Dziewczyna, którą znał. Tracey Graves

Читать онлайн книгу.

Dziewczyna, którą znał - Tracey Graves


Скачать книгу
a ja osuwam się na kanapie. Jej poduszki otulają mnie, jak zawsze łagodząc mój niepokój związany z byciem tutaj.

      – Kiedy?

      – W ostatni wtorek. Gdy wracałam z pracy, wstąpiłam do Dominick’s. I on tam był.

      Spędziłyśmy wiele godzin, rozmawiając o Jonathanie. Na pewno jest ciekawa tego, co jej powiem, jednak wyraz jej twarzy jak zawsze pozostaje dla mnie zagadką.

      – Jak było?

      – Przypomniałam sobie, jak mówiłaś, co powinnam zrobić, jeśli kiedykolwiek go spotkam. – Rozpogadzam się, siadając trochę wyżej, mimo że kanapa usilnie próbuje mnie pochłonąć. – Przeprowadziliśmy rozmowę. Była krótka, ale przyjemna.

      – Jeszcze kilka lat temu nie zdobyłabyś się na to.

      – Jeszcze kilka lat temu uciekłabym tylnym wyjściem i zaszyła się na dwa dni w łóżku. – Gdy w końcu wróciłam do domu, czułam się wyczerpana. Pomimo tego, że chciałam zapomnieć o żalu, który czułam z powodu śmierci matki Jonathana, rozpłakałam się jak bóbr, ponieważ on teraz nie ma już żadnego rodzica. Nie pomyślałam nawet o tym, by powiedzieć mu, jak bardzo jest mi przykro. Mimo zmęczenia tej nocy długo nie mogłam zasnąć.

      – Myślałam, że jest w Nowym Jorku.

      – Był, ale przeniósł się tutaj, by opiekować się swoją mamą, zanim zmarła. Tak naprawdę to wszystko, co wiem.

      Pojawienie się Jonathana było tak niespodziewane, tak nieprawdopodobne, że nie zdążyłam zadać mu wielu pytań, które dopiero później przyszły mi do głowy. Z opóźnieniem zrozumiałam, że nie wiem nawet, czy on jest żonaty. Zwyczajne opuszczenie wzroku na palec serdeczny w poszukiwaniu obrączki jest tego rodzaju rozwiązaniem, na które zawsze wpadam po fakcie. W przypadku Jonathana – dwa pełne dni później.

      – Jak sądzisz, co działo się w głowie Jonathana wtedy, gdy zobaczył cię w tamtym sklepie?

      Tina doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak ciężko mi zrozumieć, co czują inni ludzie, więc jej pytanie nie jest dla mnie zaskoczeniem. Przez te dziesięć lat, kiedy ostatnio widziałam Jonathana, wielokrotnie wspominałam ostatnie tygodnie naszego związku, odtwarzając w głowie ostatnią wiadomość, jaką mi zostawił. Tina pomogła mi spojrzeć na te wydarzenia oczami Jonathana i to, co sobie wówczas uświadomiłam, sprawiło, że poczułam wstyd.

      – Nie wydawał się zły ani zraniony – mówię, wiedząc, że nie jest to odpowiedź na jej pytanie. Tina dokładnie zna obraz sytuacji, więc równie dobrze to ona mogłaby mi powiedzieć, co czuł Jonathan. Ona po prostu chce usłyszeć moje zdanie. W naszych sesjach najbardziej cenię to, że swobodnie decyduję o przebiegu rozmowy, więc Tina nie będzie naciskać. W każdym razie nie za bardzo.

      – A jaki się wydawał?

      – Chyba obojętny. Uśmiechnął się, gdy wspomniałam o bibliotece. Już zaczynał odchodzić, gdy zapytałam go, czy nie chciałby gdzieś czasem wyskoczyć. Dał mi swój numer.

      – Zrobiłaś naprawdę duże postępy, Anniko. Powinnaś być z siebie dumna.

      – Chyba nie wierzy, że do niego zadzwonię.

      – A zadzwonisz?

      Choć czuję niepokój, gdy wyobrażam sobie ścieżkę, którą zamierzam podążać, odpowiadam stanowczo:

      – Tak.

      Przyglądam się wyrazowi jej twarzy i choć nie mogę być całkowicie pewna, to wydaje mi się, że dostrzegam zadowolenie.

      3

      Annika

UNIWERSYTET ILLINOIS URBANA-CHAMPAIGN 1991

      Gdy mnie ktoś szukał w college’u, wystarczyło sprawdzić tylko w trzech miejscach: w klinice weterynaryjnej, w bibliotece albo w budynku związku studenckiego, gdzie odbywały się spotkania mojego klubu szachowego.

