Cudna mieszczka. Gomulicki Wiktor Teofil
Читать онлайн книгу.wyszli, uderzyła ich wielka jasność księżyca i owiało świeże powietrze nocy. Jur zatoczył się.
– Do biesa! – rzekł. – Zdało mi się, że kamienica Wójtowska na mnie pada…
Towarzysz wsparł go ramieniem i przekrzywiony kołpaczek poprawił mu na głowie.
A gdy stali, nie wiedząc, w którą stronę kroki obrócić, dobiegły ich nagle słodkie dźwięki serenady.
III. Nie zawsze powraca się nocą tam, skąd się rankiem wyszło
Giano, po krótkiej przerwie, w której powietrze zdało się napełniać przeciągłym szmerem zachwytu, nową rozpoczął zwrotkę.
Dite, rose preziose,
Amorose,
Dite…
Nie skończył…
Straszne przekleństwo zahuczało mu nad głową, a potężne uderzenie czekana rozbiło mandolinę w drzazgi. Zanim zaś jeszcze ochłonął z przestrachu, już żelazna głowica czekana raz i drugi zaświstała w powietrzu tuż nad jego uchem.
– A l'assassino55! – krzyknął i ze zwinnością lamparta na bok uskoczył.
Dla nacierającego było to fatalne. W szalonym rozmachu, nie znalazłszy oparcia, stracił równowagę i omal nie runął.
Pochylił się jednak tylko i przyklęknął na jedno kolano, czekan z rąk wypuszczając. A w tejże chwili przed samymi oczyma mignęło mu błyskawicą ostrze sztyletu…
– A! – krzyknął i powieki same mu się przymknęły, a ręka ruch ochronny wykonała.
Błyskawica jednak nie spadła. Zamiast na dół lecieć, cofnęła się nagle w górę. Ognistą a drżącą linię zakreśliła w powietrzu i, na kształt racy gasnącej, zniknęła w kierunku przeciwnym.
– Diable syny! – rozległ się głos gniewny razem i szyderczy. – Wprzód graliście, teraz tańczcie!
Jednocześnie wynurzył się z mroku Szczerb. Lewą ręką przewalał on na wznak Giana, ciągnąc go z tyłu za kołnierz; prawą dusił za gardło na pół nieprzytomnego Lukę, któremu oczy na wierzch już wychodziły.
A musiał mieć w rękach moc niezmierną, bo twarz jego uśmiechnięta i zadowolona wysiłku najmniejszego nie zdradzała.
Zaraz też porwał się z ziemi Jurach, czekan upuszczony podjął i z pomocą biegł przyjacielowi.
Zanim jednak dobiegł, stała się rzecz niepojęta.
Roześmiana twarz Szczerba wykrzywiła się nagle kurczem strasznym, ręce obezwładnione wypuściły wrogów, a z ust wybiegł jęk bolesny… Młodzieniec przegiął się całym ciałem w tył, potem sztywno wyprostował się i okropnie zakląwszy, z odczepionym od pasa czekanem rzucił się poza siebie w uliczkę.
W mroku, na kształt gada, pełznął tam Fabio z okrwawionym sztyletem w dłoni…
Doskoczył do niego, za ramiona porwał i na nogi postawił…
– Zbóju! – wrzasnął. – Niewarteś56 lepszej broni!
I przerzucając czekan do lewej ręki, prawą, w pięść ściśniętą, wymierzył mu potężny cios między oczy.
Włoch krwią się zalał i na miejscu okręcił. Potem sztylet podniósł w górę i wywijając nim wściekle rzucił się na oślep na przeciwnika.
– Jezus, Maria, Józef! – rozległ się w tej chwili w górze krzyk niewieści. Brzęknęły drzwi gwałtownie zamykane i dwie białe postacie, jak dwa ptaki, z belwederku pierzchnęły57.
Wszystko to nie trwało dwóch minut.
I dopiero teraz rozpoczęła się walka właściwa, obustronna.
Zaułek zawrzał krzykami dzikimi, furia już bowiem opanowała jednych i drugich. Włosi walczyli po tygrysiemu, skacząc i odskakując; nasi, jeśli nie szli naprzód, stali twardo w miejscu. Ale wino ich mroczyło i większa część ciosów ginęła w próżni. Tamci natomiast, wysuwając noże na kształt żądeł, nieraz nimi to Juracha, to Szczerba po bokach kąsali. Krew jednak płynęła i po ich stronie. Jur dojechał raz Gianowi od serca i gdyby żelazo nie oślizgnęło się po aksamitnym berecie, już by może było po Włochu. Ale i tak lewe ramię opadło mu bezwładnie i do ziemi przysiąść musiał z bólu. Szczerb załatwiał się z dwoma tamtymi. Rozdzielając ciosy między obydwóch, podśpiewywał i drwił. Głowicą grzmocił Lukę, a Fabia tylko drzewcem okładał.
– Na psa szkoda żelaza! – powtarzał szydząc.
Do Luki zaś mówił:
– Poć się, brzuchalu, sadła się pozbędziesz…
Albo pokpiwał:
– Knot przez ciebie przeciągnę, lampę będę miał wieczną…
Gdy go zaś ów w żywe ciało kolnął, przeklinał:
– A ropucho! A tworze z kości wieprzowych! A pokrako, na obrazę i niepodobieństwo boskie stworzona!
Krew ciekła tu i tam. Z pstrej odzieży włoskiej strzępy latały po powietrzu. Po narzędziach muzycznych, rozbitych i stratowanych, deptali stopami walczący.
Szczerb poczuł raptem, że słabnie. Aby nie dać się wziąć z tyłu, pod parkan się cofnął i plecyma58 wsparł się silnie o deski. Tamtych to rozzuchwaliło. Docierać doń jęli coraz bliżej, jak ogary do ranionego odyńca…
Nagle u wejścia do uliczki zagrzmiał głos tubalny:
– W imieniu Jego Miłości Marszałka Wielkiego Koronnego!
Walczący ani spojrzeli w tę stronę.
Głos zahuczał bliżej:
– W imieniu Jego Miłości… w hareszt59 biorę waszmościów!
I to ich nie poruszyło.
Wówczas rozległa się komenda:
– Węgry marszałkowskie naprzód!… Milicja we środek!… Oszczepnicy na boki!… Rozbroić rebeliantów!
Ku walczącym pogarnęła się60 gromada ludzi cudacznie wyglądających. Jedni nieśli muszkiety61, inni wystawiali przed się klucie62, tamci machali oszczepami, a owi podnosili w górę dardy63. Szli bez ładu i składu, przepychając się, wadząc i mimo srogiego uzbrojenia, tchórząc widocznie. Istne wojsko Heroda z jasełek. Część miała kierezje64 białe i niebieskie, sznurkami wyszywane i zapinane na haftki; część, krócej odziana, zadziwiała pstrokacizną barw, wśród których czerwona z zieloną najczęściej były pomieszane.
W krótkiej chwili czereda zapchała uliczkę.
Dopiero to koniec położyło zapasom.
Rozbrojenie poszło bez trudności – z tej choćby racji, że napastnicy w tłoku niezmiernym ani ręką, ani nogą poruszać nie mogli. Było to nie ugaszenie pożaru, ale raczej przyduszenie go. Wory piasku rzucane na płomień ten sam skutek wywołują.
Jur, którego energia już się wyczerpała, bez oporu dawał powodować sobą. Włosi natomiast miotali się i klęli, dowodząc, że straż gwałtu się na ich osobach dopuszcza.
– My cudzoziemcy! – krzyczał Giano łatając rodzinną włoszczyznę
55
56
57
58
59
60
61
62
63
64