Zbawiciel. Leszek Herman

Читать онлайн книгу.

Zbawiciel - Leszek Herman


Скачать книгу
kierowniczka wydziału z wykształceniem ekonomicznym wie lepiej, jak ma wyglądać gospodarka zielenią, prawda?

      – A kierownik to niby nie, mizoginie?

      Igor kiwnął zgodnie głową.

      – Racja. To niech będzie mężczyzna. Przykładowo ksiądz… Kilka lat temu robiłem projekt remontu pewnego kościoła w pewnym miasteczku tuż obok Szczecina, wraz z zagospodarowaniem terenu wokół. Rosło tam wiele pięknych starych lip i dębów. Konieczność sprzątania opadłych liści jest jak wiadomo jednym z największych utrapień Polaka katolika, dlatego notabene wszędzie sadzi tuje Szmaragd. Któregoś dnia dostałem tajemniczy telefon z urzędu.

      – Z urzędu? I czego chcieli? – Paulina sięgnęła ponownie do torby, patrząc z ciekawością na Igora.

      – Najpierw pewien miły pan, którego tożsamości ci nie zdradzę, powiedział, że dzwoni nieformalnie i prosi o traktowanie tej rozmowy wyłącznie jako sugestii, absolutnie nie jako urzędowych wytycznych. Zaproponował, żeby całość tak zaprojektować, żeby dało się uzasadnić usunięcie wszystkich zaśmiecających teren przykościelny drzew. A oni już dadzą zgodę na wycinkę.

      – Żartujesz? – Paulina pokręciła głową z niedowierzaniem.

      – To się wszędzie odbywa dokładnie w taki sposób. Jeśli jakaś rzeczniczka ZUK-u, sruku czy nadleśnictwa opowiada, że wszystko odbyło się zgodnie z przepisami i z zachowaniem wszelkich procedur, to w rzeczywistości tak właśnie to wygląda.

      Do tego dochodzi brak bieżącej konserwacji. Rozejrzyj się czasem i zwróć uwagę, ile jest jemioły na drzewach w mieście. Zdejmowanie jej to koszt, trzeba opłacić wyżkę, samochód. Konserwacja to drogie zabiegi, które trzeba wykonywać co sezon, a wygodniej przecież poczekać. Sezon, drugi i pod wpływem tego pasożyta z drzewa zaczynają się sypać suche gałęzie na te przysłowiowe matki i te ich wózki. A wtedy wycinka i po kłopocie. A miasto, za kasę z Unii oczywiście, wyda jeszcze gówniany folder, w którym będzie się chwaliło, że ten Szczecin to najzieleńsze miasto w Polsce. Prawdziwy floating, kurwa, garden[2].

      – Mam wrażenie, że myśmy już przekroczyli jakiś próg… – Paulina spojrzała w zamyśleniu na wodę.

      – To znaczy? Kto my? – Oderwany od urzędniczych realiów Igor spojrzał na nią zdezorientowany.

      – My, ludzie.

      Paulina pokrótce streściła mu swoją ostatnią rozmowę z Piotrem.

      – Stopień zniszczenia środowiska, wymieranie gatunków, pożary w Australii, ten nieszczęsny ostatni biały nosorożec w Kenii, dzień i noc pilnowany przez uzbrojonych strażników. A i tak trzeba było go uśpić. Przekroczyliśmy pewien próg, za którym jest już tylko reakcja łańcuchowa. Nie da się jej zatrzymać.

      Nad ich głowami Trasą Zamkową z hałasem przetoczyła się jakaś ciężarówka, a obok pogrążeni w rozmowie przeszli, trzymając się pod ręce, jacyś starsi państwo.

      Niebo było już całkiem czarne, a w Odrze odbijały się światła bulwarów.

      Rozdział 8

      środa 31 lipca

      Igor zaparkował samochód na parkingu podziemnym Galaxy, wjechał na parter. Do spotkania zostało mu dziesięć minut, więc wraz z tłumem ludzi, którzy nie wiadomo co właściwie robili o tej porze w sklepach, przespacerował się po ogromnym wnętrzu galerii i wyszedł w końcu wprost na stojący obok hotel Radisson Blu.

      Wszedł do środka, odpowiedział uśmiechem dziewczynie w recepcji budynku i skierował się do hotelowego lobby. Rozejrzał się po wnętrzu baru i od razu zwrócił uwagę na dwóch mężczyzn siedzących przy stoliku pod oknem.

      Skądś znał jednego z tych facetów. Blondyn o bardzo sympatycznej powierzchowności, z jasnymi, pogodnymi oczami.

