Mara. Michał Kuźmiński

Читать онлайн книгу.

Mara - Michał Kuźmiński


Скачать книгу

      Przyspieszył kroku, chociaż plątały mu się nogi.

      – Ale co to może być? – zapytał Bastian, sam już nie wiedział po raz który.

      Anka przyjechała przed południem, miał nadzieję, że uda mu się ją namówić, żeby została na noc. Nie dlatego, że na coś liczył – tej nocy jak nigdy nie chciał zostać sam w tym domu. A Wiolkę wysłał do Krakowa, żeby zajęła się robotą. Czuł, że jeśli zostałaby dłużej, na pewno powiedziałby w którymś momencie o jedno słowo za dużo. Wcześniej poszli z Anką nad wykop. Stanęła nad dołem, zajrzała z daleka, jak gdyby coś ją powstrzymywało.

      Teraz patrzyła na zdjęcie czaszki ułożonej na brezencie. Zrobiła je Wiolka, zanim pogonili ją policjanci.

      Brunatnoszara, matowa powierzchnia kości czołowej. Wydatne, ale łagodne linie kości jarzmowych. Wąska, subtelna szczęka. Duże, puste oczodoły, nad którymi łuki brwiowe wyglądały na szerokokątnej fotografii niczym uniesione, jakby w tej czaszce skostniało pytające spojrzenie.

      – Więc jeszcze raz: te kości były stare, tak? – W zamyśleniu nawijała na palec pukiel rudych włosów.

      – Tak sugerował technik – westchnął Bastian. – Ale ciągle powtarzał, że nic nie może powiedzieć, jak rzecznik prasowy episkopatu. W każdym razie to były same kości, nie było, no wiesz, niczego więcej.

      – A kiedy je zobaczyłeś, to były ułożone w jakiś konkretny sposób czy...

      – Nie mam pojęcia, jak były ułożone – przerwał jej. Déjà vu, pomyślał. – Zobaczyłem je wymieszane z ziemią w łyżce koparki.

      – To niedobrze – stwierdziła Anka. – Kontekst jest ważny, żeby określić, czy to był pełnowartościowy grób, czy też ktoś chciał się pozbyć ciała, po prostu wrzucił je byle jak do dołu i zakopał. Pytanie, czy towarzyszyły mu inne groby. Czy to było cmentarzysko? I czy w grobie znajdowały się jakieś przedmioty?

      – A skąd ty tak nagle znasz się na kościach?

      – Na studiach w wakacje jeździłam na wykopaliska. Poza tym dla antropologa kultury to normalna sprawa. Nawet nie wiesz, ile zawdzięczamy badaniu pochówków, jeśli chodzi o kultury odległe w czasie. Ktoś składał do ziemi, czyli zabezpieczał na wieki, to, co miał najcenniejszego, co odzwierciedlało jego wierzenia, całe uniwersum symboliczne...

      – Anka, proszę, nie jesteśmy na wykładzie...

      – Sorry – mruknęła. – Więc nie było tam nic więcej?

      – Mówili, że nie. – Zawahał się. – Nie żeby panowie policjanci kopali wyjątkowo sumiennie. Pogmerali, pozbierali kości do worków i wynieśli. Podobno mają jeszcze szukać, ale cholera wie kiedy.

      – To mogło być bardzo małe. Tkaniny ulegają rozkładowi, ale metalowe, kościane czy kamienne przedmioty powinny się zachować. A jeśli to był na przykład żołnierz z pierwszej wojny światowej, to mogły zostać nieśmiertelnik, sprzączka, guziki, jakieś rzeczy osobiste...

      – To była kobieta – mruknął Bastian.

      – Więc może biżuteria? – Anka rozłożyła ręce.

      Zadumał się. Teraz będzie czekanie. Na dalsze poszukiwania, na ekspertyzę, na decyzję prokuratora. Na choćby strzęp informacji. A ona go pyta, czy były tam paciorki.

      – Bez kontekstu trudno będzie powiedzieć, co to za kości. – Pokręciła głową. – Taki samotny, nagi trup z dala od cmentarza to naprawdę podejrzane.

      – Ale dlaczego? – Jeszcze się bronił. – Nie mogło komuś się zemrzeć gdzieś w drodze, kilkaset lat temu?

      – Bastian, w kulturach tradycyjnych pogrzeb to najważniejszy rytuał przejścia, bo wyznaczał koniec tymczasowego życia na ziemi i początek prawdziwego życia w zaświatach, niebie, nazwij to, jak uważasz. Ludzie nie zostawiali pochówku przypadkowi. Nikt by nie chciał, żeby na granicy dwóch światów coś poszło nie tak. A mogło.

