Sprzedawca. Krzysztof Domaradzki
Читать онлайн книгу.nadzieję, że skruszy ten karakanowaty mur z Excela, deadline’ów i kejpiajów. Ale Chodkowska wyglądała na niewzruszoną. – Jak się odnajdywała w firmie?
– Całkiem nieźle. Szybko się wdrożyła. Po dwóch miesiącach stała się jednym z moich najlepszych pracowników. Dlatego tak bardzo się wkurzyłam, kiedy zniknęła.
– Na czym polegała jej praca?
– Na początku nie robiła niczego skomplikowanego. Przygotowywała umowy i rozliczała czas pracy. Obsługiwała proste procesy kadrowe. Całkiem nieźle sobie radziła, więc zaczęłam ją wdrażać w trudniejsze zadania, ze współprowadzeniem projektów rekrutacyjnych włącznie. W tym tygodniu miałam przenieść Renatę do zespołu zajmującego się tworzeniem systemów motywacyjnych.
– Miała kontakt z ludźmi spoza firmy?
– Minimalny. Była bierną uczestniczką kilku rekrutacji.
– A w firmie? Dobrze się dogadywała z kolegami?
– Raczej z koleżankami. Koledzy ją drażnili.
– Jak to?
Chodkowska westchnęła, po czym zerknęła na telefon. Kejpiaje wzywały.
– W HR-ach pracują głównie kobiety. Z reguły młode. Przeważnie dość ładne. Przypuszczam, że to główny powód, dla którego faceci całymi grupami przychodzą do naszego działu. Myślą, że wystarczy zarabiać dziesięć koła miesięcznie i zapuścić brodę, żeby być najbardziej pożądanym towarem w mieście. A co gorsza, wiele dziewczyn pozwala im w to wierzyć. Lubią być adorowane.
– Renata była jedną z nich?
– Nie. – Chodkowska ponownie zerknęła na wyświetlacz. – Renata bardzo stanowczo dawała do zrozumienia, że nie jest zainteresowana absztyfikantami. A przez to ci byli jeszcze bardziej nachalni. Traktowali ją jak trudny do zdobycia cel.
Policjanci popatrzyli po sobie.
– Będziemy musieli porozmawiać z ludźmi z pani firmy – powiedziała Maria.
Chodkowska kiwnęła głową i wstała od stołu. Nawet jeśli nie podobała jej się ta zapowiedź, była zachwycona tym, że rozmowa dobiegła końca.
– Poproszę asystentkę, aby zorganizowała dla państwa jakąś salkę i pomogła wszystko skoordynować – powiedziała. – Mam tylko jedną prośbę.
– Tak?
– Nie męczcie ich zbyt długo. Przez okres urlopowy mamy poważne braki kadrowe. Każda dziewczyna musi pracować za dwie. I każdy kwadrans przerwy sporo nas kosztuje.
Odprowadzając wzrokiem ten zdehumanizowany rachunek zysków i strat, Maria zebrała do kupy wszystkie fakty dotyczące Renaty. Zdolna studentka, która odnalazła się w korporacji. Atrakcyjna i ciesząca się zainteresowaniem kolegów. Nieustannie podrywana przez upierdliwców. Sporo imprezująca. Straumatyzowana niedawnym rozstaniem z facetem. Krótko mówiąc: wymarzona ofiara drapieżcy schylającego się po nisko wiszące owoce.
Oczywiście ja bym siebie tak nie określił. Ale dla uproszczenia przyjmijmy, że Maria miała rację.
* * *
Właśnie rozpamiętywałem miłe chwile spędzone z Renulką, kiedy do mojego gabinetu zapukał Skoda. Wyglądał na niezdrowo podekscytowanego.
– Zajęty? – spytał i zanim zdążyłem się odezwać, dodał: – Wpadnij do mnie na chwilę.
Leniwie podniosłem się z fotela. Zawiesiłem wzrok na oknie, aby przypomnieć sobie i jemu, że choć teoretycznie nie jestem pierwszy w kolejności dziobania, to mam najlepszy widok z okna w całej firmie. Dopiero potem ruszyłem za Skodą.
– Zdecydowałeś się? – zapytał zaraz po tym, gdy weszliśmy do jego gabinetu.
