Sprzedawca. Krzysztof Domaradzki

Читать онлайн книгу.

Sprzedawca - Krzysztof Domaradzki


Скачать книгу
A jeśli nie zdążę?

      – Zdążysz.

      Adam za bardzo bał się konsekwencji, żeby zawieść moje oczekiwania.

      * * *

      – Co to ma być? – zapytała Maria, celując w butelkę Olega. – Nie zaprasza się ludzi na piwo, kiedy samemu nie zamierza się pić.

      Ukrainiec zastygł z napojem w ustach. Nadął policzki, jakby nie był pewien, co zrobić z łykiem bezalkoholowego piwa. Kiedy go w końcu przełknął, poczuł się tak, jakby wrzucił granat w gardło.

      – Nie wiedziałem, że to dla ciebie problem – odparł.

      – Może nie problem, ale na pewno byłoby mi raźniej, gdybyś sięgnął po coś z procentami. Co z ciebie za policjant? Co z ciebie za Ukrainiec?

      – Gdybyśmy umówili się na wódkę, to co innego. – Posłał Marii uśmiech znad kufla. – Obiecałem żonie, że pojadę na zakupy.

      – Nie możesz tego zrobić jutro? Przecież sklepy będą otwarte.

      – Mogę, ale wolę spędzić poranek z Ludką. To w zasadzie jedyny moment w tygodniu, kiedy mamy trochę czasu dla siebie. Nie musimy iść do pracy, dzieci śpią do południa i nikt nie zawraca nam dupy. To oznacza, że możemy… wiesz…

      – Wiem. – Maria pociągnęła duży łyk. Było wiele tematów, o których nie miała ochoty rozmawiać, ale życie seksualne jej nowego partnera było niemal na szczycie listy.

      – Jeśli chcesz, odwiozę cię do domu twoim autem, a potem wrócę do siebie taksą – zaproponował Oleg.

      Maria przez kilka sekund ważyła w myślach jego ofertę. Gdyby się zgodziła, mogłaby chlapnąć kilka piw, zeżreć kebab i przez parę chwil niczym się nie martwić. Ale wówczas nie miałaby żadnej motywacji, aby wstać wcześnie rano, wskoczyć w dresy i przebiec się do centrum po auto, łapiąc po drodze trzeźwość i wyzwalając nieco endorfin. Trudny wybór.

      – Dzięki – powiedziała. – Jakoś sobie poradzę.

      – Może mąż po ciebie przyjedzie?

      – Wyszedł gdzieś z kumplami. Pewnie wróci później ode mnie.

      To był moment, w którym Olegowi mogło przyjść do głowy, że z małżeństwem Marii nie wszystko jest w porządku. Że jeszcze ani razu nie widział, żeby rozmawiała z mężem. Ale był zbyt zaaferowany wtopą z bezalkoholowym piwem, które chciał czym prędzej sprzątnąć sprzed nosa.

      – Co teraz? – zapytał.

      – Masz na myśli śledztwo czy wieczór?

      – Śledztwo. Myślisz, że Renata została uprowadzona?

      – To bez znaczenia, co myślę. Ważne jest to, co wynika z dowodów. A te na razie niewiele nam mówią.

      – Nie znaleźliśmy nic, co by sugerowało, że może się gdzieś ukrywać.

      – Ani że ktoś ją porwał.

      – Z wyjątkiem trzech dziewczyn, które spotkało to samo.

      – O ile masz rację.

      Dla kogoś takiego jak ja takie momenty są niezwykle cenne. Oto doświadczona policjantka kwestionuje odkrycie młodszego kolegi, mimo że intuicja jej podpowiada, że facet ma rację. Maria nie postępuje tak dlatego, że uważa go za głąba, nerda czy banderowca. Nie przez nieufność czy zazdrość. Nie z uwagi na fakt, że ledwo zna tego gościa. Robi to, ponieważ nie ma stuprocentowej pewności, że to prawda. Być może w wielu przypadkach taka postawa miałaby sens. Ale w konfrontacji z urodzonym hazardzistą jej zdrowy rozsądek przepoczwarzał się w irracjonalność i głupotę.

      – Załóżmy na chwilę, że mam rację – odezwał się Oleg. – Co według ciebie stało się z tymi dziewczynami?