      – Na przykład co?

      – Przede wszystkim człowiek mógł być nieprzygotowany. – Usadowiła się wygodniej na krześle, co zwiastowało dłuższą pogadankę. – „Od nagłej a niespodziewanej śmierci zachowaj nas, Panie”, pamiętasz?

      „Od powietrza, głodu, ognia i wojny...” Pamiętał, jak tę zawodzącą pieśń śpiewała w kościele babcia. Dziś wiedział, że znała to wszystko z doświadczenia. I tylko nagłej a niespodziewanej śmierci Pan jej oszczędził, bo umarła we własnym łóżku po ciężkiej chorobie.

      – Gwałtowna śmierć była bardzo niebezpieczna dla spokoju duszy nieboszczyka. Topielice i wisielcy, ofiary morderstw i wypadków to pierwsi kandydaci, żeby straszyć po śmierci. Aby odejść w spokoju, trzeba było mieć porządek w papierach. Kto nie posiadał paszportu, utykał na granicy. Ci w pół kroku, dzieci zmarłe bez chrztu, nowożeńcy podczas wesela. Poza tym należało odebrać ostatnie namaszczenie, pojednać się z ludźmi i z Bogiem, naprawić zło, które się wyrządziło, albo przynajmniej uzyskać przebaczenie, załatwić sprawy majątkowe, żeby nie zostało nic do wyjaśnienia. Pamiętasz tę piosenkę: „Dzieci ziemią obdzielę, zrobię jeszcze Bóg wie co i w pachnącą niedzielę pójdę za południcą”?

      – Kazik – mruknął Bastian. Pamiętał z juwenaliów.

      – Grześkowiak – poprawiła go Anka. – Ale to nie koniec. Po śmierci, lecz przed pogrzebem był najniebezpieczniejszy moment. Dusza już opuściła ciało, ale jeszcze nie trafiła w zaświaty. Teraz od rytualnych działań żyjących zależało, czy trafi tam bezpiecznie. Czuwania, różańce, modlitwy, palone przy zwłokach świece, surowe przepisy dotyczące tego, kto jak ma się zachowywać przy ciele, co wolno robić, a czego nie wolno. Wszystko po to, żeby trzymać duszę z daleka, bo dusza, która ma jeszcze coś na tym świecie do załatwienia, może wcale nie chcieć odejść. Wreszcie pogrzeb. Pochówek w poświęconej ziemi. Potem żałoba, której wymogów trzeba było dotrzymać. Na każdym etapie coś potrafiło pójść nie tak.

      – A jeśli tak się stało, to co? – zapytał Bastian.

      – Zmarły nie mógł zaznać spokoju. Nawiedzał bliskich i całą społeczność. Dziczał i robił się wredny, w końcu przez niedopełnienie rytuału ktoś pozbawiał go możliwości przejścia do lepszego świata, spotkania z Panem czy z przodkami. Zaczynał szkodzić. Dołączał do szeregów upiorów, zmor i mar. Nie dawał zapomnieć.

      Zamilkli. Założyła ręce na piersiach, Bastian wpatrywał się w swoje paznokcie.

      – Niepoświęcona ziemia. To przecież nie był cmentarz – podjęła Anka. – Żadnego śladu rytuału. – Uśmiechnęła się, żeby przekłuć grobowy nastrój, który nagle zawisł nad stołem. – Nic tutaj nigdy nie straszyło, Bastian?

      Różowa kostka brukowa spotykała się tu z poprzerastanym trawą chodnikiem i kruszejącym asfaltem. W cieniu dawnego supersamu, wciąż tak nazywanego, choć od dawna nosił miano Centrum Handlowego, tłoczyły się budki, blaszaki i kioski, stelaże i przyczepy kempingowe. Blacha falista, żółta płyta pilśniowa i siding, za dnia obwieszone odzieżą młodzieżową i konfekcją damską, obstawione wiązankami okolicznościowymi i kartonami po bananach, teraz obnażone i wyzierające z mroku. Szyld baru U Bosmana ginął wśród banerów, markiz i plandek reklamujących drzwi garażowe i kurczaka z rożna, środki ochrony roślin i znicze. Trafić tam było tym trudniej, że barak stał w głębi podwórza. Ale i tak chodzili tu tylko miejscowi.

      W półmroku nad stolikami pochylały się głowy, nad barem kiwały się postacie, buzowały pomruki i śmiechy.

      „...dwadzieścia siedem pięćdziesiąt... Chyba że jak budowa obwodnicy ruszy... Wczoraj


Скачать книгу