Chamo sapiens. Jacek Fedorowicz
Читать онлайн книгу.to znaczy przydziela następnym klikającym miejsca sąsiednie w środku środkowego wagonu. W Związku Radzieckim nie można było usiąść przy wolnym stoliku. Kelnerka ostrzegała, rycząc uprzejmie „NIE LZIA!!!” i sadzała przy stoliku już częściowo zajętym. Dopiero gdy cztery zupełnie sobie obce osoby zapełniły już ten stolik, można było napocząć następny.
Przyznam się, że mnie jako pasażerowi tęsknota za zbijaniem się w kupki jest zdecydowanie obca, zawsze wolę w pociągu na sąsiednim siedzeniu mieć mój plecak lub nic, zamiast sąsiada, który się wierci albo stara się podstępnie wypchnąć swoim łokciem mój łokieć z jednołokciowego oparcia, a zdarza się czasem, że jest gabarytowo imponujący i przelewa się poza obręb swojego miejsca. Dlatego od dawna nie zdarzyło mi się siedzieć na moim miejscu 44 w wagonie 4. Zawsze zajmuję miejsce dowolne w pustawym wagonie ostatnim. Pustawym nie tylko dlatego, że komputer napoczyna wagon numer 7, dopiero gdy zapełni wagon numer 6, ale także dlatego, że w wagonie numer 7 wyznaczono strefę ciszy. Większość pasażerów, którzy się dowiadują, że tam nie będzie im wolno rozmawiać głośno przez telefon, rezygnuje z podróży.
Jeżdżę więc zawsze w ostatnim i od razu podkreślę z radością: kolej wciąż jeszcze to toleruje! Bo mogłaby przecież łupić kary i nakazywać zajęcie przydzielonego miejsca. Ostatecznie to w pendolinie wciąż jeszcze obowiązuje kara za próbę kupienia biletu u konduktora. Kara łagodna, bo ostatnio obniżona z 600 złotych (tak było na początku kursowania pendolina) do zaledwie 150 złotych, ale myślę, że to i tak nie jest mało. Podejrzewam przy tym Intercity o celowe zastawianie pułapki na nowicjuszy. Bo niby skąd może taki wiedzieć, że wsiada do – jak myślę – jedynego pociągu w Europie, w którym pasażer grzecznie zgłaszający, że nie ma biletu i chciałby kupić, płaci wysoką karę? O świadomym zastawianiu pułapki może tu świadczyć sprytny sposób informowania o nietypowości sytuacji. Spikerka stacyjna informuje, że w pociągu obowiązuje bilet na przejazd kupiony przed wejściem do pociągu. Kto zwróci uwagę na taki komunikat? Pierwsza myśl jest taka, że to oczywiste, że się podróżuje z biletem, podobnie jak oczywiste jest, że jak się go nie zdążyło kupić, bo była kolejka, to się kupi u konduktora, a poza tym słucha się tylko, na który peron wjeżdża i czy nie opóźniony aby. Całej reszty żaden organizm już nie przyjmuje, bo jest przesycony. Mało to banałów słyszymy z głośników dworcowych? Za powstałe utrudnienia serdecznie przepraszamy, informujemy, że opóźnienie może ulec zmianie – od dawna nasz mózg tego nie rejestruje. Nie mogłaby spikerka ostrzec po prostu, że uwaga, biletu w tym pociągu nie będzie można kupić u konduktora? Nie. Nie mogłaby. Bo gdyby ostrzegła, w pułapkę mogłoby się złapać znacznie mniej pasażerów.
Na koniec bardzo ważna uwaga. Ta moja wizja PKP jako instytucji – powiedzmy – nie do końca życzliwej pasażerom jest w życiu codziennym łagodzona wydatnie przez obsługę pociągów. Są to w większości ludzie sympatyczni, którzy często dostrzegają bezsens postępowania firmy i robią, co w ich mocy, żeby wyrównać niedostatki myślowe swojego szefostwa, starającego się, by gdzie się da, coś wymyślić głupio. Ewentualnego braku życzliwości wobec pasażera można się spodziewać tylko w przypadku, gdy konduktor prywatnie należy do święcie wierzących w zamach, a pasażerowi wyjrzała właśnie z kieszeni „Gazeta Wyborcza”.
x x x
Już się nie raz przedstawiałem jako piewca osiągnięć PKP. Dziś dodam, że PKP dokonało rewolucji w dziedzinie cyfr. Nie mylić z cyfryzacją. Rewolucyjne rozwiązania mogą być zastosowane zarówno przy cyfrach rzymskich, jak i arabskich, a w wypadku PKP – dalekobieżnych. Polskim Kolejom Państwowym udało się wymyślić i wdrożyć system numeracji miejsc w wagonach bezprzedziałowych, który staje na przekór naukom matematycznym i jest z gruntu sprzeczny z wielowiekowym doświadczeniem ludzkości.
