Szybki szmal. Ryszard Ćwirlej
Читать онлайн книгу.szanowny panie, za spotkanie. – Upił niewielki łyk. Mąderek osuszył szklankę do czysta i otarł usta wierzchem dłoni.
– Niemcy chcą nas wykupić! – rzucił, bo chciał powiedzieć coś mądrego, ale chyba mu się nie udało, sądząc po minach, jakie zrobili jego goście. Zupełnie nie rozumiał dlaczego. Przecież w „Wiadomościach” ciągle o tym mówili, a wiadomo, że jak tam coś powiedzą, to szczera prawda.
– Nie wykupić, tylko pomóc – odezwał się po raz pierwszy Niemiec czystą polszczyzną.
– Pomóc? Niby jak?
– Tak, żeby w Polsce nie było biedy.
– Bieda jest, bo przez osiem ostatnich lat rządzili złodzieje. A już ich pogonili, to i od razu lepiej. – Mąderek polityką się nie interesował, ale telewizję oglądał, bo co miał innego do roboty? Antenę telewizora miał ustawioną tylko na dwa programy i więcej nie potrzebował. Z nich można było się dowiedzieć wszystkiego o świecie.
– To znaczy, że pan zadowolony z życia.
– A pewnie… Znaczy, jakby tych wszystkich złodziei jeszcze posadzili… Nalej pan.
Blondyn nalał.
– To skoro pan taki zadowolony, to nie będzie pana interesowało zarobienie poważnych pieniędzy.
Gospodarz wypił. Gdy znów otarł usta dłonią, popatrzył uważnie na młodego.
– Nie mam nic do sprzedania.
– Może i nie do sprzedania, ale do zaoferowania owszem.
– Co?
– Swoją zagrodę.
– Łe tam! Nie sprzedam. Bo gdzie niby miałbym się podziać? Do bloku mam iść mieszkać?
Po raz pierwszy Niemiec się uśmiechnął.
– My chcemy tę zagrodę wynająć razem z panem, herr Mąderek.
I tak oto właściciel podupadającej zagrody, nędznej pozostałości po zamożnym niegdyś gospodarstwie, stał się biznesmenem. To, co zaproponowali mu goście, było tak nieprawdopodobne, że przez chwilę w ogóle nie był w stanie w to uwierzyć.
Blondyn nazywał się Kamil Partyka. Wyjaśnił, że jest adwokatem z Poznania, reprezentującym interesy firmy IG Farben, której Günter był przedstawicielem na Polskę. Ta niemiecka firma szukała miejsca, w którym mogłaby otworzyć swoją regionalną hurtownię. Wybór padł na jego zabudowania, bo są położone na uboczu, za miastem, tak że nikomu nie będą przeszkadzały podjeżdżające tu nocą tiry. Nikt też nie będzie mógł zajrzeć do środka, a panu Günterowi zależało na dyskrecji, żeby konkurencja nie dowiedziała się, co oni tu będą robić. A robić mieli niewiele, adwokat wyjaśniał wszystko krok po kroku.
– Najpierw zarejestruje pan firmę, dokładnie spółkę, której zostanie pan prezesem.
– Ja prezesem? Przecie ja się na tym nie znam.
– To się pan nauczy. To nic trudnego. Gdy już spółka powstanie, zajmiemy się gospodarstwem. Wszystkie trzy pomieszczenia, czyli tę stodołę i oborę, i coś tam jeszcze…
– Kurnik, ino że tam już nie ma kur.
– Zrównamy je z ziemią i na miejscu postawimy halę o lekkiej konstrukcji, w której przechowywany będzie towar. Teren całego gospodarstwa ogrodzimy płotem betonowym, wstawimy automatycznie otwieraną bramę i jeszcze urządzimy biuro.
– A po co biuro?
– No jak, panie Mąderek – odezwał się w końcu Niemiec. – Przecież prezes musi mieć biuro.
– No tak, prezes bez biura to żaden prezes – zgodził się były rolnik, który powoli stawał się przedsiębiorcą. – A kto będzie tego wszystkiego właścicielem, to znaczy, że muszę wam sprzedać te budynki?
– Nie – rzucił prawnik z pełnym przekonaniem. – Właścicielem wszystkiego będzie pan. To pańska firma wzniesie halę, ogrodzenia, podjazdy…
– He, he! Ino, że to kosztuje, a ja za dużo piniędzy to nie mam.
