Chamo sapiens. Jacek Fedorowicz
Читать онлайн книгу.elementy muszą się złożyć na rasową satyrę polityczną? Oto one: dolar, wór dolarów, bomba, lufa armatnia, wąż i topór.
I jak teraz przystępujemy do produkcji satyry politycznej z podanych elementów? Narysowałem Państwu rysunek satyryczny pod tytułem „Kapitalista”:
Wszystkie elementy zostały użyte, wszystko jest proste, zrozumiałe, a efekt przewidziany. Kapitalizm został wyszydzony doszczętnie i wstydzi się ludziom pokazać na oczy.
Pogłębiajmy wiedzę. Jaka jest różnica między satyrą polityczną a grafiką artystyczną? Wyjaśniam na kolejnych przykładach. But ludu, który gniecie kapitalistów:
Jest to satyra polityczna. A teraz but kapitalistów, który depcze lud:
Jest to oczywiście grafika artystyczna.
Punkt następny: satyra masowa. Przed przystąpieniem do produkcji satyry masowej musimy sobie zdać sprawę z tego, co nas najbardziej boli w życiu codziennym. No? Może Państwo podpowiedzą? Śmiało, śmiało. Przecież wszyscy wiemy. Nie będziemy nic ukrywać, tu na tablicy wyrysujemy sobie zaraz wszystkich tych, którzy są sprawcami wszelkiego złego. Nie będziemy się krępować. Satyra jest odważna. Było nie było. Oto oni: Chuligan, Łapownik, Kelner, Dyrektor, Pijak, Malarz Abstrakcjonista.
Pan coś podpowiadał? Nie, nie, to już wszyscy, na pewno. Nie takie głowy, jak za przeproszeniem pańska, to przemyślały.
Tak więc wiemy już, kogo należy wyszydzić, nie wiemy jeszcze jak. I tu otwiera się pole do popisu właśnie dla was, nowych adeptów sztuki. Możliwości jest tyle, że aż się w głowie kręci. Bierzemy dla przykładu pierwszych dwóch bohaterów i rysujemy w prześmiesznej sytuacji: oto chuligan daje łapownikowi… co? Cegłę! Tę samą, którą zwykle oferuje przechodniom w ciemnej uliczce. Dobre, co? Albo kelner mówi: „kolega” i wskazuje na… dyrektora! Albo pijak i malarz abstrakcjonista widzą stado białych myszek. Dobre, co? Plaga alkoholizmu spada natychmiast o kilkadziesiąt procent.
Państwo tego nie łapią? Dziwię się. Przecież tylu ludzi z tego żyje…
Ale uwaga. Jesteśmy młodzi i powinniśmy być awangardą. Będziemy dążyć do nowych form. Do skrótu myślowego. Do Wielkiej Metafory. Oto przykład myślenia twórczego, syntezy przyszłości:
Wyjaśniam: A – dyrektor, który był kiedyś nieuprzejmym kelnerem; B – butelka, bo dyrektor pije; C – plaster po wybrykach chuligańskich; D – ręka wyciągnięta po łapówkę i E – kopyto. Abstrakcja.
Wykład uważam za skończony. Ale chciałbym się jeszcze podzielić z Państwem pewnym projektem, moim projektem, który, mam nadzieję, zostanie niedługo wprowadzony w życie. Utworzymy Pogotowie Satyryczne. Jak to będzie wyglądało? Oto na Pogotowie zgłasza się klient i mówi: „Chuligan Kozłowski pobił mnie wczoraj i dotkliwie”. No to my rysujemy satyrę na chuligana i posyłamy Kozłowskiemu. I co? Koniec z Kozłowskim.
Inny przykład. Przychodzi klient i mówi: „U nas w fabryce skradziono trzy wagony węgla. Zostały dwa”. Rysujemy satyrę na złodziei i przypinamy do dwóch pozostałych wagonów. W nocy przychodzą złodzieje i… zauważają ją! I koniec. Załatwione.
