Kajtuś Czarodziej. Janusz Korczak

Читать онлайн книгу.

Kajtuś Czarodziej - Janusz Korczak


Скачать книгу
być w kinie!”.

      Ano, raz się uda, wiele razy się nie udaje.

      Nic dziwnego. Czary są trudne. Zaczyna dopiero.

      Kajtuś czeka cierpliwie.

      Aż się doczekał.

      Pierwszy czar był taki.

      Pan chciał postawić zły stopień. Nie Kajtusiowi, nawet nie dobremu koledze, a zwyczajnemu chłopcu.

      Kajtuś mocno pomyślał:

      „Niech pióro zginie”.

      I zaraz pan się pyta:

      – Gdzie pióro? Przed chwilą leżało.

      Chłopcy i pan szukają.

      – Nie ma. Kto zabrał?

      – Nie ja… I nie ja.

      Tymczasem dzwonek. Pan wychodzi, a pióro leży na stole jakby nigdy nic.

      Drugi czar.

      Pan pisze na tablicy. A Kajtuś: „Niech się kreda zamieni w mydło”.

      Chce pan pisać dalej – nie może. Ogląda kredę. Zły, mruczy coś pod nosem.

      – Co się stało? – dziwi się klasa. – Co takiego? Czego pan chce?

      Ale zaraz pan kredę mocno zacisnął i pisze. Tylko się skrzywił.

      I tak samo na geografii.

      Pan stoi przed mapą i tłumaczy. Nudna była lekcja.

      A Kajtuś krótko tylko i prędko pomyślał:

      „Niech się mapa przekręci do góry nogami”.

      Pan zamrugał. Zmarszczył czoło. Potarł oczy. Chłopcy nawet nie zauważyli, bo po chwili mapa znów równo wisi.

      Kiedy potem liczył Kajtuś, ile mu się czarów udało, nie wiedział nawet, czy liczyć, czy to były czary prawdziwe.

      Bo co?

      Mogło się zdawać.

      Może zasnął na chwilę znudzony i tak się przyśniło. Czasem trudno odróżnić, co sen, a co prawda.

      A pióro, które znikło? Często tak się zdarza.

      Zginie coś. Szukasz, szukasz – nie ma i nie ma. Potem patrzysz: leży. Aż dziw. Aż złość bierze.

      Kajtuś chciał mieć pewność, że to nie przypadek, nie sen, nie omyłka, że naprawdę czar, a nie coś innego.

      To tylko liczył, co bez czaru w żaden sposób nie mogło się zdarzyć.

      Więc był w klasie chłopiec niezdara. Aż dokuczali, aż żartowali z niego.

      Najgorzej na gimnastyce. A już najgorzej szło mu ze skokami przez linkę.

      Mówią.

      – Czego się boisz? Jak linka spadnie, przecież nie zabije.

      Żal się Kajtusiowi zrobiło. Bo czego od niego chcą? Dobry, cichy chłopak.

      Rozkazał czarodziejskim sposobem.

      Udało się. Oferma skoczył ponad linką. Cały ogromny kawał. Tak lekko – chyba metr dwadzieścia.

      – Zuch!

      Chłopcy gęby pootwierali. Sam on skulił się przestraszony.

      Krzyczą:

      – Jeszcze raz. Jeszcze raz!

      A ten w bek. Nie chce, nie będzie drugi raz skakał. Nie wie, co go podrzuciło.

      Kajtuś uśmiecha się. Pomyślał:

      „Ot, głupi naród”.

      Bo przyjemnie wiedzieć, czego nikt nie wie, rozumieć, czego nikt nie rozumie, i móc, czego inni nie mogą.

      Tak. To był czar.

      Ale co tam: niech będzie, że się udało nie na rozkaz Kajtusia.

      Miał ważniejsze dowody.

      Zadała pani ćwiczenie. Nie chciało mu się, nie napisał. Ściągnie na pauzie od kolegi.

      Ale nie lubi się prosić.

      Może pani nie będzie sprawdzała?

      Pani wywołała tego i owego. Wreszcie kazała Kajtusiowi pokazać zeszyt.

      Przykro. Przecież postanowił zawsze dla pani lekcje odrabiać. Bo lubi panią i wie, że pani go lubi.

      „Co będzie, to będzie. Chcę – żądam – rozkazuję. Niech będzie napisane”.

      Idzie śmiało. Nawet nie otworzył zeszytu. Ale czuje, że musi się udać.

      Zeszyt gorący taki, potem zimny, potem już zwyczajny. Oddaje.

      Pani zeszyt otwiera, czyta.

      – Na miejsce. Bardzo dobrze.

      Wraca Kajtuś – siada.

      Patrzy: jest ćwiczenie w zeszycie.

      Pismo czarne, zwyczajne, potem blade – już ledwo znać – i znikło.

      Westchnął. Zmęczony się czuje. W głowie mu się kręci.

      Czar z rowerami.

      Na pauzie.

      Chłopaki gonią się, krzyczą, tłoczą i popychają. Nudzi się. Plątanina.

      Kajtuś zły pomyślał: „Niech będą wszyscy na rowerach”.

      Przestraszył się, kiedy zobaczył.

      – Już dosyć!

      Gdyby trwało dłużej, byliby się pokaleczyli, ręce i nogi połamali. Nie umieją przecież, a zresztą, jak się zmieszczą, w dodatku rozpędzeni?

      Cisza zapanowała.

      Groźna.

      Kajtuś blady, spocony.

      „Niech zapomną” – rozkazał.

      Skończyło się szczęśliwie.

      Jeden tylko leży na podłodze, za głowę się trzyma. Nie wie, czy go kto popchnął, czy się sam przewrócił.

      Tylko jeden spadł z roweru i nabił guza.

      Zapomnieli wszyscy, tylko woźny rozgląda się niespokojnie. Może dlatego, że stary. Widać, że coś podejrzewa.

      Potem siedzi Kajtuś w ławce i myśli, co by się stało, gdyby nie powiedział od razu, że dosyć. Jak by to się skończyło.

      Wygląda tak, że trudniejsze są czary, które długo trwają.

      Dlaczego jedno uda się od razu, a drugie wcale?

      Może i prawdziwi czarodzieje chcą czasem, a nie mogą? Może czasem inaczej wychodzi, niż chcieli? W bajkach mówi się o czarach, które się udały.

      Kajtuś jest jakby uczniem dopiero. Bada, uczy się, próbuje.

      Było tak:

      Była klasówka z rachunków.

      Pan podyktował zadanie.

      – Za trudne – wołają chłopcy. – Nie wiemy! Nie możemy!

      A Kajtuś: „Niech się atrament zamieni w wodę”.

      I zaraz.

      – Proszę pana. Atrament nie pisze. To woda.

      Zawołał pan woźnego.

      – Wczoraj nalałem – mówi woźny. – Taki sam atrament, jak w całej szkole. Musieli chłopcy coś wsypać.

      Dyżurny nie wie, nie widział. Był atrament. Nikt kałamarzy nie ruszał. Jakżeby nie zauważył?

      Pan polizał raz i drugi, wypluł, wzruszył ramionami. Udaje, że rozumie.

      – Poczekajcie.


Скачать книгу