Po wejściu do wagonu bezprzedziałowego każdego typu, bo są różne, pendolinowe włoskie, polskie pendolinopodobne, polskie starszego typu, niegdyś najelegantsze kursujące w reprezentacyjnym ekspresie berlińskim, więc po wejściu do wagonu zawsze obserwuję całkowitą dezorientację pasażerów, którzy usiłują odnaleźć swoje miejsca. Jeżeli ktoś widzi na przykład nad fotelem numer 34, a na bilecie ma 37, to spodziewając się, że numery oznaczono zgodnie z kolejnością, idzie dalej. Po dłuższej chwili orientuje się, że numer 37 był jednak przed 34, więc wraca, natykając się na pasażerów, którzy weszli na drugim końcu wagonu i uwierzyli, że numery będą kolejno malały, więc najpierw będzie 33, a potem 29. A tu nic podobnego, bo ktoś wymyślił zasadę, że ogólnie rzecz biorąc, one będą od małego do dużego, to znaczy najniższy numer będzie na jednym końcu wagonu, a najwyższy na drugim, ale po drodze to już hulaj dusza.
Owszem, hulanka odbywa się w pewnych granicach, ale według jakich zasad – umysł ludzki nie ogarnie. Jechałem przedwczoraj pendolinopodobnym polskim dartem. Siedziałem wyjątkowo na swoim miejscu, bo był komplet. Miałem numer 18. Czy ktoś zgadnie, jaki numer miał pasażer na sąsiednim fotelu? No, śmiało…
Miał numer 24.
Nie 19 czy 17, tylko 24. Między dwoma najbliższymi sąsiadami zrobili sześć numerów różnicy.
I tak jest w całym wagonie. W całym pociągu. Czy to jest normalne?
Dołożę jeszcze relację z dzisiaj. Jechałem tu do Państwa też bezprzedziałowym i trzeba trafu, że w tych samych rejonach wagonu, co przedwczoraj. Numer 18 miałem w sąsiednim rzędzie, więc spojrzałem, jaki numer ma sąsiad tej osiemnastki – być może gdzieś w podświadomości hodowałem nadzieję, że jak odkryję i zapamiętam sobie jakieś prawidłowości, to łatwiej mi będzie potem żyć. Nie, że będę łatwiej trafiał, przecież jakoś sobie daję z tym radę, tylko liczyłem, że zniknie taka drobna, ale dokuczliwa rysa na logicznym porządku rzeczywistości. No bo z tą intercitową numeracją miejsc to jest tak, jak gdyby nagle w jakiejś firmie postanowiono, że alfabet na wszystkich klawiaturach komputerowych drukuje się normalnie, literki umieszcza się w kolejności właśnie alfabetycznej, tylko nie wiadomo dlaczego co czwarta jest umieszczona na końcu.
Ta cała numeracja foteli w wagonach to oczywiście rzecz w sumie nieważna, obyśmy w życiu tylko takie kłopoty mieli, niemniej od dawna nie daje mi ona spokoju. Wciąż dręczy mnie rozpaczliwe pytanie DLACZEGO?! Dlaczego przez wieki ludzie numerowali 1, 2, 3, 4 i tak dalej i nagle polskie koleje postanowiły z tym skończyć?
No więc szybkie zerknięcie na fotel numer 18, przelatująca jak błyskawica myśl z nadzieją, że obok 18 będzie znów 24 jak przedwczoraj i… głębokie rozczarowanie. Obok 18 jest 12. Znów sześć numerów różnicy między sąsiadami, tyle że w dół. Patrzę, co za nimi: zaraz za tą wysoce poróżnioną parą jest zdumiewająco łagodnie, prawie konserwatywnie, rzec by można, bo za dwunastką jest jedenastka, a obok niej trzynastka. Ja mam w sąsiednim rzędzie miejsce 14, obok mam 16, ale niestety, nie cieszmy się, ten skromny ukłon w stronę tradycji jest przejściowy, para foteli tuż przede mną ma numery 27 i 25.
Nic nie zmyślam! Wpatrzyłem się w tę szesnastkę przyklejoną na listwie pod półką na bagaż, żeby sprawdzić, czy na pewno dobrze widzę i czy na pewno następny kwadracik po 16 to 27, i kiedy upewniłem się, że tak, że to nie są halucynacje, postanowiłem się poddać. Zrezygnowałem z prób odkrywania, gdzie w wagonie umieszczono tych jedenaście miejsc dzielących szesnaście i dwadzieścia siedem, a także postanowiłem, że nie będę już podejmował dalszych prób rozgryzania systemu. Koniec. Nigdy więcej. Kolejo Polska, wygrałaś!
Na koniec porada bardzo praktyczna: przypomniało mi się, że jadąc pendolinem, dobrze jest pamiętać, by w porę zająć sobie kolejkę do toalety. A już na pewno nie odkładać