Zbawiciel. Leszek Herman

Читать онлайн книгу.

Zbawiciel - Leszek Herman


Скачать книгу
wygłup. I jeszcze ten nick. Bardzo pretensjonalne to wszystko.

      – Heiland der Welt – przeczytał Piotr. – Brzmi jak coś z Marvela. Jakiś superbohater.

      – No więc sam widzisz. Ciekawe, czy Ulka to już przeczytała? – Paulina spojrzała w kierunku biurka koleżanki w przeciwległym kącie redakcji.

      – Nawet jeśli, to raczej nie zdobyła tego. – Piotr wskazał głową na woreczek z kruszącymi się już płatkami i pociętym papierem.

      – Sądzisz, że powinniśmy z nią porozmawiać?

      – Dlaczego niby? – Piotr spojrzał na Paulinę i ostentacyjnie westchnął.

      – To jednak jej temat. Solidarność koleżeńska chyba nakazywałaby to zrobić.

      Piotr przez chwilę patrzył w przestrzeń, mniej więcej w kierunku biurka Ulki, po czym niechętnie przytaknął.

      Igor wychodził już z lobby, gdy usłyszał za plecami swoje imię. Jarost dogonił go, uśmiechnął się i przepuścił w drzwiach do holu.

      – Pewnie nie spodziewałeś się mnie tutaj. Przepraszam, mogłem uprzedzić. – Westchnął ciężko. – Kosztowało mnie sporo, żeby jednak ich ułagodzić. Gdyby zerwali z nami ten kontrakt, to bylibyśmy w czarnej dupie.

      – Bylibyśmy? – Igor zatrzymał się i spojrzał na Jarosta. – To Szymon się znalazł?

      Uśmiech zniknął z twarzy mężczyzny. Nachmurzył się.

      – Nie mam pojęcia, co się z nim stało. Serio – dodał, widząc powątpiewającą minę Igora. – Naprawdę przepadł. Monika jest zrozpaczona. Mówiła mi, że jeszcze w sobotę z nim gadała, miał wrócić w poniedziałek wieczorem tydzień temu. A minął najpierw wtorek, potem środa. Telefon nie odpowiadał. Ja sam do niego dzwoniłem milion razy. Do weekendu dałem mu spokój, pomyślałem, niech odpocznie, ale w poniedziałek zacząłem już gonić, kurwa, w piętkę. No a poza tym ja go znam prawie całe życie. Dłużej niż Monia.

      Jarost stęknął ciężko i zamknął oczy.

      Igor, nie bardzo wiedząc, jak się zachować, wyciągnął rękę i poklepał mężczyznę po ramieniu.

      – A jeśli chodzi o roboty strzałowe… – zmienił temat. – Nawet nie wiedziałem, że robiliście już takie rzeczy.

      – Raz czy dwa. To nic trudnego. Bardzo niewielkie ładunki, proste obliczenia. Zlecaliśmy to podwykonawcom, koordynację robiliśmy sami.

      – Zdążycie do przyszłego tygodnia przygotować teren?

      – Musimy. – Jarost zacisnął szczęki. – Sam, kurwa, złapię za młot udarowy, jak będzie trzeba. Nie mamy wyjścia. Na kasę z innych robót trzeba czekać jeszcze dwa, trzy miesiące.

      – Bo najlepiej byłoby, gdybym wpadł tam i dokładnie obejrzał to, co jest, może zresztą uda mi się pomierzyć gabaryty już teraz, po obrysie widocznych ścian.

      – Nie ma problemu. – Jarost się rozpromienił. – Byłoby super. Jak tylko to ogarniemy, zadzwonię.

      Porozmawiali jeszcze chwilę i pożegnali się. Igor ruszył w kierunku galerii, a Jarost poszedł na parking przed Pazimem. Udało mu się zaparkować pod samym hotelem. Igor przechodził przez jezdnię, gdy jego biały terenowy pick-up właśnie podjeżdżał do pasów.

      Ulka wpatrywała się w ekran swojego laptopa przez dłuższą chwilę. W końcu podniosła głowę i spojrzała na stojących obok jej biurka Paulinę i Piotra.

      – Dostałaś to także na mail prywatny? – spytała.

      Paulina zaprzeczyła.

      – Nie na prywatny, ale na mój adres redakcyjny.

      – Czemu wysłał to akurat na twój adres?

      – Niestety, jego trzeba zapytać.

