Szybki szmal. Ryszard Ćwirlej
Читать онлайн книгу.pół mózgu przez uszy, no i język oczywiście – wyjaśnił Jankowiak, drugi technik, którego pasją były owady. Szczupły mężczyzna w okularach klęczał przy ścianie koło tapczanu i wpatrywał się w podłogę. Miał trzydzieści dwa lata i wyraźną łysinę na czubku głowy. Widać ją było tylko wtedy, gdy się schylał, bo mało kto mógł na niego spojrzeć z góry. Aspirant sztabowy Kamil Jankowiak mierzył nieco ponad dwa metry.
– Co tam masz? – zapytał Biernat.
– Pierdolone larwy. Odeszły od trupa i czekają sobie, żeby się przepoczwarzyć. A jak się z poczwarek wyklują muchówki, to wrócą sobie na gościa, złożą jaja, a potem znów zaczną go wpierdalać.
– Nie dadzą rady. Zabierzemy klienta. – Biernat podszedł bliżej, by przyjrzeć się linie. Nie była zwyczajna. Taka kolorowa, żółto-czerwona, jakiej używają alpiniści.
– Alpinista – skomentował widok Turek. – Takich lin to używają te pojeby, co łażą po górach.
– Skąd wiesz? – Biernat zapytał tak na wszelki wypadek.
– Jakbym ja się wieszał, tobym w chacie znalazł zwykłą linkę do bielizny, a nie taki fajny sznur. Szkoda go.
– Prawda. – Biernat pokiwał głową. – U mnie w domu też tylko linki od prania. Idź no do drugiego pokoju i przejrzyj wszystko, może jakieś fotki czy coś.
– Raczej komputer. Dziś nikt już nie wywołuje zdjęć.
– Za stary na komputer – stwierdził Biernat, wpatrując się w twarz mężczyzny. Ma z siedem dych.
– Się sprawdzi. – Turek wzruszył ramionami.
– Wszystko mi jedno, jak jest komputer, to sprawdź. Zobacz, co to za gość.
Nadkomisarz podszedł bliżej trupa i pochylił się, by spojrzeć mu w twarz. Niczego z niej nie wyczytał. Pożółkła maska, z zastygłym grymasem lęku. Widział już takich dziesiątki. Ale wolał popatrzeć, by nie pisać w raporcie o powieszonym jak o nikim, ale o człowieku, którego zdążył poznać… powierzchownie, ale zawsze to lepsze niż nic. Nie będzie więc tylko imieniem i nazwiskiem, ale konkretnym facetem w wieku około siedemdziesięciu–osiemdziesięciu lat, brodatym, z niezbyt zadbanym zarostem, szczupłym brunetem z krótkimi włosami i wyraźnymi śladami pobicia na twarzy.
– Jakby mu kto przywalił w gębę. Rozcięta warga i ucho naderwane. – Nowaczyk podszedł do leżącego na wzorzystym dywanie ciała z aparatem fotograficznym w dłoniach. – Na rękach też siniaki… Może on z tych, co popijają pod sklepem, a potem się kłócą i leją po ryjach?
– Na chlora to on za porządnie ma w chacie. – Biernat rozejrzał się. Meblościanka z telewizorem i kilkoma książkami z serii dodawanej kiedyś do „Wyborczej”, rozkładana wersalka, dwa fotele w komplecie i ława szwedzka ze szklanym blatem, pod którym leżały w nieładzie kolorowe czasopisma. – Mieszkanie pijaka najczęściej jest ogołocone ze wszystkiego, a tu wygląda, jakby facet wpadł z wizytą i się powiesił.
– I urwał żyrandol. – Nowaczyk wskazał na czterożarówkową lampę sufitową, która leżała na podłodze, połączona z szyją denata alpinistycznym sznurem. – Jakby się nie urwał, to mielibyśmy klasycznego wieszaka, a nie leżaka.
Biernat spojrzał na sufit i dziurę, z której wystawał trójżyłowy kabel.
– Nawet porządnie powiesić lampy nikt dziś nie potrafi. Gość się obwiesił, powisiał i spadł… A telewizor chodził czy to wyście włączyli?
– My? – zdziwił się Nowaczyk. – Przecież wiesz, że nikt normalny nie ogląda Polszmatu. To przez ten telewizor sąsiedzi zaczęli się skarżyć, że całą noc leci i głośno gada. Bo jakby to był nowy, taki plazmowy czy jakoś tak, to on by się sam wyłączył. A te stare, gówniane, grają tak długo, aż je ktoś wyłączy. Ten gość chyba zapomniał. – Technik przełączył na TVN24. – Odciski już zdjęte – wyjaśnił, machając pilotem.
