Niszcz powiedziała. Piotr Rogoża

Читать онлайн книгу.

Niszcz powiedziała - Piotr Rogoża


Скачать книгу
czemu nie.

      – Przez neta zamówię, chodźcie wybrać.

      Stajemy mu nad głową.

      – Sajgonki chcę – mówi Zuza. – Te z warzywami.

      Przeglądam menu.

      – Kurczaka mają niezłego i wołowinę – podpowiada Cyprian. – Za to krewetki chyba najgorsze w mieście. Zobacz, jakie tanie. To pułapka.

      Wybieram kurczaka w pięciu smakach, odliczam należność i wręczam gotówkę wielkoludowi. Zuza nie ma przy sobie pieniędzy, rozliczą się jutro.

      – Musimy jakieś apki ogarnąć do zamawiania razem – mówi. – W poprzedniej robocie ludzie z czegoś takiego korzystali, sprawdzało się.

      Pół godziny później siedzimy już w kuchni we troje. Kurczak rzeczywiście daje się zjeść.

      – Jak wrażenia? – pyta Zuza znad sajgonek. – Podoba się w Królestwie?

      Cyprian śmieje się tubalnie. Nieco sosu kapie mu na brodę.

      – Jakie wrażenia można mieć po trzech godzinach? Lalka, litości.

      – Spoko – mówię. – Podoba mi się.

      – Tak między nami… – Zuza puszcza do mnie oko. – To Anka zapowiadała cię tu jak jakiegoś mesjasza.

      – Serio?

      – Serio. Pokazała nam twój pomysł na tę kampanię o oddawaniu krwi, faktycznie zajebisty. Skąd do nas przychodzisz?

      – Cremè de la Creation.

      Nazwa obiła im się o uszy, ale to tyle. Cyprian trafił tu z dużego domu mediowego, jest na pokładzie właściwie od samego początku. Zuza pracowała wcześniej w raczej niszowym wydawnictwie, Regnum Lucidum zwerbowało ją dwa miesiące później. Obojgu póki co bardzo się podoba. Nikt nie wpieprza im się w kompetencje, klienci nie są szczególnie uciążliwi, mają duże zaufanie do agencji i praktycznie nie zdarzają się prośby o bezsensowne poprawki. Przelewy przychodzą zawsze na czas, byle pamiętać o terminowym wystawieniu rachunku. I naprawdę nikt nie rozlicza z wysiedzianych przy biurku godzin – nie ma problemu, żeby wyjść coś załatwić albo urwać się wcześniej. Pracować z domu można, gdy tylko ma się ochotę, ale właściwie po co, skoro tu taka dobra kawa.

      Rozmawiamy sobie tak jeszcze kwadrans, potem wracamy do biurek. W międzyczasie informatyk Adrian skonfigurował mi sieć i zainstalował drukarkę, wszystko działa już, jak powinno. Dziś nie mam jeszcze żadnego konkretnego zadania, więc tylko patrzę na dotychczasowe realizacje Królestwa, do których linki podrzucił mi Piotr, przyjmuję nowych kolegów do znajomych na Facebooku i przeglądam ich profile.

      Po jakiejś godzinie idę do domu, przekonany, że jednak szczęście nie opuściło mnie do końca. Wszystko wskazuje, że przynajmniej z pracą nie mogłem trafić lepiej.

      12

      Wracam do samotni na Granicznej jeszcze przed piętnastą. Otwieram komputer i widzę, że na Skypie dobijała się do mnie Gośka. Pisała też na Messengerze, wcześniej nie zauważyłem. Nie próbowała dzwonić na komórkę – czyli albo nic bardzo pilnego, albo młodej tradycyjnie skończyły się środki na karcie.

      Piszę w oknie czata, że już jestem. Nie mija dziesięć sekund, gdy charakterystyczna melodyjka oznajmia nadejście połączenia.

      – No hej – odbieram.

      W okienku pojawia się niewyraźna twarz Gośki. Zabawnie sterczy jej grzywka. Dziewczyna robi przestraszoną minę i znika, wyłącza kamerkę. Teraz widzę tylko jej awatara, uśmiechniętą Elsę z filmu Frozen.

      – Jezu, przepraszam – mówi głos Gośki. – Jak ja wyglądam…

      – Dobrze wyglądasz. Co tam, młoda?