      – Albo ją – wtrącił Piotr.

      Ulka obrzuciła go niechętnym spojrzeniem.

      – Masz te rzeczy – wskazała wzrokiem trzymaną przez Piotra torebkę z płatkami kwiatów – od poniedziałku? Dlaczego wcześniej mi tego nie pokazałeś? Mogliśmy to jeszcze w poniedziałek wrzucić na nasz portal, w uzupełnieniu do mojego artykułu.

      – Tego o twoich urażonych uczuciach religijnych?

      Paulina, korzystając z tego, że Ulka ponownie wpatrzyła się w ekran laptopa, szturchnęła Piotra i posłała mu ostrzegawcze spojrzenie.

      – Uważasz, że to zabawne? – zapytała Ulka, nie odrywając wzroku od dziwnego maila.

      – Szczerze mówiąc tak, ale słuchaj… – zaczął Piotr ugodowym tonem. – Zrobiłem research na temat znaczenia kwiatów w różnych okresach i…

      – Nikt cię nie prosił – przerwała mu Ulka i zaczęła świdrować wzrokiem Paulinę. – Nie uważasz, że to nie w porządku podkradać komuś temat?

      – A kto ci podkrada jakiś temat? – Paulina czuła, że zaczyna się irytować. – Właśnie ci przecież przekazujemy to, co przez przypadek wpadło w nasze ręce. Możesz teraz zrobić z tym, co zechcesz.

      – Co nie zmienia faktu, że gdyby on – Ulka niedbałym ruchem głowy wskazała Piotra – dał mi coś w poniedziałek, to moglibyśmy już wtedy o tym napisać. Dzisiaj jest już środa, za chwilę wszyscy o wszystkim zapomną.

      – Ulka. – Paulina westchnęła. – Piotr pracuje tutaj jak na razie tylko na zlecenie. Czyli robi to, co mu zlecimy. Te cholerne kwiatki dostał prywatnie i właściwie to nic ci do tego. Powinnaś być mu wdzięczna, że się tym z tobą podzielił. Pomijając wszystko inne, byłaś na tym koncercie i mogłaś sama zebrać to gówno z posadzki.

      – Co się tutaj dzieje? – Pytanie, które usłyszeli za swoimi plecami, spowodowało, że wszyscy troje gwałtownie się odwrócili.

      – Więc? – Naczelna spojrzała na Paulinę i Piotra.

      – Nic właściwie, rozmawiamy z Ulką o jej – Paulina posłała koleżance złośliwe spojrzenie – temacie. Przyszedł mail w sprawie wybuchu w katedrze.

      – Widziałam. – Przeworska skinęła chłodno głową. – Ale co wy macie z tym wspólnego? To temat pani Urszuli, o ile mi wiadomo.

      Ulka uśmiechnęła się do naczelnej.

      – Piotr zdobył pewne informacje w poniedziałek i właśnie mi je przekazał.

      – Dopiero dzisiaj? – Przeworska ściągnęła brwi.

      – Te informacje były publicznie dostępne od piątku! – Paulina rzuciła Ulce wściekłe spojrzenie.

      – Proszę wszyscy do mnie! – wysyczała Przeworska.

      Paulina dopiero teraz zauważyła, że zwyczajne odgłosy pracy w redakcji jakoś dziwnie ucichły, a wszyscy pilnie wpatrują się w swoje monitory, nadstawiając jednocześnie uszu i dyskretnie obserwując rozwijającą się ciekawie sytuację.

      Ulka wstała i ruszyła w stronę aneksu naczelnej. Paulina spojrzała na wystraszonego Piotra, przywołała go gestem i podreptała za nią.

      Kilka minut później Przeworska podeszła do swojego biurka, odwróciła się i założyła ręce na piersi.

      – Osobiście uważam, że cała ta sprawa to szczeniacki wygłup i pisząc na ten temat, robimy tylko przysługę tym, którzy chcieli narobić zamieszania. Intuicja mi mówi, że nie powinniśmy poświęcać temu pożałowania godnemu incydentowi zbyt wiele miejsca. – Spojrzała nieżyczliwie na Piotra. – Niemniej oczywiste jest, że gdyby przekazał pan te – machnęła lekceważąco ręką w kierunku wciąż trzymanej przez Piotra pogniecionej ofertówki – te śmiecie pani Mateckiej, to miałaby szanse uzupełnić swój artykuł.

      – W


Скачать книгу