Infantka. Józef Ignacy Kraszewski

Читать онлайн книгу.

Infantka - Józef Ignacy Kraszewski


Скачать книгу
za sobą, doszła do małych drzwiczek zamkniętych, wgłębionych w murze sypialni. Otwarła je kluczem dobytym z kieszeni, i po dwu wschodkach wprowadziła Talwosza do bardzo szczupłej komórki o jednem zakratowanem w górze okienku.

      Izdebka pusta była i na podłodze jej ceglanej tylko, na rozesłanym sukna kawałku, widać było rozsypane w nieładzie srebrne misy, kubki, dzbanki, nalewki i puhary. Jak gdyby je niespokojna ręka jakaś niedawno przebierała, stały porozdzielane na kupki, powywracane, rozproszone. Nie wiele tego już było.

      Królewna wszedłszy na próg, stanęła ręce załamawszy, zamyślona.

      – To resztki! – odezwała się do Talwosza – a po większej części pamiątki z lepszych czasów, przypominające różne lata życia. Na niektórych z nich znaki i herby okazują pochodzenie, tych tknąć nie można… inne…

      I nie kończąc zakryła sobie oczy. Talwosz, chcąc królewnie oszczędzić bólu, schylił się ku tym naczyniom.

      – Wybierz mój Talwoszu z tych co są na prawo – odezwała się Anna – weź jak najmniej, a przynieś jak najwięcej, ale nie sprzedawać nic. Pozbywać się nie mogę.

      Daj w pewne ręce aby to nie przepadło, wykupię jak tylko będę mogła… ale dziś, nim siostra moja Brunświcka coś nadesłać raczy, nim się od Czarnkowskiego doczekam, nim się król ulituje, ludzi głodem morzyć nie mogę, a i odprawić ich wszystkich nie godzi mi się.

      Talwosz przyklęknąwszy na podłodze, to przebierał rękami misy i dzbany, to się cofał, żal mu było dotknąć tych pamiątek, a i założenie ich bezpieczne nie sądził łatwem.

      Królewna sparłszy się o drzwi, nie patrzyła już na niego.

      Po chwili tylko szepnęła:

      – Śpiesz się, pokaż mi, co wybierzesz. Kawałek sukna znajdziesz tu w kątku. Zawiń aby nikt nie widział. A! wstyd mi wielki.

      – Miłościwa pani – odezwał się nareście Talwosz – tymby się wstydzić trzeba, co was do tego przywiedli.

      Pójdę zaraz na miasto, żydów się boję, znajdę może poczciwego mieszczanina.

      – Umów się proszę aby to nie przepadło – dodała królewna głosem drżącym.

      Żal chwycił ją za serce, gdy ujrzała Talwosza kilka mis i kubków zawijającego i wybuchnęła:

      – A! Zajączkowskiej, którąm wzięła prawie bez koszuli, nie zbywa dziś na niczem w Witowie.

      Płacz mówić jej nie dał. Talwosz pośpiesznie zawinąwszy srebra, stał już gotowy do wyjścia.

      – Referendarz Czarnkowski pewnie przybędzie – rzekł, chcąc dodać odwagi strapionej – niech wasza miłość nie lęka się o przyszłość, o srebrach żywa dusza wiedzieć nie będzie. Lada chwila z królem też pewnie się widzieć będzie można, a on opatrzyć musi.

      – Daj to Boże, bo się siły wyczerpują – szepnęła oczy ocierając królewna. – Idź, mój Talwoszu, spraw się jak należy, a nie opuszczajcie wy mnie, których już tylko garstka pozostała wiernych.

      Królewna zamykała drzwi komory. Litwin stał przed nią z węzełkiem pod pachą.

      – Słówko mi dozwólcie rzec miłość wasza – odezwał się po namyśle. – Co tu pomoże łzy lać, gdy należy o swe prawa się upominać śmiało. Wasza miłość zbytkiem powolności i dobroci uzuchwaliłaś niegodziwych ludzi, a i królowi JMości, jako siostra, mogłaś rzec śmielej słowa prawdy.

      – Przystępu nie mam za temi złemi, którzy go opanowali – rzekła Anna.

      – Nie prosić więc teraz o to, ale się domagać trzeba – odparł Talwosz. – Jam mały człek, ale mi na odwadze nie zbędzie, gdy tylko rozkazy otrzymam. Pójdę przebojem choć do króla JMości.