Günter sięgnął po stojącą na podłodze aktówkę. Położył ją na ławie i otworzył. Mąderek, zobaczywszy, co jest w środku, mało nie zemdlał z wrażenia.
Teczka była wypełniona po brzegi plikami banknotów dwustuzłotowych. Nigdy dotąd nie widział takiej fortuny.
– To są pieniądze, które pokryją wszystkie wydatki. Jakby było za mało, to jeszcze dołożymy.
Zamknął walizkę i podał ją adwokatowi.
– Pan mecenas Partyka będzie sprawował codzienny nadzór nad wydatkami i płacił za wszystko. A pan będzie zawierał umowy z wykonawcami i nadzorował interes jako prezes firmy. Chcielibyśmy, żeby za miesiąc mogły tu przyjechać nasze pierwsze ciężarówki z towarem.
Ta rozmowa odbyła się w domu Mąderka trzy tygodnie temu. Dziś były rolnik, ubrany w garnitur, ostrzyżony i ogolony, wyglądał jak biznesmen. No może nie do końca trzeźwy biznesmen, z podkrążonymi oczyma, czerwonym nosem i śmierdzący wódą, ale jednak człowiek interesu.
Właściciel firmy elektroinstalacyjnej Gromadziński znał Mąderka od dawna i jeszcze kilka tygodni temu nie dałby za niego złamanego grosza. A tu, proszę, jaka zaszła przemiana. Ten pijaczyna zapłacił mu już gotówką zaliczkę i teraz oprowadzał po wybudowanej dopiero co nowoczesnej hali o lekkiej stalowej konstrukcji, obitej panelami z blachy.
– Tu będzie hurtownia niemieckiej firmy IG Farben z farbami i asortymentem farbiarskim, a pan musisz zaprowadzić elektrykę według projektu, który żeś pan otrzymał i wew związku z tym, że nam się śpieszy bardzo mocno, bo terminy są napięte jak baranie jaja, musisz pan to wykonać do czwartku.
– Ale to niemożliwe!
– Do czwartku i szlus! Weź se pan najmnij do roboty wiarę, co się zna na elektryce, bo jak nie, to kto inny zarobi. A my jako solidna firma z Niemiec płacimy od razu i gotówką, żeby nie było to tamto. Verstehen Sie?
– Łatwo powiedzieć, panie Mąderek, ale ludzi do roboty nie ma. Wszyscy powyjeżdżali na zachód. Gdyby nie Ukraińcy, tobym nie miał kim robić…
– To dalej, decydujesz się pan, bo ja nie mam czasu na ksiuty? Wóz albo przewóz – rzucił zniecierpliwiony prezes, który już miał dość tej rozmowy. Chciał wreszcie iść do swojego biura i napić się łyskacza. Bo teraz to miał do dyspozycji cały barek dobrych trunków z Biedronki. Zapomniał już nawet, jak smakuje wino owocowe. No w końcu był prezesem, a nie jakimś szuszwolem.
– Decyduję się, panie prezesie szanowny.
– No to chodź pan na kielicha i po bejmy na towar. U mnie, panie Gromadziński, robota musi iść raz–dwa, jak to w niemieckiej firmie – stwierdził Mąderek, który zdążył już całkowicie zapomnieć o swoim uprzedzeniu do Niemców, co chcieli nas wykupić. Może też dlatego, że przestał oglądać „Wiadomości” od czasu, gdy założyli mu antenę satelitarną, dzięki której całkowicie przerzucił się na filmy z gołymi babami.
Szamotuły
Godzina 16.30
Było gorąco, na niebie żadnej chmurki, a powietrze zdawało się nagrzane, jakby wypływało wprost z piekarnika. Biernat otarł bawełnianą chusteczką spocone czoło i spojrzał na zegarek. Dawno minęła już czwarta, więc była szansa, że sąsiadka mieszkająca naprzeciw nieżywego gościa wróci wreszcie do domu. W dzień, w którym go odnaleziono, nie było jej na miejscu i sierżant Wtorek nie skompletował zeznań wszystkich mieszkańców. Później wysłano tu dzielnicowego, ale jakoś na nią nie trafił. Więc Biernat postanowił w końcu wybrać się