Twierdza Boga. Louis de Wohl

Читать онлайн книгу.

Twierdza Boga - Louis de  Wohl


Скачать книгу
Był bity, torturowany i ukrzyżowany.

      – To nie był jego koniec – zwrócił uwagę Benedykt.

      Piotr pokręcił głową.

      – Nie chcę czekać do śmierci, by sprawdzić, co będzie dalej. Zamierzam osiągnąć sukces tutaj, na tym świecie. Dopnę swego, zobaczysz.

      – Nic nie osiągniesz, jeśli się czegoś nie nauczysz.

      – Tu się zgadzamy, Benedykcie, ale czego? Na pewno nie tego, czego uczyłem się dotąd... Z wyjątkiem jednego.

      – Mianowicie?

      – Nigdy nie wolno robić tego, co chcą inni – oświadczył Piotr. W jego głosie pobrzmiewała irytacja. – Trzeba robić tylko to, co jest dobre dla osiągnięcia własnych celów, dla realizacji swojego sukcesu.

      – Sukces – powiedział Benedykt powoli. – To inne określenie mamony.

      – Nieprawda. Mamona to pieniądze, a mnie pieniądze ani trochę nie obchodzą. No, może odrobinę. Tylko w takim stopniu, w jakim są mi potrzebne do odniesienia prawdziwego sukcesu.

      – To znaczy jakiego?

      – Sukcesem jest robienie tego, na co ma się ochotę – wyjaśnił Piotr piskliwie. – I nigdy tego, czego chcą inni. Wykorzystywanie innych i nie dawanie się wykorzystywać.

      – Ale czego ty pragniesz? – naciskał Benedykt. – Jeszcze mi tego nie wyjawiłeś.

      Chłopiec zrobił nieprzeniknioną minę.

      – Nie powiem ci – mruknął, ponownie pochmurniejąc. – Nikomu nie powiem. Nawet tobie.

      Benedykt milczał, wstrząśnięty słowami chłopca. Nie potrafił zrozumieć jego postawy. To przemówienie o wykorzystywaniu ludzi...

      – Najgorsze są kobiety – wyznał Piotr nieoczekiwanie.

      Benedykt uśmiechnął się mimowolnie.

      – Kto ci to powiedział?

      – Nikt. Ale wiem to na pewno. Nie ma w tym nic śmiesznego, Benedykcie. Nie śmiej się, jeśli chcesz być moim przyjacielem.

      – Chcę być twoim przyjacielem – przyznał Benedykt z powagą. – Zatem nie będę się śmiał. Niemniej zdradź mi, skąd to wiesz?

      – To jedyne, co wiem na pewno – wyjawił Piotr cicho. – Nie wolno ci zadawać mi pytań. Lepiej powróćmy do... co przerabialiśmy? Historię, tak jest, historię Rzymu. Twoim zdaniem uczenie się jej nie jest stratą czasu? Powiadają, że to już koniec Rzymu.

      – Wykluczone – zaprotestował Benedykt. – Rzym jest tam, gdzie spoczywa święty Piotr. Twój święty imiennik. Pierwszy papież. Tutaj znajduje się jego grób i tutaj urzęduje jego następca.

      – Wcale nie musi tutaj urzędować – zauważył chłopiec swobodnie. – A ja nie muszę tutaj mieszkać. Papież, powiadasz. A który? Ten w Lateranie czy ten w Nucerii?

      – Doskonale wiesz, że papież jest tylko jeden i mieszka tutaj, w Rzymie.

      – Teraz tak. Parę lat temu było ich tutaj dwóch. Jutro znowu mogą się pojawić w duecie.

      – Niech Bóg broni – westchnął Benedykt.

      – Coś usłyszałem – wyszeptał Piotr. – Być może znowu zaczynają się kłócić. W senacie coś się dzieje, gdzie indziej też. Starzec z Nucerii tak łatwo nie da za wygraną. Zresztą, trudno go winić. Bycie papieżem wiąże się ze sprawowaniem najprawdziwszej władzy, prawda? Można skazywać i ułaskawiać.

      – Jesteś dzisiaj nieznośny – oświadczył Benedykt, po części rozbawiony, po części rozzłoszczony. – Lepiej chodźmy na spacer, aby oczyścić twój umysł z pajęczyn.

