Mara. Michał Kuźmiński

Читать онлайн книгу.

Mara - Michał Kuźmiński


Скачать книгу
ku niej rękę, cofnął. Obejrzał się na robotników, otworzył usta.

      – Ale nie... – zaczął.

      Gdzieś tutaj dziadek chował łańcuchowe psy. Duże, groźne, wiejskie burki. Nigdy nie pozwalał mu w tym uczestniczyć, jeszcze wieczorem pies był chory, a rano już go nie było. Zdechł i został zakopany – bo o psach nie mówiło się jak dzisiaj, że umarł i został pogrzebany. Gdzie? Pewnie właśnie tu, daleko od domu, na skraju sadu. Chyba że to kości po świniobiciu.

      Dziennikarz złapał wbitą w pryzmę ziemi łopatę i wskoczył do dołu. Glina oblepiła mu adidasy. Przy krawędzi wykopu, między werżniętymi w ziemię na długości przeszło metra śladami zębów łyżki, dostrzegł dwie kolejne burobrązowe kości: cienką i łukowatą, mogącą być żebrem, i niewielką, wystającą z grudy gliny, co absurdalnie skojarzyło mu się z podudziem kurczaka. Zamachnął się łopatą, ale się powstrzymał. Zamiast ją wbić, przegarnął delikatnie ziemię, lekko podważył. Kątem oka dostrzegł, że budowlańcy trzymają się z dala od krawędzi wykopu. Rozkruszył grudy, aż trafił na większy kształt.

      Przykucnął. Palcami rozgrzebał kamyki i bryłki gliny.

      Z wykopu zapchanymi ziemią oczodołami patrzyła na niego czaszka. Całkowicie ludzka.

alef

      ROZDZIAŁ 2

      – Jak się czujesz, Bastian?

      – Nie wiem.

      Wiolka cofnęła dłoń znad jego ramienia. To nie zabrzmiało mile, ale on naprawdę nie wiedział. Dziwnie mu było z tym, że przez cały ten czas one tam leżały.

      Ale kości to tylko kości.

      Zaśmiał się i zaciągnął głęboko dymem. Doprawdy, trzeba mieć jego szczęście.

      To samo powiedział jowialny wąsaty prokurator, który przyjechał wraz z policją po jego telefonie. Kogut – tak się przedstawił, bodajże Zdzisław. Zajrzał do wykopu, cmoknął i pokręcił głową. Przez czas, który Bastianowi zdawał się wiecznością podobną do tej, jaka poprzedza złą diagnozę, naradzał się z technikami. Potem usadowił się na jego krzesełku ogrodowym i zaczął monotonną litanię pytań. Imię, nazwisko, PESEL, do kogo należy posesja, gdzie przebywa teraz siostra, kto był poprzednim właścicielem i od kiedy, miejsce stałego zamieszkania, zawód wykonywany.

      – Jestem dziennikarzem.

      Urzędnik po raz pierwszy podniósł na niego wzrok.

      – Wiedziałem, że kojarzę nazwisko. Czyli trafił pan na temacik z własnego podwórka. – Pokiwał głową, zadowolony z bon motu. – Szczęście pan ma. A może sam pan się o takie atrakcje prosi?

      Jak mówiła babcia, gdy wyrwało mu się „do diabła”? „Nie wzywaj diabła, bo do ciebie przyjdzie”.

      – Pan też pewnie często trafia na takie atrakcje, panie prokuratorze, prawda? – syknął Bastian, nie wyjmując papierosa z ust. – Taka praca.

      Technicy skończyli fotografować, wstawili do wykopu stalową drabinkę i wynurzali się na zmianę, układając na rozpostartym na trawie brezencie kolejne kości, obłupując je z gliny i omiatając z piasku. Grubsze kawałki ziemi rozcierali w palcach, za każdym razem z tym samym skutkiem: nic nie znalazłszy, rutynowym gestem strzepywali pył z lateksowych rękawiczek. Na dnie dołu rozstawili duży prostokątny przetak i rzucali nań każdą skibę ziemi, przesiewając uważnie. Porcja za porcją przelatywały przez oka do ostatniego ziarenka, pozostawiając pustą powierzchnię sita. Wzdłuż policyjnej taśmy przechadzało się dwóch funkcjonariuszy w czapkach z daszkiem.

