Demony zemsty. Beria. Adam Przechrzta
Читать онлайн книгу.– Weszła do chałupy przez okno, a w zasadzie lufcik, jak kot, stąd pseudonim. Widziano ją tylko raz. Pewien pijany generał wrócił wcześniej z zabawy, twierdził później, że zobaczył wyjątkowo dużego kota zeskakującego z balkonu pierwszego piętra.
– Oczywiście musiał być nawalony – stwierdziłem z rezygnacją. – Kurwa, co za kraj! Wiesz, że niemal połowa świadków przestępstw jest pijana? No i potem wypytuj takiego o detale...
– Współczuję – burknęła nieprzyjaźnie. – A teraz musisz dyskutować z alkoholiczką.
Podsunęła mi szklankę, nalałem jej więc odrobinę. Miałem nadzieję, że jeszcze przez chwilę będzie na tyle przytomna, żeby odpowiedzieć na moje pytania.
– Sprawa wylądowała w archiwum? – rzuciłem domyślnie.
– Wyobraź sobie, że nie. Bura Kotka dba o to, żeby o niej nie zapomniano, od czasu do czasu wypływa nowa spektakularna kradzież, więc Maksimow przydziela dochodzenie komuś, kto mu podpadł. Ostatnio dostała je Nina Rusłanowa.
– A czym mu podpadła?
Mimo dość kontrowersyjnych preferencji seksualnych – chodziły słuchy, że używa kajdanek nie tylko w celach służbowych – Rusłanowa była kompetentnym oficerem dochodzeniowym, jednym z najlepszych w Moskwie. Specjalizowała się właśnie we włamaniach.
– Zawaliła swoje śledztwo. Jakiś czas temu dostała nowego zastępcę, a ten zaproponował jej randkę na swoich zasadach. Nie zgodziła się, więc kiedy brali melinę, „spóźnił się” o minutę czy dwie. Przez ten czas błatni połamali jej ręce i żebra, a poszukiwany uciekł.
– Zaraz! To taki przystojny byczek? Jak mu tam? Danczenko?
– Diaczenko – poprawiła. – Tak, to on.
– Więc Nina szuka teraz Burej Kotki?
– Tak.
– Nie próbowała protestować?
– Próbowała. Jeszcze jak próbowała! Ale wiesz, jak u nas traktuje się słabostki, którym hołduje Nina. A Diaczenko zeznał, że przełożona oczernia go z zazdrości. Rzecz była prawdopodobna, bo to znany lowelas, więc Maksimow uwierzył jemu, a nie Rusłanowej.
– Na ile dobry jest ten Diaczenko?
– Jako śledczy? To zero. Okrąglutkie zero. No, a jako człowiek... – parsknęła pogardliwie. – A tak w ogóle dlaczego się tym interesujesz?
– Chcę przeprowadzić własne dochodzenie i potrzebuję parawanu – odparłem po namyśle.
– W tamtej okolicy?
– Właśnie.
– Cóż, nie sądzę, żeby Nina miała coś przeciwko, dziewucha zrobi wszystko, żeby wygrzebać się z gówna, w które wpakował ją Diaczenko. Aczkolwiek... – Czknęła, zakrywając usta dłonią.
– Tak?
– Rozczarowałbyś mnie, gdybyś wykorzystał sytuację.
– Wiesz, jeszcze jestem w stanie zorganizować sobie chętną kobietę. A i wiek już nie ten, kiedy goni się za dziewczętami.
– Czyżby jakieś problemy z hydrauliką? – rzuciła kpiąco. – Jakoś mi nie wyglądasz na takiego.
Przewróciłem oczyma, jednak nie skomentowałem, zamiast tego ponownie uzupełniłem zawartość szklanki.
– Mimo wszystko nie przesadzaj z piciem – poprosiłem, wychodząc.
Nie miałem ochoty dalej rozmawiać z Lubą, i nie, nie chodziło o picie! Od czasu śmierci Lizy wszelkie przejawy „socjalistycznej praworządności”, z jakimi spotykałem się na co dzień, traktowałem bardzo osobiście. Represje, tortury, wykorzystywanie władzy, znęcanie się nad dziećmi „wrogów ludu”, powszechne w koloniach karnych gwałty na kobietach, które miały nieszczęście wyjść za mąż za niewłaściwego człowieka, to wszystko burzyło mi krew.