      Zapadło krótkotrwałe milczenie.

      – Zapominasz, że jestem kaleką – wycedził Piotr przez zaciśnięte zęby. – Okropnie kuleję. Nie chcę, aby wszyscy się ze mnie śmiali.

      – Nikt się nie będzie śmiał – zapowiedział Benedykt surowo. – Poza tym lekarz wyraźnie powiedział, że całkowicie odzyskasz zdrowie, więc nie nazywaj się kaleką.

      – Moim zdaniem on kłamie – wyraził opinię Piotr. – Na pewno chce zasiać w nas ziarno nadziei, aby jeszcze nie raz przyjść z wizytą i zainkasować godziwą zapłatę.

      – Piotrze, Piotrze... Nie wszyscy są źli.

      Chłopiec zmrużył oczy.

      – Może nie – przyznał. – Wujek Boecjusz nie jest zły i ty także nie, jak sądzę. Ale dobrzy ludzie zawsze przegrywają, a ja chcę wygrywać.

      Rozdział szósty

      Florencjusz jak zwykle przyszedł po Lelię do zakładu Eunike i jak zwykle musiał czekać przez godzinę, nim wyszła na dwór. Od razu zauważył jej poprawioną urodę, która jak zwykle sięgała szczytów doskonałości.

      – Moja droga, wyglądasz po prostu bosko. Jeszcze nigdy...

      – Bzdura – przerwała mu. – Ta głupia dziewczyna źle ułożyła loki. Mówię jej, że wyżej, a ona robi wszystko po swojemu i upiera się, że ma rację. Mniejsza z tym. Postawiła drobną, bladą stopę na schodku lektyki. Jej sandały wykonano z pozłacanej skóry i ozdobiono opalami. – Niestety, nie mogę cię zaprosić do środka – oświadczyła. – Nie chcę, aby pogniotły mi się szaty. – Wsunęła się do pojazdu i usadowiła na poduszkach, pieczołowicie rozprostowując zielony jedwab. Uśmiechnęła się na widok niezadowolonej miny Florencjusza. – Powiedz tragarzom, aby szli powoli – zasugerowała. – Sam idź koło mnie, to będziemy mogli gawędzić.

      Florencjusz skinął głową i po chwili sześciu Murzynów dźwignęło lektykę i oparło drągi na ramionach. Pojazd ruszył w drogę.

      – Zakład Eunike nie powinien się znajdować w tej dzielnicy – zauważyła. – Co zrobić, skoro Eunike nie chce się przenieść? Powtarza, że jeśli pałac Anicjuszów wznosi się właśnie tutaj, to ona może mieć swój lokal w sąsiedztwie. Podejrzewam, że Rustycjana sowicie jej płaci. To tam, za sosnami, prawda? A może chodzi o ten większy budynek z lewej?

      – Oba są częścią pałacu – wyjaśnił Florencjusz. – Dzieli je pergola, niewidoczna z tego miejsca.

      – A więc tam zbierają się Młode Wilki...

      – Już nie – zaprzeczył. – Sytuacja się zmieniła, gdy senator Boecjusz postanowił współpracować z Teodorykiem.

      – Doprawdy? Ostracyzujecie go za to?

      – Och, nie robimy nic tak oczywistego. Sama rozumiesz, że należy zachowywać ostrożność, więc od czasu do czasu zaglądamy do domu senatora. Nie przychodzimy jednak wszyscy i uważamy na to, co mówimy. Byłem u niego w ubiegłym tygodniu, a może dwa tygodnie temu? Czyżbym dostrzegał na twojej bransolecie nowy szmaragd?

      Dama roześmiała się.

      – A jeśli tak, to co? – spytała przekornie.

      – Tylko go podziwiam – odparł sucho.

      – Kupiłam go w sklepie Chryzafiosa – oznajmiła. – Jeszcze nie jest zapłacony. Nie trzęś się tak, mój Florencjuszu, wiem, że nic na to nie poradzisz. Półtora tysiąca solidów, to cena ustalona przez Chryzafiosa. Kim jest ten młody mężczyzna?

      – Jaki znowu młody mężczyzna?

      – Ten, który wychodzi z pałacu Anicjuszów, rzecz jasna.

      – Bo ja wiem. Zaraz, znam go. To nowy tutor małego


Скачать книгу