      – Oni nie powinni zrobić najpierw jakiegoś odlewu? – mruknął Bastian. – Wezwać archeologów? Przecież ważny jest chyba układ kości...

      Prokurator potrząsnął głową, aż zafalowała mu obwisła grdyka.

      – My się znamy na robocie, panie redaktorze. A układ to jużeś pan zepsuł tą koparką. Pan mi lepiej zezna do protokołu, czy ma pan podejrzenia co do pochodzenia tego szkieletu.

      – Ja? – żachnął się dziennikarz. – Skąd?!

      – Nikt w rodzinie nic nie opowiadał? Nie podsłuchał pan nigdy żadnych mrożących krew w żyłach historii?

      Bastian pokręcił głową i zapalił kolejnego papierosa. Na podjazd wjechał następny radiowóz. Od strony pasażera wysiadł łysawy mężczyzna w średnim wieku z czarnym kuferkiem ze skóry.

      – O, przyjechał pan doktor. – Prokurator podniósł się z krzesła i poszedł przywitać się z lekarzem. Bastian przyglądał się z dala, jak stają nad wykopem, jak lekarz kuca przy plandece, wciąga lateksowe rękawiczki i ogląda czaszkę, delikatnie odklejając od niej grudki ziemi.

      Wzdłuż ulicy zatrzymywali się gapie, próbując zajrzeć za ogrodzenie. Wiolka kręciła się między policjantami, starając się z ukrycia robić zdjęcia komórką. Wrzuci sobie na fejsa, pomyślał z uczuciem gorzkiego drapania w gardle, zaraz zacznie robić selfiki z dzióbkiem.

      Prokurator i lekarz wracali już na podwórze. Kogut położył na masce radiowozu papiery, medyk podpisał. Zamienili parę słów, w końcu łysawy mężczyzna pożegnał się z prokuratorem, Bastiana nie zaszczycając nawet skinieniem głowy, i odjechał bez słowa wyjaśnienia.

      – Kiedy pańska rodzina weszła w posiadanie tego gospodarstwa? – Pytanie prokuratora, który na powrót mościł się w ogrodowym krzesełku, przerwało gonitwę myśli w głowie dziennikarza.

      Już miał powiedzieć, że mieszkali tu od zawsze, gdy uzmysłowił sobie, że nigdy się tym nie interesował – początki tego miejsca sięgały w bezczas.

      – W czasie wojny już tu mieszkali. Chyba. To znaczy dziadkowie z pradziadkami. Tak dokładnie to nie wiem – przyznał. – Musiałby pan zapytać mamę. Albo ciotkę czy wujka. A jeśli jest ich tam więcej?

      Prokurator Kogut popatrzył na niego zaskoczony.

      – Kogo?

      – Kości. Ludzi. Trzeba by rozkopać, poszerzyć...

      – Chodź pan. – Urzędnik dźwignął się z krzesła i ruszył w stronę wykopu. Uniósł taśmę i przepuścił pod nią Bastiana. – Bo widzę, że pan mi się tu zaraz ugotujesz. Grzesiek! – huknął, przystanąwszy na krawędzi.

      Z dziury wynurzyła się głowa technika w grubych okularach.

      – Pan redaktor naoglądał się seriali kryminalnych i chciałby nam teraz mówić, co mamy robić – powiedział prokurator.

      – Ja pana nawet rozumiem – stwierdził z sympatią technik. – Takie znaleziska nie zdarzają się często.

      – Nie zdarzają się często? – wychrypiał Bastian.

      – No wie pan, żeby tak szkielet trafić w szczerym polu. Co innego jak są prowadzone, dajmy na to, roboty ziemne w centrach starych miast, bo w średniowieczu cmentarze znajdowały się przy kościołach. Albo w okolicach pól bitew. Ale tak w środku niczego to rzadkość.

      Nie jesteśmy w środku niczego, pomyślał dziennikarz. Jesteśmy u nas.

      – Była kiedyś historia z seryjnym mordercą – rozgadał się tymczasem technik – co sobie w lesie urządził prywatny cmentarzyk swoich ofiar. Gdzie to było, panie prokuratorze?

      Urzędnik spojrzał na niego ciężko. Technik odchrząknął.

      – Morderca? Cmentarzyk? – zapytał cicho Bastian.

      – To co tam mamy? – rzucił prokurator w


Скачать книгу