Star Force. Tom 4. Podbój. B.V. Larson

Читать онлайн книгу.

Star Force. Tom 4. Podbój - B.V. Larson


Скачать книгу

      Przetarłem dłonią twarz, myśląc intensywnie. W końcu otworzyłem kanał do Marvina.

      – W porządku, Marvin – powiedziałem. – Oto, czego od ciebie wymagam, jeśli chcesz przeżyć następną godzinę. Przeleć na drugą stronę. Powiedz makrosom, że wyczyściłeś wszystkie miny. Powiedz im, że mogą bezpiecznie przelatywać nawet zaraz. Potem na twoim miejscu uciekałbym i krył się.

      Dotknąłem ikony nadawania. Wszyscy oficerowie patrzyli na mnie z niedowierzaniem.

      – Ty cholerny idioto – powiedział Crow, ciężko oddychając. – Masz zamiar mu zaufać? Na podstawie jakiejś jankeskiej intuicji? Zdajesz sobie sprawę, że być może właśnie nas wszystkich pozabijałeś?

      Unikając ich wzroku, wpatrzyłem się w ekran.

      – Być może – przyznałem.

      Minęły kolejne minuty. W tym czasie na ekranie pojawił się następny mały kontakt. Marvin wykorzystał czas na ustawienie kolejnej miny. Tym razem przy samym wyjściu z pierścienia. Ta akurat mogła się przydać.

      Nagle zobaczyliśmy, jak Marvin wskakuje w pierścień. Niemal w tym samym czasie rozbrzmiała jego ostatnia wiadomość:

      – Polecenie przyjęte.

      Rozdział 7

      Jeśli poprzednio czekanie było irytujące, to teraz wręcz pożerało nerwy. Crow przemierzał pokój wielkimi krokami, przeklinając mnie cały czas. Nie kłóciłem się z nim. Całkiem możliwe, że racja była po jego stronie. Miałem jednak tego wszystkiego dość. Spodziewałem się, że z pierścienia pojawi się albo Marvin, albo flota makrosów. Nic z tego się nie wydarzyło. Z naszego punktu widzenia nie wróżyło to dobrze. Spróbowałem więc wytłumaczyć pozostałym moje rozumowanie.

      – Spójrzcie. Jeśli makrosy przejdą teraz przez pierścień, znajdą przy nim małe pole minowe, ale po wyjściu z atmosfery nadzieją się na całkiem spore. Pole orbitalne jest nadal na miejscu, a ustawiliśmy je tam, gdzie gromadzili się ostatnio.

      – W porządku – powiedział wściekły Crow. – Przyznaję. Zniszczymy jeden albo dwa okręty.

      – Więcej. Przeprowadziliśmy symulację. Barrera, czy zrobił pan obliczenia z uwzględnieniem obecnego stanu pola i ostatniego zachowania makrosów?

      – To przybliżone liczby – odparł Barrera – ale powinny stracić około pięćdziesięciu okrętów.

      Pięćdziesiąt okrętów. Wiedziałem, że to zbyt mało. Niestety, Crow także o tym wiedział.

      – To jakiś żart – stwierdził. – No cóż. Przynajmniej wiemy, co powinno znaleźć się na nagrobku naszej planety: „Zaprosiliśmy tu makrosy i zdołaliśmy zniszczyć prawie dziesięć procent ich floty. Prosimy, nasikajcie na nasze groby, trawa będzie lepiej rosła”.

      Zignorowałem go.

      – Pułkowniku Barrera, proszę uwzględnić fakt, że wiedzą o polu minowym przy pierścieniu. Jeśli zdecydują się na wejście na gorąco, jak to powinny zrobić?

      – Spodziewanym wariantem powinna być salwa rakiet nuklearnych wystrzelonych przez pierścień w celu oczyszczenia przedpola z min.

      – Jeśli gotowi są do natychmiastowego przejścia, czemu nie uczynili tego do tej pory?

      – Chce pan usłyszeć domysły?

      – Tak.

      – Chcą uzyskać pewien stopień zaskoczenia. Być może myślą, że mogą wślizgnąć się i zgromadzić siły za Wenus, tak jak zrobili to ostatnio. Nie wykonaliśmy żadnego ruchu, ponieważ nie mieliśmy floty.

      – Zgadzam się – powiedziałem. – Próbowali się przemknąć. Ale tak czy inaczej, mieli zamiar przylecieć.

      – Nadal nie podałeś mi przyczyny, by ich teraz zapraszać – dopominał się Crow.

