W Trójkącie Beskidzkim. Hanna Greń
Читать онлайн книгу.śmiech. – Dodają mi do wszystkiego pewien specyfik. Tobie też przydałby się podobny.
– To może się ze mną podzielisz tym swoim?
Jej słowa wywołały u rozmówcy gwałtowny wybuch wesołości. Gdy wreszcie się uspokoił, zapytał swoim zwykłym tonem:
– Masz kogoś do pomocy czy też będziesz jak samotny kowboj?
– Nie jest tak źle. Mam Michała Szota, a to jest bardzo zmyślny chłopak. No i Forman obiecał, że w razie czego pomoże.
– Starszy aspirant von Vormann – poprawił Konrad z namaszczeniem.
– Kto?!
– Tak go nazywamy. Nie słyszałaś?
– Nie. Czemu von Vormann?
– Dawne czasy. To było wkrótce potem, jak trafiłem do Cieszyna. Akurat poprzedniego dnia leciała powtórka Klossa, tego odcinka z kasztanami na placu Pigalle. Przypadkowo podsłuchałem rozmowę Ryśka z jakimś palantem, który ciągle mówił do niego „panie Furman”. Rychu w końcu się wpienił i powiedział lodowato grzecznym tonem: „Nazywam się Forman, aspirant Forman”, a ja musiałem szybko wyjść, żeby się wyśmiać.
Benita przypomniała sobie Leszka Herdegena i jego genialne wcielenie w rolę niemieckiego oficera. I pełen wyższości ton, z jakim podkreślał swoje szlacheckie pochodzenie: „Nazywam się von Vormann”. Parsknęła śmiechem.
– Dobrze wiedzieć. Zawsze się przyda broń przeciw kolegom!
Procner również się roześmiał.
– Tylko pamiętaj, ode mnie się tego nie dowiedziałaś! Bo jak mnie wydasz, to gotów odstrzelić mi pewne części ciała, do których jestem bardzo przywiązany.
– Z tego, co słyszałam, nieczęsto robisz z nich użytek! – palnęła, zanim zdążyła pomyśleć. Ku jej uldze kolega najwyraźniej nie poczuł się urażony, bo roześmiał się jeszcze głośniej, rozbawiony niedyplomatyczną uwagą.
– Ładnie. Masz niezbyt świeże informacje, powinnaś zaktualizować bazę danych. Wybacz, Benito, ale teraz muszę już kończyć. Domykamy właśnie sprawę naszego seryjnego i nie mam zbyt wiele czasu. Obiecuję, że odezwę się, gdy tylko to skończymy. Moglibyśmy się spotkać i pogadać, co ty na to?
– Z przyjemnością. Dziękuję za Podżorskiego.
Odłożyła słuchawkę i zaczęła się zastanawiać, co dalej. Na następny dzień zaplanowała rozmowy z sąsiadami ofiary oraz dokładne sprawdzenie jej rodzinnych stosunków. Zakładała, że w sobotę większość z tych osób będzie w domu. No nic, trudno, wyśle tam Michała lub Ryśka, rozmowa z tajemniczym nieznajomym była ważniejsza. Dobrze byłoby przygotować się do tego spotkania, dowiedzieć się czegoś więcej o nawróconym przestępcy.
Pomyślał o tym także niezawodny Forman, podsyłając pudło z notatkami dotyczącymi Gojnego, gromadzonymi skrzętnie jeszcze przed czasem powszechnego używania w tym celu komputerów. Obróciła pudło do góry nogami, wysypując zawartość na środek pokoju. Chciała zacząć od początku.
Zapoznała się z podstawowymi faktami. Aleksander Podżorski miał trzydzieści siedem lat. Ukończył technikum mechaniczne, lecz nigdy w swoim zawodzie nie pracował. Nigdy też nie był żonaty. Miał jedno dziecko, syna imieniem Damian, obecnie trzynastoletniego, i od początku wychowywał go samotnie. A gdzie jest matka chłopca? Przez chwilę zastanawiała się nad tą kwestią, gdyż mimo wszechobecnego mówienia o równouprawnieniu rzadko się zdarzało, by to ojciec przejmował na wyłączność opiekę nad dzieckiem. Z ciekawości postanowiła w wolnej chwili sprawdzić, kim była kobieta, która urodziła Podżorskiemu syna, po czym zniknęła z horyzontu. Czyżby zmusił ją do odejścia?
Ślęczała nad starymi zapisami i notatkami swoich poprzedników, zgłębiających tajemnice Gojnego, cierpliwie przebijając się przez zebrane, najczęściej nic niewnoszące do sprawy informacje. Ich ogromna ilość, a także obfitość najdrobniejszych nawet szczegółów z jego życia dobitnie świadczyły o determinacji, z jaką organa ścigania chciały go dopaść.