      Mężczyzna także go zobaczył, podniósł się i skinął do niego ręką. Ten siedzący do Igora tyłem dźwignął się z fotela, co, biorąc pod uwagę jego tuszę, łatwe nie było. Odwrócił się i uśmiechnął jowialnie.

      – Witam, Igor! – Blondyn z uśmiechem podał Igorowi dłoń. – Miło mi cię widzieć.

      – Daniel Ratajczak – przedstawił się korpulentny facet i wskazał ręką brązowy skórzany fotel.

      W tym momencie Igor dopiero przypomniał sobie, skąd zna sympatycznego blondasa. To wspólnik Szymona. Jarost. Romek Jarost.

      Jakieś dwadzieścia minut zajęła im niezobowiązująca rozmowa na tematy ogólnie i z grubsza tylko związane z budowlanką. Igor przez cały czas się zastanawiał, jak to możliwe, że Jarost siedzi teraz z nimi, skoro Docklands Developer zrezygnowało z ich usług. Zakładał, że za chwilę się dowie.

      – Panie Igorze. – Ratajczak odsunął od siebie pustą filiżankę i wyjął ze skórzanego neseserka plik dokumentów. – Żeby już nie marnować pana czasu, przejdźmy do rzeczy.

      Igor pokiwał głową i wypił ostatni łyk swojego soku grejpfrutowego.

      – Niestety, musieliśmy się pogodzić z dużą obsuwą, jeśli chodzi o termin. Pan Rogala nie podjął z nami rozmów i jak pan wie, nie wiadomo, co się z nim dzieje. Ale to już nie nasza sprawa. Na szczęście udało nam się porozumieć z panem Romanem. Doszliśmy do wniosku, że zmiana koni w czasie jazdy to kiepski pomysł, a pan Jarost zaproponował nam dobrą formułę dalszej współpracy. Sytuacja wygląda tak…

      Igor obrzucił dyskretnym spojrzeniem Jarosta. Szymon rzeczywiście potrafił być uparty i nieprzejednany. Ciekawe, jak daleko musiał ustąpić jego wspólnik, żeby uratować ten kontrakt. Finansowo oczywiście.

      – W przyszłym tygodniu planujemy wykonać roboty strzałowe w pierwszym spichlerzu. Trzecim w kolejności od strony biurowca Lastadia.

      – W przyszłym tygodniu? – Igor spojrzał z powątpiewaniem na mężczyznę. – A dokumentacja i zgoda na te prace?

      – Panie Igorze. – Grubas się uśmiechnął. – My nie traciliśmy czasu. Do tego typu robót rozbiórkowych nie potrzeba dokumentacji, wystarczy zgłoszenie do nadzoru oraz metryka strzałowa.

      – Uproszczona dokumentacja rozbiórkowa z danymi dotyczącymi obiektu, rodzajem materiałów wybuchowych, obliczeniami wytrzymałościowymi i tak dalej – wtrącił Jarost.

      – Dokładnie – przedstawiciel poznańskiej firmy przytaknął, z lekko widocznym niezadowoleniem, że Jarost mu przerywa. – Budynek Lastadii jest w odległości stu dwudziestu metrów od naszego terenu, więc teoretycznie nie musimy wykonywać pomiarów drgań…

      – Zgodnie z przepisami musielibyśmy, gdyby stał w odległości mniejszej niż sto metrów – ponownie uzupełnił Jarost.

      – Dokładnie – przytaknął Ratajczak ze zniecierpliwieniem. – Ale i tak zrobimy te badania dla świętego spokoju. Zgodnie z wymogami konserwatora najpierw dokonujemy rozbiórki spichlerza numer dwadzieścia siedem, a tydzień później, po przeprowadzeniu oględzin, spichlerza środkowego numer dwadzieścia sześć. Roboty oczywiście przeprowadzimy w nocy z zachowaniem wszelkich zasad bezpieczeństwa.

      Mężczyzna postukał w leżący przed nim podkład geodezyjny.

      Igor powędrował wzrokiem za jego palcem. Ostatni spichlerz został jeszcze przed wojną przebudowany na kamienicę czynszową i już wtedy utracił cechy stylowe, natomiast środkowy, bardzo stary, renesansowy, był jednym z najpiękniejszych na Łasztowni. Pierwszy od strony Lastadii był w ogóle jakimś zupełnie nowym budynkiem.

      – A kto wykona te roboty strzałowe? – spytał.

      – My – powiedział Jarost z uśmiechem.

      Ratajczak przytaknął.

      – Tak.


Скачать книгу