regan, jak trudno jest zapać takiego podziemniaka? To nie to co u was wew ty Americe, jak apiecie banditem, to spoeczeństwo siem natychmniast włancza wew akcjem, chyta te swoje winczestry i dopomaga. A u nas? Spoeczeństwo jest take gupie, że niechby tyko któś krzyknoł: „Apać podziemnego bandite!”, to spoeczeństwo zaraz by zapao tego, co krzyknoł. Tak tumaczymy, tumaczymy, ale domyślacie siem, jaka bya reakcja Regana.
Ja: Domyślam się… pewnie…? (machanie)
Kolega Kierownik: Gorzyj! Jednom renkom machał paperowymi, a drugom bilonem brzdonkał!
I tego już nie szo wyczymać. Wypuściliźmy Bujaka. Kilku generałów to pakao, jak go żegnao. Zaraz potem zatelefonowaliźmy do banku narodowego: towarziszu dyrektorze, otwierać skarbiec, powierzchnie magazynowom szykować, drożność kanaów sprawdzać, bo tam do was zaraz strumyczek dolarowy popynie! Begniemy do Regana, a ten… macha dalej. Wewtenczas jednemu zez naszych cóś przyszo do gowy. Podeszed do Regana i tak jego lekutko tryknoł. I Regan siem obalił. Bo to nie był prawdziwy Regan, tyko taka kukieka, co jom któś ustawił, żeby nas drzaźnić. Ale coźmy ponawypuszczliźmy, to siem już odkrencić nie dao…
x x x
To było tak z rozpędu. Inne monologi Kolegi Kierownika będą później, w specjalnym dziale poświęconym tej świetlanej postaci.
A teraz postanowiłem, że jednak wgłębię się w te stare teksty, co to miałem się nie wgłębiać (patrz zwierzenia wstępne), bo po przypomnieniu kilku monologów z ostatniej dekady przyszło mi do głowy, że moje współczesne pisanie bywa może czasem solidnie przemyślane, poprawiane systemem napisz-prześpijsię-ranoprzeczytajświeżymokiem-popraw i jest absolutnie różne od wariackiej produkcji w najwyższym pośpiechu, do jakiej zmuszały mnie programy radiowe, telewizyjne i gazety w dawnych czasach, ale że ten współczesny komfort, choć podnosi jakość produkcji, fatalnie wpływa na jej ilość. Teraz mogę sobie przemyśleć, pozmieniać, dopracować, co sprawia, że gotowych tekstów mam jak na lekarstwo. Więc po tych monologach komputerowych i komunikacyjnych, przetkanych zabytkowym Kierownikiem, myśl niepokojąca wpadła mi do głowy, że znajdę może jeszcze kilka tych nowszych i koniec. Nie starczy tego do zapełnienia kart reprezentacyjnej księgi pod roboczym tytułem Najlepsze Pozycje Repertuaru Komika Weterana. Postanowiłem, że podeprę się tekstami z zamierzchłej przeszłości.
I tu od razu sięgam do mojego pierwszego w życiu monologu, napisanego na użytek pierwszego programu kabaretu To-Tu – Gdańsk, Klub Żak, 1959. Jaki temat wziął na tapetę przeszły satyryk? Oczywiście przyczepił się do innych satyryków, że banalni, wysługujący się władzy i za mało satyryczni…
Nie