Aleksander był drugim dzieckiem Krystyny Podżorskiej. Córka Elżbieta, jedenaście lat starsza od brata, miała innego ojca.
– Czyli rodzeństwo przyrodnie – mruknęła Benita, odnotowując ten fakt w notatniku. – Czy to coś zmienia? Pewnie nic.
Stanisław Podżorski zginął w lesie podczas wyrębu. Ścinane drzewo niespodziewanie zmieniło tor spadania, a on albo tego nie zauważył, albo zlekceważył niebezpieczeństwo. Wydobyty spod przygniatającego go konaru, przeżył jeszcze trzy dni, ale odniósł zbyt ciężkie obrażenia, by dało się go uratować. Osierocił sześcioletnią wówczas córkę. Po kilku latach Podżorska związała się z o sześć lat młodszym mężczyzną, będącym biologicznym ojcem Aleksandra. Opinia środowiska tym razem była wyjątkowo zgodna. Przystojny nierób – tak o nim mówiono, i było to jedno z łagodniejszych określeń. Marek Korczyk nie pracował i nie zarabiał, za to wydawał garściami ciężko zarobione przez konkubinę pieniądze. Nawet nie to, że pił, pod tym względem jakoś specjalnie się nie wyróżniał. On wydawał je w jeszcze bardziej bezsensowny sposób, kupując drogie i niczemu niesłużące gadżety oraz eleganckie ubrania, w których chodził tylko do pobliskiej knajpy i do kościoła, bo wbrew swoim barwnym opowieściom nigdzie indziej nie bywał. Uważał się za kogoś lepszego od miejscowych i niejednokrotnie dawał im to odczuć, toteż gdy wreszcie, po monstrualnej awanturze, Krystyna wyrzuciła go z domu, nikt za nim nie tęsknił. Faktycznych przyczyn rozstania nigdy nie poznano, lecz mówiło się o zakwestionowaniu przez Korczyka ojcostwa mającego się narodzić dziecka. Kiedy po pięciu miesiącach malec przyszedł na świat, po jego ojcu już dawno słuch w Wiśle zaginął. Zacięta w gniewie Krystyna oznajmiała wszem i wobec, że nie ma najmniejszego zamiaru go szukać, a tym bardziej domagać się uznania synka. Co do tego, że faktycznie nim był, nie było raczej najmniejszych wątpliwości, zważywszy na to, że mały Olek wyglądał jak maleńka kopia Korczyka.
Jako dziecko i nastolatek Aleksander nie sprawiał większych problemów wychowawczych. Wśród nauczycieli miał opinię nieprzeciętnie zdolnego, lecz nieco leniwego ucznia. Uczył się tyle, by mieć w miarę dobre oceny, i to wszystko. Zmarnowany potencjał, tak go określali, i patrząc na jego późniejsze dokonania, Benita skłonna była przyznać im rację. Po ukończeniu technikum nie podjął pracy, przez trzy lata błąkał się po okolicznych kawiarniach i dyskotekach, grając rolę „złotego młodzieńca”. Sąsiedzi mawiali, że idzie w ślady ojca, a policja wzięła go na celownik, podejrzewając o handel narkotykami, gdyż dysponował, jak na bezrobotnego syna samotnej matki, zbyt dużą ilością pieniędzy. Jednakże po dokładniejszym sprawdzeniu okazało się, że chłopak z dilerką nie ma nic wspólnego, a pieniądze zarabia legalnie, wykonując drobne zlecenia dla kilku firm komputerowych. Zleceń było dużo, tyle że każde z nich na małą kwotę, więc, jako opodatkowane ryczałtem, nie podlegały wykazywaniu ich w rocznym zeznaniu podatkowym. Dlatego pobieżna kontrola finansów Aleksandra, polegająca na zadaniu urzędowi skarbowemu standardowego pytania o wysokość zadeklarowanego przychodu, tego nie wychwyciła.
– Już wtedy byłeś sprytny! – mruknęła Benita. Nie umiała ukryć podziwu dla przedsiębiorczego dwudziestolatka. – Wiedziałeś, że to jest praktycznie nie do podważenia. Poza tym nie była to sprawa, dla której warto byłoby wnikać, czy faktycznie coś robiłeś dla tych firm.
Poczuła też dziwną ulgę, wyczytawszy, że podejrzenia o handel narkotykami okazały się nieprawdziwe.
Mając niespełna dwadzieścia trzy lata, Podżorski został prywatnym przedsiębiorcą. Zgłosił działalność gospodarczą w zakresie produkcji i usług, a na działce należącej do jego dziadków zaczął powstawać budynek hali produkcyjnej. Oczywiście od razu sprawdzono, jakie są źródła finansowania tej inwestycji, było bowiem mało prawdopodobne, żeby młody człowiek zarobił