Szybki szmal. Ryszard Ćwirlej
Читать онлайн книгу.– O kurczę, Ewka, ale żeś wyrosła.
– Równe sto siedemdziesiąt pięć – stwierdziła zadowolona.
– Widziałaś, mamuś, to już nie jest mała dziewczynka, tylko superlaska! – Odsunęła się od kuzynki, by się jej przyjrzeć. Ewa rzeczywiście się zmieniła. Stała się atrakcyjną kobietą. Aneta natychmiast zauważyła jeszcze coś ciekawego, co sprawiło, że spojrzała na nią z uznaniem. Ewa nie była pomalowana. Miała tylko leciutko pociągnięte maskarą rzęsy. Ona nie potrzebowała makijażu. I tak wyglądała jak milion dolarów. Aneta też się nie malowała.
– Anetka, zupy ci dam, co? – zaproponowała mama.
– Sama mam jeść? – Spojrzała na gości.
– My już jedli – stwierdził wujek.
– A gdzie tata?
– Tata pojechał do Szamotuł, ale nie mówił, po co – wyjaśniła matka. – To co, zupę zjesz?
– Nie, daj, mama, spokój. Herbatkę wypiję. A głodna nie jestem, bo w pracy jadłam – skłamała.
Nic nie zjadła w pracy. W zasadzie to wcale dziś nie pracowała. Obeszła tylko kilka pokoi, pogadała przez chwilę ze znajomymi, pożegnała się i tyle. Nie miała czasu na jedzenie. Dopiero po drodze, gdy emocje już opadły, poczuła głód. Zatrzymała się na stacji benzynowej i zjadła hot doga, którego popiła butelką coli. To była od dawna podstawa jej wyżywienia. Często kupowała jeszcze do tego zestawu jakiegoś batonika, żeby dostarczyć sobie odrobinę dodatkowych kalorii. To byle jakie żarcie i przede wszystkim jedzenie nieregularne i w nieracjonalnych porach sprawiało, że Aneta była bardzo szczupłą osobą. „Gdyby nie batoniki, już by mnie nie było widać”, powiedziała kiedyś Blaszkowskiemu, który traktował ją trochę po ojcowsku. Kilka razy zabrał ją nawet do porządnej knajpy na obiad, ale efekty zawsze były mizerne. Aneta marnowała tyle dobrego jedzenia, dziobała jak ptaszek, a połowa porcji zostawała na talerzu. „Jak ty żyjesz, dziewczyno? Karmisz się powietrzem?”, pytał Mariusz. „Miłością żyję”, odpowiadała żartem, ale on wiedział, że i z tą miłością to przesada. Nie miała faceta. Ten, który miał szansę i kto wie, może by zmusił ją do normalnego jedzenia, wyjechał na misję do Afganistanu, zanim zaczęło się coś między nimi dziać na poważnie. A ona w tym czasie poszła do szkoły oficerskiej i związek, który jeszcze nie stał się prawdziwym związkiem, rozpadł się na drobne kawałki, których nie skleiłby nawet archeolog.
Matka postawiła przed nią szklankę z herbatą. To był jedyny dom spośród wszystkich, jakie znała, w którym herbatę podawano w szklankach, tak jak za czasów PRL-u. Tu kubki służyły tylko do picia mleka. Kawę na szczęście mama serwowała w chodzieskiej Iwonie, czyli białej porcelanie w kwiatki. Takie właśnie filiżanki stały teraz na stole przed gośćmi.
– To co tam u ciebie? – zapytała Aneta, spoglądając na kuzynkę.
– Studia skończyłam.
– No tak… ale to licencjat. A co z magisterką?
– Łe, no po co mi magister? Studia to studia i już. Mam wyższe wykształcenie.
– Wstęp do wyższego – poprawiła ją magister prawa. – A jaki to kierunek, bo mi wyleciało z głowy?
– Bezpieczeństwo na Wydziale Nauk Politycznych.
– Aha! A co po tym można robić?
Ewa pochyliła się i spojrzała na swoje dłonie oparte o blat kuchennego stołu. Aneta też na nie popatrzyła. Były starannie wypielęgnowane, pomalowane tylko bezbarwnym lakierem. Ona musiała robić hybrydy, by zamaskować smutne efekty grzebania przy motocyklu.