      – No nic nowego, Szymek. Wciąż zero kontaktu z Eweliną…

      – Przykro mi to słyszeć.

      – Słuchaj… – Waha się chwilę. – Pisałeś, że ten kumpel, który załatwiał Ewel pracę, jest teraz za granicą, tak?

      – Tak jest. Kamil siedzi z żoną do końca tygodnia w cholernym Wietnamie. W necie są z doskoku, tylko żeby wrzucać nowe fotki na insta.

      – Zazdro. Słuchaj, skoro on teraz nie pomoże… Tak sobie pomyślałam…

      – Aha?

      – Szymek, bo widzisz, ja wiem, co ona zrobiła, i że pewnie masz to w ogóle w dupie. – Głos zaczyna jej drżeć. – I oczywiście rozumiem, masz pełne prawo, wstyd mi za nią. Ale to moja siostra jest…

      – Gosia, spokojnie – staram się zabrzmieć najłagodniej, jak potrafię. – Jak mogę pomóc?

      – Moglibyśmy przejrzeć profile osób, które dodawała w ostatnim czasie do znajomych? Może rozpoznasz tego chłopaka.

      – Zablokowała mnie, wiesz o tym, nie mogę nawet wejść na jej profil.

      – Wiem, ale przecież ja mam ją w znajomych. Będę ci podsyłać linki, może akurat gościa po zdjęciu rozpoznasz, to zawsze coś.

      Wzdycham. Miałem nadzieję rozsiąść się przed konsolą, ale nie potrafię odmówić Gośce. Rodzice zachowali dla niej chyba w komplecie geny, których poskąpili starszej o sześć lat siostrze – zwłaszcza te odpowiadające za empatię i uczciwość. Gdy zacząłem spotykać się z Eweliną, siostry mieszkały razem w Mińsku Mazowieckim. Polubiliśmy się od razu. Po rozstaniu młoda zadzwoniła do mnie z płaczem i przepraszała, jakby to była jej wina.

      – Pewnie. Dawaj.

      Słyszę, że Gośka intensywnie klika.

      – To laska, to też laska… – mruczy. – O, mam.

      Odpalam link, który wyświetla się na czacie. To facebookowy profil Konrada Kruczkowskiego. Profil jest zamknięty dla nieznajomych, widzę tylko zdjęcie profilowe – legitymacyjną fotkę, z której patrzy smętnie chudy okularnik z włosami jasnymi i kręconymi jak owieczka.

      – Nie on – mówię. – Koleś, z którym wtedy przyszła, był rudy.

      – Może ten?

      Wchodzę na profil jakiegoś kibola Legii, podpisanego jako Łuki z Ł3. Zamiast zdjęcia profilowego ma ustawiony herb klubu, jako zdjęcie w tle – dymiące racowisko na Żylecie. Poza tym żadnych opublikowanych treści, jeśli nie liczyć niszowych piłkarskich memów.

      – Wiesz co, nie podejrzewałbym jej…

      – No ja też nie. A ten?

      Dzień dobry, Karolu Lisiewski. Jak na ironię chłopak jest rzeczywiście rudy, ale na tym podobieństwa się kończą. Ma otwarty profil, przeglądam dodawane dopiero co zdjęcia. Groźnie łypie z nich długowłosy wiking w koszuli w kratę. Zapewne jest postrachem wszystkiego, co żywe, podczas sesji RPG z kumplami, czyta sagi fantasy i słucha power metalu. Nawet nie próbuję zagłębić się w jego profil.

      – Znowu pudło. To kuc jakiś, tamten był taki raczej szczurkowaty.

      Gosia wzdycha.

      Kolejny link, kolejny profil. Artur Kamiński. Na zdjęciu profilowym – chichoczący pies Muttley z Szalonych wyścigów. Wzdycham również ja. Przeglądam, co Kamiński ostatnio publikował. Widzę kilka zdjęć, na których został oznaczony. Najświeższe sprzed dwóch tygodni: wysoki brunet obejmuje uroczą szatynkę, Ulę Kamińską. Podpis „z Dziubaskiem :*” sugeruje, że raczej nie chodzi o siostrzaną miłość.

      – Widzę – uprzedza mnie Gośka. – Nie no, to chyba jednak bez sensu jest.

      – Dużo


Скачать книгу