      Patrząc na to, ile czasu spędzałam, pomagając w klinice, niejedna osoba mogłaby pomyśleć, że w przyszłości chcę zostać weterynarzem. Zwierzęta sprawiały, że czułam się szczęśliwa, szczególnie te, które wymagały mojej uwagi. Niektórzy wolontariusze mogliby uznać, że zwierzęta stanowiły ucieczkę od samotności i izolacji, które towarzyszyły mi podczas studiów, ale niewielu rozumiało, że ja po prostu bardziej ceniłam sobie towarzystwo zwierząt niż ludzi. Spojrzenie ich oczu, gdy nauczyły się mi ufać, dodawało mi sił bardziej niż jakakolwiek relacja społeczna.

      Jeśli istniało na świecie coś, co kochałam tak bardzo jak zwierzęta, były to książki. Czytanie pozwalało mi przenosić się w egzotyczne miejsca, do zamierzchłych czasów albo światów diametralnie różnych od naszego. Pewnego śnieżnego grudniowego popołudnia, kiedy miałam osiem lat, moja mama, oszalała ze zmartwienia, znalazła mnie w domku na drzewie pochłaniającą moją ulubioną książką Laury Ingalls Wilder, tę, w której tatę dopadła zamieć śnieżna i zjadł świąteczne cukierki, które miał dla Laury i Mary. Mama szukała mnie przez ponad pół godziny, wołając po imieniu tak długo, aż straciła głos. I chociaż jej tłumaczyłam, nie rozumiała, że ja po prostu byłam Laurą czekającą w domu. Pójście do zimnej chatki na drzewie wydawało mi się świetnym pomysłem. Później, kiedy odkryłam, że mogę rozwijać swoją karierę w takim kierunku, by móc spędzać całe dnie w bibliotece, ogarnęła mnie niewypowiedziana radość.

      Zanim tata nauczył mnie grać w szachy, gdy miałam siedem lat, trudno było wymienić coś, w czym byłam dobra. Nie uprawiałam żadnego sportu i jak przystało na przeciętnego ucznia zgarniałam zarówno najwyższe, jak i najniższe oceny, w zależności od zajęć i tego, jak bardzo mnie interesowały. Wrodzona nieśmiałość uniemożliwiała mi udział w zabawach szkolnych lub innych zajęciach pozalekcyjnych. Ale podobnie jak książki, szachy wypełniały pustkę w moim życiu. Chociaż zajęło mi to nieco czasu, w końcu zrozumiałam, że mój mózg nie działa tak, jak u innych ludzi. Myślę w czerni i bieli. Konkrety, nie abstrakcja. Szachy wymagały strategii i miały swoje reguły, co pasowało do mojego światopoglądu. Zwierzęta oraz książki podtrzymywały mnie na duchu, ale szachy dawały mi szansę bycia częścią czegoś.

      Kiedy grałam, czułam, że zaczynam gdzieś pasować.

***

      Członkowie klubu szachowego Illini od osiemnastej do dwudziestej spotykali się na stołówce w budynku związku studenckiego. Liczba uczestników była bardzo zróżnicowana. Na początku semestru, kiedy członkowie nie byli jeszcze obciążeni natłokiem zajęć, frekwencja mogła wynosić nawet trzydziestu studentów. Na czas finałów będziemy mieli szczęście, mając dziesięć osób. Niedzielne spotkania klubu szachowego były dość luźne i opierały się głównie na swobodnej grze oraz pogaduchach. Spotkania drużyny szachowej – dla członków, którzy chcieli rywalizować z innymi graczami – odbywały się w środowe wieczory i skupiały się na szkoleniu we współzawodnictwie, rozwiązywaniu puzzli szachowych czy analizowaniu znanych partii. Mimo że posiadałam niezbędne umiejętności i wolałam formalną strukturę spotkań drużyny szachowej, nie miałam ochoty brać udziału w zawodach.

      Jonathan dołączył do nas w niedzielny wieczór w drugim tygodniu moich zajęć na drugim roku. Podczas gdy reszta członków podzieliła się na grupki i zaczęła rozmawiać, ja wierciłam się na swoim miejscu z rozstawioną planszą, gotowa do gry. Zrzuciłam buty i nacisnęłam bosymi stopami na zimną podłogę, ponieważ tak dobrze się z tym czułam w sposób, jakiego nie potrafiłam nikomu wytłumaczyć, nieważne jak bardzo próbowałam. Przyglądałam się, jak Jonathan podchodzi do Erica, przewodniczącego klubu, który uśmiechnął się, uścisnąwszy mu dłoń. Kilka minut później Eric poprosił o uwagę, podnosząc głos z powodu panującego hałasu.

      – Witam wszystkich. Nowych członków proszę, aby się przedstawili. Dla zainteresowanych, po spotkaniu zapraszam na pizzę


Скачать книгу