Albo tak: Przychodzi klient i mówi: „W kraju jest źle”. To my, buch, satyrę na tego… no, wiecie Państwo… (gest i spojrzenie w górę). Wyleciało mi z głowy… eee… Na klienta!
x x x
Wierzyć się nie chce, że to się kiedyś podobało! I to jak! Dziś, kiedy nie męczy odbiorcy jednostajność, sztampowość, namolność satyry państwowej lat pięćdziesiątych, trudno mu zapewne wyobrazić sobie, jak słuszne były moje wycieczki pod adresem tych kolegów, którzy gorliwie realizowali „linię Partii”, z jakim aplauzem były przyjmowane, a także to, że wszyscy widzowie byli pod wrażeniem mojej szaleńczej odwagi, szczególnie w ostatnim akapicie. Dziś, gdy o władzy można prawie wszystko, ta moja aluzja do Gomułki i sugestia, że będzie tu zaraz zaprezentowana satyra na niego samego, jest czymś tak nieśmiałym i anemicznym, że nie byłaby w stanie nikogo nie tylko zachwycić, ale bodaj zainteresować. To jest miara ponurości tamtych czasów…
Zostałem tu zaproszony, by wygłosić instruktaż. Nie wiem, czy Państwo wiedzą, że dyskoteki, dyskdżokeje wychodzą z mody, teraz w najlepszym tonie jest tradycyjny bal z żywą orkiestrą i wodzirejem, który potrafi z humorem i wdziękiem zapanować nad roztańczoną salą. Ja – Państwo pozwolą – poprowadzę wzorcowego walca figurowego.
Znajdujemy się w pięknej eleganckiej sali balowej, pary zebrały się już na parkiecie, orkiestra, walca proszę…
(muzyka)
Zaczniemy od figury najprostszej, para za parą. Prowadzi para… no, może państwo: pan w perłowym krawacie i pani w białej koronkowej sukni, tak jest, państwo, nie, nie państwo, tylko państwo. Ja powiedziałem pan w perłowym krawacie i pani w białej koronkowej, proszę nie zasłaniać, ach, pani mi pokazuje, że pani partner też ma perłowy krawat, nie, proszę pani, to był perłowy krawat, może jakieś dwa lata temu on mógł być perłowy. Poza tym to, co pani ma na sobie, to nie jest biała koronkowa, to jest raczej niebieska żorżeta z MHD. Nie, nie taki żart.
Pan w perłowym i biała koronkowa przechodzą na czoło, proszę przepuścić, co pan tam chowa pod marynarką, to nie pozwala państwu przejść! Ach, to brzuch, niech pan wciągnie na moment, państwo przejdą dołem, gdzie państwo poszli? Ja mówiłem na czoło, więc pan miał pójść w prawo, poszedł pan w lewo. Pan wie, gdzie pan ma lewo, a gdzie prawo? Słoma, siano… taak i teraz w prawo.
Czoło jeszcze nie tańczy. Proszę nie tańczyć! Pan w okularach i pani w botkach, państwo nie byli wyznaczeni do prowadzenia, proszę nie prowadzić, proszę się cofnąć, jeszcze… jeszcze…jesz… Kto tam postawił to krzesło?!!!
Niech pani wstanie, niech pani nie histeryzuje, nic się pani nie stało, miała pani miękkie lądowanie, jak się pada na to, co pani tam ma, to się miękko ląduje. Niech pan uważa!!! Kobita leży, a ten lezie jak w kartofle. Proszę im pomóc wstać. Proszę ich rozplątać, bo mi się tu jeszcze rozmnażać zaczną!
A wy jeszcze tu? Na czoło, powiedziałem. Po polsku mówię, nie? Pan bez włosów z przejścia. Pan bez włosów, do pana mówię. Łysy! Wreszcie zrozumiał! Na koniec! Nie sam, z partnerką! To nie ta, pan miał rudą! Ruda do łysego! Okularnik do blondyny! Czarna pod ścianę! Obrócić mi tego grubego przodem do sali! Panie! Jak ja tam do pana pójdę, jak pana walnę w ten głupi łeb, od razu pan będzie wiedział, gdzie pan ma przód, a gdzie tył! Orkiestra, stop! Całość na moją komendę baość, w prawooo zwrrrt! Para za parą naprzóóód mrszsz!
x x x
To też było nieźle przyjmowane, nawet w pewnym okresie był to mój „pewniak” wykonywany na zakończenie wieczoru, co komunikuję, żeby zdradzić jedną ciekawostkę. Otóż tekst został napisany do pierwszego wydania nowo powstałej audycji 60 minut na godzinę, pomyślany był jako element słowno-muzyczny, czegoś takiego akurat brakowało w audycji, został nagrany przez autora i puszczony w eter. I w tym