      – Gdyby zdrowszym był – przerwała cicho królewna.

      – Właśnie dlatego, iż chory niebezpiecznie, zwlekać nie można – dodał Talwosz.

      Anna chciała się tłómaczyć ze swej powolności.

      – Dosi obiecano, iż mi posłuchanie wyrobią – rzekła – czekać już trzeba cierpliwie.

      – Lecz jeśli zawiodą i nie doczekamy się – rzekł Litwin burząc się – niech miłość wasza ręce rozwiąże, ja pójdę i nie może być, żebym posłuchania nie wyrobił. Posłyszą ode mnie faworyci i zausznicy czego od nikogo nie słyszeli.

      Zlękła się Anna i składając ręce, zawołała szybko.

      – Tylko mi się bez zezwolenia nie wyrywaj, nie chcę nic gwałtem zdobywać.

      Gdy to mówili, Talwosz już stał w progu pierwszej izby.

      – Idź, śpiesz – dokończyła królewna – zrób to com ci zleciła, ale więcej nic. Bóg łaskaw ulituje się nademną.

      Tak odprawiony Litwin, znalazłszy się sam z węzełkiem pod ręką w posłuchalnej komnacie, zwolnił kroku, obejrzał się. Musiał teraz obmyśleć środek jakiś wymknięcia się ztąd niepostrzeżonym.

      W antykamerze nie było nikogo, a małe drzwi wiodły z niej na korytarz, gdzie się nie spodziewał spotkać z żadnym ze dworu sługą, bo ich tu niewiele pozostało. Wymknął się więc, uchodząc niemal jak złodziej i szczęśliwie dobiegł do swojej izby, w której towarzysza Boboli nie zastał. Było mu to właśnie na rękę.

      Zaryglowawszy drzwi, mógł swobodnie zabrane srebro zwinąć i ułożyć tak, aby jak najmniej miejsca zabrało, okrył je wojłokiem i obwiązał rzemieniem od uprzęży. Węzeł mógł się wydawać częścią jakąś stajennego przyboru.

      Tak się dopiero przygotowawszy, drzwi otworzył i chłopaka od stajen zawołał, sam się ubrawszy jak do miasta.

      Nim przestąpił próg, poczciwy Talwosz przeżegnał się krzyżem świętym. Znał on siebie, gorączka był i przy najlepszym sercu do spraw, które przebiegłości i cierpliwości wymagały, nie zdał się bardzo, ale ufał w pomoc Bożą.

      Poszanowanie i miłość dla nieszczęśliwej królewnej, a może i rozkochanie w Dosi, u której łaskę mógł sobie zaskarbić najłatwiej, służąc jej pani, dodawały mu odwagi.

      Raźno więc wyruszył przez podwórce na miasto, stajennego z węzłem na ramieniu prowadząc za sobą.

      W podwórcach teraz ruch już był wielki i ludzi się plątało mnóstwo; przejść niepostrzeżonemu trudno było, lecz nikt nie spytał Talwosza co za nim niesiono, a znano go też z opryskliwości i zaczepiać nikt nie miał ochoty.

      Tak szczęśliwie do głównych już wrót od strony Krakowskiej Bramy się dostał, gdy Pudłowski, jeden z królewskich dworzan, go pozdrowił.

      – Z czymżeście się to w miasto tak rano wybrali? – spytał, ciekawemi oczyma mierząc pacholę.

      – Zechcieliście, rupiecie potrzeba do podróży połatać – odparł Talwosz.

      Pudłowski głową tylko pokręcił i ciekawą ręką chciał węzełek obmacać, gdy Litwin tak mu nad uchem zaryczał: Wara! – że musiał się cofnąć.

      – Dajcie pokój moim rupieciom – krzyknął – ja pewnie z zamku nie wyniosę co do mnie nie należy. Pilnujcie lepiej swoich towarzyszów.

      Zamruczał coś śmiejąc się kwaśno Pudłowski – i na tem się skończyło.

      Talwosz wyszedł z chłopcem na miasto, ale gdzie się tu było obrócić?

      Obcy w Warszawie, poczuł, że bez rady czyjejś nie potrafi nic.

      Posądzić go też łatwo


Скачать книгу