– Tak – odpowiedziałem, siadając na skórzanej kanapie. – Wchodzę w to. Kupmy sobie firmę.
Skoda prawie odleciał ze szczęścia. Przez moment bałem się, że mnie uściska. Albo ucałuje. Albo… nieważne. W dalszym ciągu był niezdrowo podjarany, a ja nie potrafiłem wyczuć, o co mu właściwie chodzi.
– W takim razie została nam do ustalenia jeszcze jedna rzecz. – Skoda rozsiadł się po drugiej stronie szklanego stołu i poprawił mankiety koszuli. – Czy nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy powiększyli nasz zespół akwizycyjny?
Tego się obawiałem. Choć owinąłem sobie Skodę wokół palca, czułem, że nie darzy mnie stuprocentowym zaufaniem. Liczyłem się z tym, że będzie chciał wpuścić do zespołu jeszcze jedną osobę. Tylko dlaczego tak się z tym czaił?
– Pewnie, że nie – odparłem. – Im więcej, tym weselej.
I tym mniej kasy dla każdego z nas, pomyślałem.
– Wspaniale.
Skoda wyjął telefon. Zadzwonił. Poprosił rozmówcę, aby do nas dołączył. Przez następne kilka sekund głupkowato się do mnie szczerzył, jakby planował mnie zgwałcić na śpiocha. A ja, czując, jak narasta we mnie frustracja, wsłuchiwałem się w szuranie butów na korytarzu. Nie podobał mi się ten odgłos. I nie podobało mi się to, ile kroków naliczyłem, nim rozległo się kurtuazyjne pukanie w otwarte drzwi.
– Na szczęście nie muszę was sobie przedstawiać.
Z wymuszonym uśmiechem gapiłem się na Przydupasa. W ciągu minuty byłbym w stanie wymienić z pięćdziesiąt osób, które lepiej nadawały się do tej roli.
Przydupas przytargał ze sobą nie tylko źle skrojony garnitur, ale również folder, który wypchał dokumentami. Przysiadł się do mnie i położył go na stole.
– Krystian zrobił analizę spółek, które firmy doradcze zarekomendowały nam do przejęcia – wyjaśnił Skoda. – Stworzył bardziej skonkretyzowaną i urealnioną listę potencjalnych akwizycji.
– Tak naprawdę w grę wchodzą tylko trzy firmy – stwierdził Przydupas, otwierając swój zadbany folderek, w którym trzymał starannie prowadzoną dokumentację. – Future Soft, NetServices oraz Maktronics. Pozostałe spółki są za małe, nie dają nam efektu synergii albo nie mieszczą się w budżecie.
Rozdał nam po zestawie spiętych zszywaczem kartek, na których zgromadził szczegółowe dane na temat każdej z wymienionych firm: charakterystykę ich produktów, wyniki finansowe z ostatnich pięciu lat, strukturę akcjonariatu, sylwetki udziałowców. Było jasne, że nie przeczytamy tego w ciągu paru sekund, więc chodziło mu wyłącznie o to, żeby się popisać. Jak tylko usłyszał o przejęciu, musiał kazać swoim ludziom rzucić wszystko w cholerę i zebrać te pieprzone dane, aby zaimponować prezesowi na tyle, by ten przygarnął go do zespołu.
– Znakomita robota – powiedział Skoda. – Co o tym sądzisz?
Spojrzał na mnie, kiedy udawałem, że wczytuję się w analizę Przydupasa. W rzeczywistości myślałem wyłącznie o tym, jak upupić tego nadgorliwego gnojka.
– Ciekawe. – Rzuciłem Przydupasowi przelotne spojrzenie. – Kłopot w tym, że w dwa dni nie da się znaleźć firmy, którą chce się przejąć za kilkaset milionów złotych.
Przydupas uśmiechnął się pod nosem, ale jego oczy płonęły nienawiścią. Do mnie. Do tego, co sobą reprezentuję. Do fajnego świata, którego jestem częścią, a do którego on nigdy się nie dostanie.
– Przecież właśnie to zrobiłem – stwierdził, wskazując palcem papiery. – Z najwyższą starannością przeanalizowałem te firmy. Dobrze to przemyślałem.
– Zapomniałeś o najważniejszej składowej całego procesu: relacjach międzyludzkich.
Przydupas pokręcił