– Miękniesz, Razumowski – mruknąłem pod nosem.
Kiedy wyszedłem zza załomu korytarza, poczułem zapach pieczonego mięsa, zaburczało mi w brzuchu, skierowałem się więc do stołówki. Pora była zdecydowanie obiadowa.
Kapitan Rusłanową zauważyłem bez trudu: siedziała sama przy narożnym stoliku, mimo że w stołówce, jak zwykle o tej porze, brakowało miejsc. Najwyraźniej Diaczenko przeforsował swoją wersję, bo Rusłanową traktowano, jakby była zadżumiona. Cóż, może uda mi się zmienić ten stan rzeczy?
Skinąłem dłonią na Bugrowskiego i nakazałem mu gestem przynieść mi obiad – ranga ma swoje przywileje – po czym przysiadłem się do Niny. Dziewczyna nie wyglądała najlepiej, przygarbiona, ze wzrokiem wbitym w talerz, sprawiała wrażenie, jakby dopiero co wyszła ze szpitala po ciężkiej chorobie.
– Pomyliliście chyba stolik, towarzyszu Razumowski – rzuciła ospale. – Jak was zobaczą ze mną, zaczną plotkować.
– Nie lubię tłoku – odparłem spokojnie.
W zwyczaju było, żeby pracownicy MUR-u od kapitana wzwyż mówili sobie po imieniu, jednak z jakichś powodów nikt z młodszych oficerów nie odważył się na to w stosunku do mnie.
– W czym mogę wam pomóc? Bo chyba nie przyszliście kopać leżącego? A może przysłał was Maksimow, żebym dla dobra służby zwolniła się z MUR-u? – spytała z goryczą. – Nie macie pojęcia, ilu byłych przyjaciół dało mi do zrozumienia, że najlepiej bym zrobiła, zmieniając pracę.
– Porozmawiamy i o tym, ale najpierw coś zjedz.
– Myślicie że jestem głodna?!
– Jedz! – poleciłem ostro. – Nie pomożesz mi, jeśli zemdlejesz z głodu!
Nina spojrzała na mnie ze zdumieniem, w chwilę później jej oczy rozbłysły nadzieją. Zanim zdążyła coś powiedzieć, do stolika podszedł Bugrowski z wyładowaną po brzegi tacą.
– Wasz obiad, komandir! – oznajmił energicznie. – Mogę się przysiąść?
Przyzwoliłem z uśmiechem. Zuch chłopak! Widząc mnie w towarzystwie Rusłanowej, od razu zrozumiał, co chcę zrobić. Na Pietrowce z pogardą traktowano ludzi wykorzystujących zależności służbowe, podobnie jak i kłamców. Nasza obecność przy stole Niny była oczywistą deklaracją, że jej wierzymy: chlebem dzielono się tylko z przyjaciółmi.
– Co chcecie robić? – kontynuował.
– Złapać Burą Kotkę – odparłem. – Z tą tu zapłakaną dziewczynką. – Wskazałem ruchem głowy Rusłanową.
Nie przesadziłem, po twarzy Rusłanowej spływały nieocierane łzy.
– Ambitny plan! – oznajmił z ożywieniem Bugrowski. – Mogę w czymś pomóc?
Pytanie było retoryczne, chłopak wiedział, że nie pozwolę mu siedzieć bezczynnie, ale fakt, iż zgłosił się na ochotnika, świadczył o zainteresowaniu. I nic dziwnego, Bura Kotka była legendą, w przypadku sukcesu legendą staną się śledczy, którzy ją złapali, a poeta Bugrowski nigdy nie był obojętny na sławę.
– Owszem. Na jutro chcę mieć spis osób, które okradła. Kompletny spis, nie tylko oficjalne zgłoszenia – podkreśliłem.
Dima posłusznie przytaknął. Obaj zdawaliśmy sobie sprawę, że wielu partyjnych bonzów wolało ścierpieć kradzież, niż oficjalnie zgłaszać utratę przedmiotów, których w żaden sposób nie mogli legalnie posiadać. No, a przynajmniej nie zgłaszali tego milicji. Partyjna góra dawno stworzyła coś w rodzaju własnej służby bezpieczeństwa, która zajmowała się takimi sprawami. Nieoficjalnie.