      Maria wyjrzała przez okno na kremowe kamienice na Foksal, których fasady przesłaniały obszerne parasole z nazwami koncernowych browarów: Żywca, Tyskiego i Heinekena. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że każda z tych dziewczyn jeszcze niedawno siedziała w którymś ze śródmiejskich ogródków piwnych, sączyła jakiś lekki alkohol i pytlowała z koleżankami. A kilka stolików dalej przy nietkniętym piwie siedział facet w średnim wieku, z potężnymi zakolami i jeszcze większym brzuchem. Bezceremonialnie wgapiał się w dziewczyny, próbując wychwycić kontekst ich rozmów. Dowiedzieć się o nich jak najwięcej. Poznać ich plany i wkomponować je w swoje własne. A kiedy ten etap miał już za sobą, zaczął zamysły wdrażać w życie. Konsekwentnie i metodycznie. Dbając o każdy detal. Upewniając się na każdym etapie, że nikt i nic nie zniweczy jego zamiarów. Niczym robot zaprogramowany na bezwzględną destrukcję.

      Oczywiście całkowicie błędnie wyobrażała sobie wygląd sprawcy. Ale co do mechanizmów działania miała rację.

      – Zostały porwane przez tego samego człowieka – odpowiedziała. – Przez psychola, który wywozi te dziewczyny na jakieś odludzie. Wykorzystuje je seksualnie, bije, torturuje psychicznie. A kiedy już mu się znudzą, morduje i w sprytny sposób pozbywa się zwłok. Potem, jakby nigdy nic, wraca do społeczeństwa, ponownie stając się jednym z nas.

      Oleg potrząsnął głową.

      – Chyba wolałem nie wiedzieć, co o tym sądzisz.

      – Mogłeś nie pytać.

      Przez kilka chwil gapili się to na klientów, to na swoje wysychające kufle. Milczeli, jakby bali się odezwać. Jakby obojgu z jakiegoś powodu było wstyd.

      Kojarzycie ten rodzaj relacji. Dwoje ludzi w zasadzie darzy się sympatią, lubi ze sobą przebywać i nie miałoby nic przeciwko zacieśnieniu więzi. Ale kiedy siadają twarzą w twarz, nie potrafią ze sobą rozmawiać. Ich mikroświaty nie mogą się zetknąć, jak gdyby orbitowały wokół dwóch różnych planet. Dlatego po paru niezbyt udanych próbach zainicjowania rozmowy wolą pomilczeć, udając, że tak właśnie miało być. A potem zaczynają nerwowo zerkać na telefon, modląc się do swoich bogów, aby to niezręczne spotkanie jak najszybciej dobiegło końca. Najdziwniejsze jest jednak to, że po jakimś czasie oboje doświadczają dziwnego sprzężenia, które każe im się ponownie spotkać. W ten sposób rodzą się partnerstwa policyjne. Tak powstają małżeństwa. Jedni ludzie skazują się na drugich, nakręcając sadomasochistyczną spiralę życia.

      – Chcesz jeszcze jedno? – zapytał Oleg, który jako pierwszy opróżnił kufel.

      – Poproszę.

      – Jakie?

      – Obojętnie. Byle z procentami.

      Ukrainiec podszedł do baru i przyjrzał się wielometrowemu ciągowi kranów, które wypluwały najróżniejsze rodzaje piw rzemieślniczych. Westchnął. Zrozumiał, że z Marią nic nie będzie proste. Nawet wybór cholernego piwa.

      * * *

      Nie lubię sportu. Poza porannymi ćwiczeniami staram się nie mieć z nim nic wspólnego. Ale żebyście dobrze zrozumieli, dlaczego właśnie pochylam się nad kuchennym blatem i wciągam z niego długą na osiem centymetrów kreskę koksu, posłużę się sportowym przykładem.

      Otóż w piłce nożnej, jako że nie jest to szczególnie skomplikowana dyscyplina, można wyróżnić dwie zasadnicze strategie. Drużyny mogą uprawiać futbol „na zero z tyłu” albo „na tak”. Jeśli się gra „na zero z tyłu”, da się wymęczyć remis, wyszarpać zwycięstwo albo przegrać, nie doznając upokorzenia. Jedno jest pewne: nie będzie to porywające widowisko. Ale kiedy zagrasz „na tak”, przez boisko przetoczy się burza z piorunami, a kibice zesrają się ze szczęścia. Nawet jeśli zamiast wygrać cztery do dwóch, przegrasz trzy do pięciu, nikt nie będzie miał ci tego za złe, ponieważ setnie się wybawi


Скачать книгу