Zaginione laleczki. Ker Dukey
Читать онлайн книгу.lalki, to cię zaboli – ostrzegam ją. Nie musi wiedzieć, że nie mam na myśli fizycznego bólu. Znam inne sposoby, by ją skrzywdzić. Wiele różnych sposobów…
Laleczka nerwowo się wierci. Z pewnością nie chce, żebym to zauważył. Ale ja uważnie ją obserwuję. Widzę wszystko, co robi. Wykrzywiam wargi w usatysfakcjonowany, złośliwy uśmieszek. Zabaweczka już wie, kto jest jej panem. Nieważne, jak daleko ucieknie. Ja na zawsze pozostanę w jej krwi.
W jej umyśle.
W jej mokrej piździe.
I jebanej duszy.
Zakorzeniony na amen. Nie do wyplewienia.
Ona.
Jest.
Moja.
Wstaje z podłogi i opuszcza luźno ręce. Prezentuje przede mną swoje nagie ciało, patrząc ze złością. Kiedy leżała nieprzytomna, zerwałem z niej swoją koszulkę. Była niegrzeczna, więc na nią nie zasłużyła. Mierzę wzrokiem jej kobiece ciało i ostrym spojrzeniem spoglądam na nabrzmiałe sutki. Są takie różowiutkie. Błagają, by je ugryźć.
Ogolona cipka, którą przed chwilą się zabawiałem, jest naprawdę urocza. Znów pragnę w nią wejść, ale to może poczekać. Jeszcze chwila, a przyłożę do niej usta i chciwie wypiję wszystkie soki z jej wnętrza, a lalka dojdzie z krzy¬kiem, udowadniając, jak bardzo mnie kocha. I jeszcze raz. I jeszcze.
Jej skóra jest ciemniejsza niż dawniej. Nabrała nieco opalenizny. To jednak nie psuje idealnego piękna. Gdy lalka do mnie podchodzi, jej gęste włosy opadają na dziewczęcą twarz. Z każdym krokiem serce wali mi jak szalone.
Bum.
Bum.
Bum.
Nie bije w ten sposób przy nikim innym.
Laleczka jest tak blisko. Otacza mnie jej zapach. Czuję ją. Pamiętam, jak mama spryskiwała się perfumami. Ich zapach osiadał na mojej skórze i uspokajał mnie.
Bez problemu mógłbym wyciągnąć rękę i złapać lalkę, zanim byłaby w stanie uciec. Nie chcę jednak tego robić. Nie. Teraz musi być wolna. Musi być sobą. Moją dziką laleczką.
Odsuwam się od drzwi, by mogła zobaczyć, co jest za nimi. Wytrzeszcza oczy. Krzyk zamiera jej w gardle i mija dobrych kilkanaście sekund, zanim w końcu wydostaje się na zewnątrz.
– Nie!!!
Oddycha teraz bardzo szybko, zaciskając drobne piąstki na kratach celi. Jej oczy są piękne. Wielkie i przerażone. Nie może uwierzyć w to, co widzi.
– Bo – mamrocze. – O Boże, Bo. – Spogląda na mnie ze złością. – Co ty mu zrobiłeś, ty sukinsynu? – Jej głos zamienia się w krzyk.
On nie może jej odpowiedzieć. Może tylko patrzeć na moją niegrzeczną laleczkę.
– Nie powinien się odzywać. Skurwiel znał zasady. Ty też je znasz – oznajmiam gorzko, podziwiając ból w jej załzawionych oczach. Wiem, że jestem chory. Nie wiem tylko, czy ona jest moim lekarstwem, czy przekleństwem.
Przez cały czas gapi się na usta Bo.
– Nie jest tak idealnie jak wtedy, kiedy to ty za dużo mówiłaś, co? To dlatego, że tym razem nie ja trzymałem igłę. Po czymś takim z pewnością zostaną blizny. – Cmokam z dezaprobatą, spoglądając spod przymrużonych powiek na zaszyte wargi tego nędznego skurwiela. Na to jebane, zdechłe mięcho.
Jak inaczej go nazwać? To pierdolony kutas. Dotknął mojej pieprzonej laleczki. I umrze za to, powoli i w męczarniach. A ona będzie zmuszona to oglądać. I cierpieć razem z nim, dopóki w końcu nie zrozumie, że nikt poza mną nie ma prawa się do niej zbliżać. Nigdy. Lalka już mnie nie zostawi.
Macy to mały niechluj. Ćwiczyłem z nią to setki razy, a ona nadal wyjeżdża za linie.