– Różnie, można do jakiegoś urzędu albo do straży miejskiej, albo…
– No właśnie, bo my do ciebie przyszli, żeby pogadać… – wtrącił się wujek Franek, ale Ewa nie dała mu skończyć.
– Tata, ja chyba lepiej wiem, w czym rzecz.
– Niby tak, ale…
– Postanowiłam, że powinnam pójść do policji.
No i wszystko jasne, pomyślała Aneta, która od początku przypuszczała, że tak właśnie będzie. Przyszli prosić, żeby pomogła Ewci znaleźć jakieś dobre miejsce do pracy. Żeby użyła swoich wpływów, żeby ją dali gdzieś w pobliżu domu. Najlepiej w Dusznikach, boby miała do roboty przez ulicę. Najlepsze jest to, że w tej chwili nie mam żadnych wpływów i znajomości, a moja rekomendacja może przynieść skutek odwrotny, przeleciało jej przez głowę.
– Nie wiem, jak bym mogła ci pomóc – rzuciła, może trochę nazbyt oschłym tonem.
– Pomóc? A po co? Ja nie potrzebuję pomocy.
– A co?
– Ja bym tylko chciała, żebyś mi powiedziała, jak tam jest, co robić, żeby przeżyć początek służby, bo później już dam sobie radę. No wiesz, takie porady starszej siostry. Bo ja przecież tam nikogo nie znam.
– A, rozumiem. – Aneta uśmiechnęła się zadowolona, bo ciężar spadł jej z serca. Takich rad dla początkującego szkieła miała pełno i wszystkie jej przekaże, żeby nie popełniła tych samych błędów, co ona, i nie dała się wykorzystywać przez starych pierdzieli do parzenia kawy i biegania po drożdżówki.
– Kochana, jasne. Wszystko ci powiem, co i jak. Tylko najpierw musisz się tam dostać. Wiesz, egzaminy z wiedzy, sprawnościowe itd. Na stronie komendy wojewódzkiej jest informacja o naborze, trzeba by to sprawdzić…
– Aneta… – Ewa uśmiechnęła się do niej tak, jakby właśnie spłatała jej jakiegoś uciesznego figla. – Nie ma po co wchodzić na stronę. Ja już jestem po tym etapie.
– Ano to super, czyli trzeba się przygotować do egzaminu z teorii. To takie pierdoły. Test dla średnio inteligentnych z pytaniami o to, ilu jest posłów w Sejmie i czy prezydenta można postawić przed Trybunałem Stanu za łamanie konstytucji…
– Wiem, tak, to prościzna.
– A co ze sprawnościowym? Z tym też nie powinno być problemów. Przecież grałaś zawsze w siatkę i jeszcze to twoje bieganie. – Przypomniała sobie naraz o tym, że Ewa codziennie biega kilka kilometrów. Kiedyś nawet chciała trenować razem z nią, ale nie dała rady się zmobilizować. – Z twoją kondycją dasz sobie spokojnie radę.
– Już dałam.
– Co?
– No już po wszystkim. Jestem po testach i właśnie dziś dostałam oficjalne zawiadomienie, że jestem przyjęta. Od pierwszego sierpnia zaczynam szkolenie.
– O w mordę!
– Aneta, jak ja się cieszę! Będę pracować z tobą. Bo w podaniu napisałam, że chciałabym pracować w Poznaniu.
– W Poznaniu… A ja od jutra wracam do Szamotuł.
– Łe, no to fajnie – ucieszył się wuja Franek. – To ją z tego Poznania jakoś wyciągniesz do Szamotuł. Lepiej, żeby była tu pod bokiem, a nie wycierała kurze gdzieś u obcych.
– Anetka na pewno pomoże – stwierdziła mama. – No, Anetka, pomożesz Ewci, żeby ją też do Szamotuł dali?
– Pewnie – odpowiedziała. Pies wstał spod stołu i naraz poczuła, jak kładzie łeb na jej kolanie. Skąd ten cholernik wiedział, kiedy rodzi się jakiś problem? Przychodził do niej zawsze w chwili, w której czuła się bezradna, tak jak teraz. No przecież nie może im powiedzieć, że została właśnie dzisiaj wyrzucona z zespołu, w którym zawsze chciała pracować, że powrót na prowincję, kiedy tak naprawdę po szkole powinna rozpoczynać swoją