Cudna mieszczka. Gomulicki Wiktor Teofil
Читать онлайн книгу.w kubki, językiem mlasnął, oczy przymrużył…
– Takiego Włochy nie piją – rzekł z uśmiechem zagadkowym.
Młodszy biesiadnik na wspomnienie Włochów ocknął się z zamyślenia. Za jasną bródkę szarpnął się, wzrokiem dokoła potoczył i na gospodarzu go zatrzymał…
– Coście o Włochach mówili? – zapytał.
– Mówiłem, że Włoch do wina jak panna do szabli. Aby słodkie – o resztę nie pyta. Dolce… dolce…33 jak sroka piszczy i jeszcze wodę dolewa. Obrzydliwość! Wczoraj byli u mnie dworscy…
Młodzian z jasną bródką drgnął.
– I cóż? – spytał, oczyma mówiącego świdrując.
– Pili mało-wiele34, ale siła35 się nakrzyczeli. Wreszcie ten ich gaszek36 wycackany37, co nań Dziano wołają, rzecze: „Panie Abłanowicz, postaw waść dla mnie beczkę małmazji38 co najprzedniejszej, bym miał co pić na swym weselu!”. „Sinior39 się żeni?” – pytam. Aż on w śmiech i wznosi pełną: „Za pomyślność jejmościanki panny Barbary! Za pomyślność mojej donny40 teraz, a da Bóg i na zawsze!…”.
Ława dębowa zatrzeszczała i na posadzkę runęła z łoskotem. Jasnowłosy młodzian przewrócił ją, z miejsca się zrywając. Twarz mu krwią nabiegła, oczy złowrogo zabłysły. Do Ormianina przyskoczył, za ramię go porwał, pięść zaciśniętą pod oczy mu wetknął…
– Łżesz41 waść! – głosem wrzasnął ochrypłym.
Agła uciekł za beczkę…
– Jur! – zawołał biesiadnik w lisiej czapce. – Podobasz mi się. Na pohybel42 Włochom!
Stuknął kubkiem o jego kubek, aż się na stół nieco wina wylało. Tamten nie wzdragał się teraz; wypił wino duszkiem jak wodę. Kubki powtórnie zostały napełnione i powtórnie je opróżniono.
– Na pohybel Dzianowi!
Jeszcze raz wypili.
Ale się Jur opamiętał. Kubek przewrócił, usiadł, o stół wsparł się łokciami. Temperament melancholijny wziął w nim górę nad chwilowym wybuchem. Patrzył bezmyślnie na rozlane wino i milczał.
– Ocknijże się! – zawołał starszy. – Grajkom nie damy się ograć. Jakem Szczerb!
– Wyżniki43 mają w ręku…
– To i cóż! Daleko im do kozernego44 króla!
– Kto wie…
Głowę niżej zwiesił, ramiona podniósł w górę.
– Myszkowski45 z nimi – ciągnął smętnie – Bobola46 z nimi… Pono już i do Mejerin trafili…
– Dziewki nie przekabacą!
– Kto wie…
– Ojca masz za sobą!
– Stary Szeliga daleko… Na morzach kędyś burzliwych – na oceanie… Bóg wie, kiedy powróci!
– Słowo ci dał…
– Verba volant47…
– A ciotka?
– Właśnież to najgorsze: ciotka mi krzywa48!
– O co?
– Bóg raczy wiedzieć. O herezję mię posądzają – żem to przeciw straceniu Tyszkowicza49 gadał. Jezuitów w tym wietrzę…
– Uuuuu! – zaśpiewał przeciągle tamten, skrzywiwszy się, jakby co zgryzł gorzkiego.
Zamilkli na chwilę obydwa. Gospodarz poruszył się za beczką, kluczami brzękając. Po północy było; godzina zamknięcia artykułami marszałkowskimi wskazana od dawna minęła. Już też w lampce, pod sklepieniem łukowym zawieszonej, oliwy braknąć poczynało. Knot dogasający skwierczał; cienie fantastyczne, kanciaste, drgające, pełzały po murach i beczkach, kładły się na stołach, stołkach i zaklęsłej, ceglanej posadzce…
Starszy poruszył się i do gąsiorka zajrzał.
– Jur! – zawołał, trącając towarzysza. – Jeszcze kropla tu jest – ostatnia…
– Do biesa z nią! Spać chodźmy.
Wstał i wyprostował się. Pleczysty50 był i w sobie zwięzły, musiał mieć siłę dużą. Sięgnął po kołpaczek z piórkiem i na głowie go osadził. Z kolei jął szukać czekana51. Szybkie ruchy i twarz rozczerwieniona świadczyły, że już mu wino poczyna sięgać głowy.
– Ostatnia, mówię, kropla… – wyrzekł z naciskiem starszy.
– Spać, mówię, chodźmy! – powtórzył Jur, również z naciskiem.
Tamten podniósł się z ławy ociężale, czapkę lisią na bok przekrzywił i żupanik jął zapinać. Chmurny był. Przywołanemu Agle rzucił pieniądz złoty z takim impetem, że moneta ze stołu spadła i między beczki się potoczyła.
– Słysz, Jurach! – jął mówić z wolna i obojętnie, sprzączkę u paska ściągając. – Pić nie chcesz; do gadaniaś nieskory; spać chodzisz z kurami… Wiesz, co ci rzekę: zostań księdzem, a Basię odstąp Dzianowi.
Jur pobladł.
– Ad primum52 – rzekł, z trudnością się hamując – wysącz no z flaszki oną kroplę.
W jednej chwili kubki zostały napełnione. Wystarczyło petercymentu na obydwa.
Jur wychylił wino duszkiem i kubek o podłogę cisnął.
– Ostatnia kropla! – zaśmiał się szyderczo.
I zaraz, jakby z tą kroplą miara jego spokoju przebrała się, wpadł w furię.
– Ad secundum53… – krzyknął, czekan w nabrzmiałej ręce ściskając. – Ad… se… cundum… Wara z takimi słowami! Druh nie druh, a łba całego nie uniesie!
I okutym kijem puścił młyńca, aż w powietrzu zagwizdało. Agła przybiegł wystraszony, ze sztabą żelazną w ręku, którą drzwi miał zakładać. Z żelazem tym stanął po stronie Szczerba, widząc, że mu niebezpieczeństwo grozi.
Ale junak z lisim czubem odepchnął Ormianina. Zaśmiał się wesoło, ramiona szeroko rozłożył i wrzasnął:
– Jur! Serce moje! A dajże gęby!
W tamtym petercyment działał. Nasrożył się i nie wiedział, co począć. Nagle jednak z buńczucznego stał się rzewny. Głowę pochylił, rękawem łzę otarł…
Uściskali się, ujęli pod ręce i poczęli z trudnością dźwigać się w górę po stromych i oślizgłych schodach.
– W
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
51
52
53