Kajtuś Czarodziej. Janusz Korczak

Читать онлайн книгу.

Kajtuś Czarodziej - Janusz Korczak


Скачать книгу
roboty mogą być przyjemne, jeżeli nauczyciel się stara, a chłopcy się słuchają. Bo jak nie, to roboty jeszcze się więcej przykrzą niż zwyczajna lekcja.

      Widzi Kajtuś, że do końca godziny daleko.

      Już tydzień cały żaden czar się nie udał. Więc myśli: spróbuję.

      „Chcę. Rozkazuję. Niech już będzie dzwonek”.

      Jest. Ale inny niż zwykle. Rozległ się jakby z góry, jakby fruwał w powietrzu i dzwonił.

      Wysypali się chłopcy z klas, ciekawi, dlaczego tak prędko – uradowani są niespodzianką.

      Pan kierownik zły wyszedł z kancelarii.

      – Co tu się dzieje? Dlaczego? Kto?

      – Ja nie dzwoniłem – mówi woźny.

      – Więc kto?

      – Nie wiem.

      Stoi stary i łzy ma w oczach.

      – Panie kierowniku, niech mi pan wierzy albo nie. Nie jestem pijany. Nie pierwszy rok w szkole pracuję. Znam figle chłopców. I mówię: tu w szkole duchy jakieś gospodarują.

      – Dobrze, dobrze. Duchy. Proszę do kancelarii. A chłopcy do klasy!

      Przeciągnął się Kajtuś, ziewnął zniechęcony.

      Że też nie można zrobić czegoś, co by naprawdę było ciekawe. Zawsze się skończy jakoś głupio.

      Niby czarodziej – no i co z tego?

      Żal mu woźnego. Bo co stary winien? A wziął go kierownik do siebie i pewnie ruga.

      Nie chciał Kajtuś naprawdę martwić nikogo.

      Znów dwa ważne czary udały się Kajtusiowi – jeden zaraz po drugim.

      Był w klasie bogaty kolega.

      Przynosi na śniadanie różne przysmaki. Łakomy i chytry – nigdy nie poczęstował nikogo. Przyniesie ciastko z kremem, potem papier wylizuje jęzorem.

      Zaraz rano widzi Kajtuś, że żarłok wyjmuje swoją paczkę. Kajtuś spojrzał ostro, chwycił głęboko powietrze – i:

      „Niech ma żabę zamiast śniadania”.

      Krzyk zaraz.

      – Żaby w klasie!

      Żarłok oczy wybałuszył, stoi jak nieprzytomny. Żaba skacze, a oni się śmieją.

      – Patrzajcie! Żabę przyniósł na śniadanie.

      – Pewnie zagraniczna!

      – Z kremem!

      – Kiedy przyniósł, niech zjada!

      Wchodzi pani do klasy.

      Miała długą przemowę.

      – Żart niemądry. Ale gorzej, że ktoś zabrał dwie bułki z wędliną, ciastko i pomarańczę.

      Widzi Kajtuś, że panią zmartwił, więc chce pocieszyć.

      – Niech na stoliku przed panią leży róża.

      Pożałował, że to powiedział, bo go coś w sercu kolnęło, coś szarpnęło w środku boleśnie. Jak iskra elektryczna albo jak ząb się wyrywa. Jakby się u niego ta róża wyrwała z piersi.

      I leży na stoliku.

      Wtedy pan się pytał:

      – Kto zabrał pióro? Przed chwilą było.

      Teraz pani:

      – Kto tu różę położył? Nie chcę. Za wiele sobie pozwalacie.

      Chłopcy proszą:

      – Niech paniusia powącha. Niech pani weźmie. Już my odkupimy śniadanie.

      Jedni proszą naprawdę, drudzy błaznują. Bo lubią, jak się coś takiego wydarzy.

      Po lekcji składkę zrobili.

      – Daj grosik do czapki na głodnego żarłoka.

      Dwanaście bułek, tuzin, kupili – całą torbę.

      – Masz. Jedz. Na zakąskę. Po żabie.

      Dumny stał się Kajtuś. Nieprzystępny i niecierpliwy.

      Byle co, zaraz mówi:

      – Chcesz w zęby? Głupi! Patrzcie go: osioł, udaje mądrego.

      Już nikt go nie lubi. Bo rozbija się. Już nawet starszych zaczepia.

      A pokłócił się z chłopcem z szóstego oddziału. Wyraźnie się narywa.

      Otoczyli ich kołem. Dziwią się. Czekają na bójkę.

      – Może i mnie przezwiesz osłem?

      – Owszem. I ośle uszy ci przyprawię.

      Miał Kajtuś w kieszeni lusterko, którym puszczał zajączki słoneczne po ścianie; nawet w klasie na lekcji.

      Podaje mu lusterko i mówi:

      – Masz. Patrz.

      Natężył myśl – napiął jak łuk czarodziejską wolę. Zażądał. Rozkazał.

      Ten patrzy: wydłużyły się uszy, urosły w górę. I znikło.

      Co takiego? Czy naprawdę, czy się tylko zdawało?

      – Skąd masz to lusterko? Sprzedaj. Naucz, jak się to robi.

      Zapomnieli o kłótni. Myślą, że jakaś sztuka.

      – Oddaj – mówi Kajtuś leniwie, z wysiłkiem.

      Zlękli się. Widzą, że stoi blady, wargi mu posiniały. Oparł się o ścianę..

      Rozbiegli się. Kajtuś sam został.

      „Trudny być musi czar zmieniać ludzi w zwierzęta, jeżeli same uszy tak mnie zmordowały”.

      Samotny się czuje i słaby.

      Inaczej sobie to wszystko wyobrażał, gdy pragnął zostać czarodziejem.

      Aż trzynasty czar i ostatni w miesiącu: muchy.

      Pan objaśnia. Kajtuś nie słucha. Myśli o tym i owym. Nie wie nawet, gdzie jest i co się dzieje wokoło.

      „Czy róża, którą dałem pani, też zaraz znikła? Może przeciwnie: nie zwiędnie, nie uschnie, bo czarodziejska, bo wyczarowana”.

      Patrzy na piec, na sufit, na ściany.

      Widzi na piecu muchę.

      Mucha idzie w górę, prędko, jakby się spieszyła i bała się spóźnić. Potem przystanęła, jakby sobie coś przypomniała, i wraca. I tak trzy razy: w górę, na dół, w górę, na dół – po piecu. Potem frunęła i znikła.

      Czego szukała na piecu, dlaczego się obraziła?

      Rozgląda się Kajtuś, a mucha siedzi na ścianie. I tak samo: trzy razy w górę, trzy razy w dół. Więc chyba ta sama?

      A na suficie cztery muchy: dwie duże, dwie małe. Tak śmiesznie maszerują parami. Przyleciała piąta.

      Pan odwrócił się i patrzy na klasę.

      – Zrozumieliście?

      Przestraszył się Kajtuś, bo pan każe powtórzyć.

      Nagle myśl: „Żeby mucha siadła panu na nosie”.

      I mucha już siedzi i czeka na dalsze rozkazy.

      „Niech trzy muchy…”

      „Niech pięć!”

      Siedzą. Wszystkie na nosie.

      Pan zamachnął się. Wróciły.

      Bo muchy są natrętne.

      Byłoby się na tym skończyło.

      Ale


Скачать книгу