      – Maszyny, a szczególnie te, posiadają zdolność uczenia się. Ale mają tendencję do bycia przewidywalnymi. Jeśli coś raz zadziałało, lubią powtarzać ten sam schemat do czasu, kiedy przestaje być skuteczny.

      Zacząłem przytaczać przykłady, takie jak seryjne samobójcze podejścia okrętów inwazyjnych, kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się z makrosami. Straciły wtedy kilka jednostek, zanim zmieniły taktykę na atak większymi siłami. Następnie ustawienie okrętów w linię przy wejściu do systemu Robali. Pozwoliły na zniszczenie dwóch trzecich swoich sił, zanim osiągnęły pozycję do bombardowania i zdusiły ogień. Lista ciągnęła się. Makrosy nie miały problemu z poświęceniem dużej części sił w momencie, kiedy przystępowały do działania. Dopiero później sprawdzały rezultaty i ewentualnie zmieniały taktykę.

      Uważałem, że podstawową różnicę między ich wzorcami zachowań a naszymi stanowił brak takiego czynnika jak morale. Ten przeciwnik nie czuł strachu ani żalu. Kalkulował jedynie szanse. Jeśli tracił sto okrętów, to analizował dlaczego i budował sto kolejnych. Nie uciekał z krzykiem z pola walki, nie wieszał nieudolnych generałów i nie cierpiał na zespół stresu pourazowego. W skrócie, miał tendencję do wykonywania dużych ruchów i kiedy zdecydował się je wykonać, trzymał się tej decyzji do momentu, gdy albo wygrał, albo jego siły zostały zmiecione. Wycofywał się bardzo rzadko, ale jeśli już na to się zdecydował, robił to z taką samą determinacją, jaką prezentował podczas ataku.

      – W porządku – powiedział Crow zmęczonym tonem. – Wiemy, że to obce maszyny, które nie myślą w ten sam sposób, co my. A teraz powiedz nam, czemu je tu dziś zaprosiłeś.

      – Ponieważ uważam, że mogą przyjąć zaproszenie. Proszę, zrozumcie, one i tak wkrótce się pojawią. Mam nadzieję, że nie zgromadziły jeszcze wszystkich sił. Chcę stawić im czoło, zanim będą w pełni gotowe. A co, jeśli mają tylko pięćdziesiąt okrętów? Możliwe, że zniszczymy je wszystkie, a przed przybyciem następnej fali odbudujemy pole minowe. Musimy nękać ich przy każdej okazji.

      – Człowieku, ale ryzyko…

      – Tak – stwierdziłem – wojna zawsze wiąże się z ryzykiem. Ale to my jesteśmy po przegrywającej stronie i aby wygrać, musimy podejmować większe ryzyko. To my musimy rzucać kością. Jeśli po prostu wystawimy nasze okręty przeciw ich, przegramy. Ale, być może, jeśli wyciągniemy z kapelusza królika, uda nam się przetrwać. Makrosy nie znoszą przegrywać w sensie strategicznym. Jeśli zabijemy ich wystarczająco dużo, to w swoich danych oznaczą nas jako bardziej niebezpiecznych, niż uprzednio przewidywali. A to przełoży się na więcej czasu dla nas na przygotowania, zanim zjawią się ponownie.

      – Jeśli dysponują siłą, o której pan mówi, pułkowniku – wtrąciła major Sarin – to mogą przylecieć tu choćby dziś, ponieść wszelkie straty i nadal mieć możliwość anihilacji Ziemi.

      – Teraz ma pani prawidłowy obraz sytuacji, majorze.

      Twarz Sarin zbladła. Może nie podobał jej się ten obraz. Zamilkła, przypatrując się projekcji Wenus w wysokiej rozdzielczości. Sama planeta była beżowo-brązowa, ale wokół niej kręciło się tyle kontaktów, że wyglądała jak choinka bożonarodzeniowa. Pojawienie się czerwonych kontaktów oznaczających przeciwnika tylko dopełniłoby tego wrażenia.

      – Czy wierzysz, że Marvin przekazał wiadomość? – spytał Crow.

      Myślałem o tym.

      – Nie całkiem. Ale nie jest idiotą. Już zbliżał się do pierścienia. Nie pozwoliłby twoim okrętom wejść na pozycję, uciekłby i tak. A w ten sposób może się do czegoś przydać.

      – Mam nadzieję, że się nie mylisz, ziom.

      I znów oczekiwanie. Było


Скачать книгу