Nie musiał. Biernat dobrze wiedział, że Nowaczyk w życiu nie skaziłby żadnego śladu. Chłopak był perfekcjonistą w tym, co robił.
– Jak tak dalej pójdzie, to idę stąd w pizdu – stwierdził technik Nowaczyk, spoglądając w uśmiechniętą twarz ministra sprawiedliwości. – W dupie mam robotę dla tych jebańców.
– Nie dla nich robisz – burknął Biernat, klękając przy trupie. – Robisz dla ludzi.
– No bo… – Nowaczykowi zrobiło się głupio i chciał powiedzieć coś na swoje usprawiedliwienie, ale Biernat już zdążył zapomnieć. Jego mózg jak dobry komputer zaczął analizować nowe dane.
– Otarcia naskórka na przegubie prawej… – mówił do swojego starego dyktafonu kasetowego. Nie miał zamiaru uczyć się obsługiwania tego, który miał w telefonie. – …Na lewej podobne otarcia i zasinienia. Znaczy gość miał związane ręce. Próbował się szarpać i mamy otarcia. Lekkie zaczerwienienia świadczą, że walczył niezbyt długo. Facet mógł zostać powieszony ze związanymi rękoma, a potem ktoś ten sznur usunął. Mamy więc wieszaka, któremu ktoś pomógł się powiesić.
Wcisnął przycisk zatrzymujący taśmę i spojrzał na drzwi prowadzące na korytarz. Stał w nich Turek z laptopem w dłoniach.
– Mamy morderstwo chyba – stwierdził nadkomisarz.
– Laptok raczej nie jego, tylko jakiejś laski. Faceta nie ma na żadnym zdjęciu. Jest tu za to sporo zdjęć kobiety. Takiej na oko trzydziestki.
– Jak ja, kurwa, lubię bezimienne trupy. – Biernat z trudem podniósł się z kolan. – Przeszukujemy, panowie, wszystko, robimy kipisz, jakbyśmy byli z SB. Wszystko może być ważne. A ty – wskazał palcem na siedzącego na oparciu fotela Wtorka – skocz no do auta po moją colę. Chyba tu trochę posiedzimy. A potem przejdziesz się po sąsiadach i rozpytasz, co to za gość.
Poznań
Poniedziałek
1 lipca 2019
Godzina 12.10
– Kurwa! – bluzgnęła paskudnie, choć prawie nigdy nie przeklinała. Zdarzało się jej to tylko w chwilach największej irytacji. Takiej jak ta. – Czego on ode mnie chce?
– Olej to. – Wojtek Potrawiak wychylił się zza monitora i popatrzył na Anetę znad okularów, które trzymały mu się na czubku nosa. – Pierdolić go! To jest kretyn i ty o tym wiesz, ja to wiem, a on nie wie, bo jest kretynem i dlatego nie wie.
– Może masz rację, ale skoro czegoś chce ode mnie, to znaczy, że coś kombinuje. To przecież nie jest normalne, że mam się stawić nagle przed komendantem, nie?
Rudowłosa, szczupła Aneta Nowak, niedawno awansowana na stopień podkomisarza, zamknęła teczkę z aktami, wstała z fotela i podeszła do okna. Nad dachami jeżyckich kamienic niebo jeszcze niedawno rozświetlone słonecznym blaskiem teraz zmieniało się w grafitową zasłonę, którą zaciągał nad miastem zimny front idący z zachodu.
– Jak wzywa, to musisz się stawić. A normalne nie jest. Albo chce cię przenieść, albo wpadłaś mu w oko i…
– Kurwa! – zaklęła, znowu wykonując w ten sposób miesięczną normę. – Dobra, idę. – Sprawdziła pas, strzepnęła niewidzialny pyłek z kieszeni na piersi i włożyła na głowę czapkę.
– Nie daj mu się, Anetka! – Potrawiak uniósł kciuk ku górze. Uśmiechnęła się do niego i wyszła z pokoju.
To wezwanie nie mogło oznaczać niczego dobrego. Dopiero niedawno, w ubiegłym tygodniu, wróciła na służbę w komendzie wojewódzkiej w Poznaniu po zakończeniu oficerskiego kursu w Szczytnie. I wdepnęła od razu w inną rzeczywistość. Jej były szef, inspektor