Na twarzy mojej ulubionej lalki widzę obrzydzenie. Zanosi się coraz większym płaczem. Czyżby nie podobała jej się praca siostry?
– To co, będziesz już grzeczną dziewczynką i w końcu mnie posłuchasz? Pamiętasz zasady? Wiesz, że nienawidzę, kiedy z twoich ust wychodzą takie brzydkie słowa, niegrzeczna lalko. Twoje słowa należą do mnie. Twoje ciało należy do mnie. Cała należysz do mnie. – Powtarzam, dysząc ze zmęczenia. – Potrzebujesz jeszcze jakiejś zachęty?
Zerkam na nią spod uniesionych brwi, przejeżdżając ręką po narzędziach, które przed sobą rozłożyłem. Uśmiecham się, gdy czuję pod opuszkami palców chłodną, stalową rączkę skalpela. Aż mnie świerzbi, by zadać ból temu przygłupowi.
– Benny, proszę – łka niegrzeczna lalka. Mam coraz większą ochotę ukarać ją za używanie tego pieprzonego imienia. A już tak dobrze jej szło nazywanie mnie Benjaminem.
Ignoruję jej żałosne błagania i wymachuję skalpelem przed nosem jej oprawcy, Bo. Tutaj nazywamy go Głupią Lalką. Teraz to jest jego dom… przynajmniej na razie.
Siadam okrakiem na kolanach półnagiego mężczyzny i patrzę mu prosto w oczy. Dostrzegam w nich panikę. Skurwiel jest przerażony. To dobrze. Właśnie tego pragnę. Ma srać w gacie na sam mój widok.
Zniszczona laleczka płacze w swojej celi, urządzonej jak pokój prawdziwej księżniczki. Ją również ignoruję. Skoro nie potrafiła uciszyć tego dupka, jej też należy się kara. Po tym, jak zaszyła sukinsynowi usta, zamknąłem ją w pokoju i odebrałem jej Bo – jej ukochaną laleczkę.
Zawsze egzekwuję swoje kary.
– Polowałeś na tę dziewczynę – warczę do skurwiela przez zaciśnięte zęby. – Polowałeś na moją małą laleczkę.
Za plecami słyszę zawodzenie obydwu laleczek.
Niegrzeczna Lalka chce uratować Głupią Lalkę.
A Zniszczona Lalka pragnie odzyskać swoją zabawkę.
Kiedy powoli wbijam skalpel w ciało tego śmiecia, Niegrzeczna Laleczka zaciska zęby tak mocno, że pewnie je kruszy. Rana nie jest głęboka, ale wystarczająca, by pokazać mu, kto tu rządzi.
Zatracam się w swojej sztuce, tak jak wtedy, gdy tworzę porcelanowe lalki… maluję ich śliczne twarzyczki. Przemieniam bladą klatkę piersiową tego skurwiela w karmazynowe dzieło sztuki. A on stęka i jęczy. Usiłuje się uwolnić, oczywiście bez skutku. Zanim kończę, traci przytomność.
Usatysfakcjonowany, wstaję i rozcieram krew. Następnie usuwam się z drogi, by pokazać niegrzecznej lalce swoją pracę.
Na klatce piersiowej jej oprawcy widnieją teraz słowa: GŁUPIA, JEBANA LALKA.
Uśmiecham się do niej, ale ona pada na ziemię jak worek ziemniaków.
Jezu święty, co jest z tymi ludźmi? Zachowują się, jakby nigdy nie widzieli krwi!
Słyszę, jak mamrocze coś pod nosem, więc zaintrygowany podchodzę bliżej, by tego posłuchać.
– Co mówisz?
– Jak możesz oczekiwać, że będę cię kochać, Benjaminie? Jesteś potworem. Wiesz o tym, prawda? Twój ojciec był zwierzęciem. I ty też nim jesteś.
Nagle ogarnia mnie smutek. Jej słowa przywołują niemiłe wspomnienia i nie czuję już złości.
– Nie zawsze byłem taki jak teraz – wyjaśniam. – Nie urodziłem się taki. Wychowała mnie obłąkana, doszczętnie zniszczona kobieta i okrutny, perwersyjny mężczyzna. Nie znałem niczego innego. Tylko od nich mogłem się czegoś nauczyć.
– Nie jesteś głupi, Benjamin. Znasz różnicę między dobrem a złem. Wiesz, że to, co robisz, jest chore. Jesteś szalony i potrzebujesz pomocy.
– Nie próbuj na mnie tych swoich gliniarskich sztuczek, niegrzeczna lalko. Myślisz, że możesz mnie