Zranić marionetkę. Katarzyna Grochola
Читать онлайн книгу.jak myszka będę. – Pani Iwonka sprawnie wyczyściła smugi, a Weronika spojrzała na krzykliwy tytuł: Czy prognozy na drugie półrocze się sprawdzą? Nie! Wywiad z nagrodzonym Niedźwiedziami reżyserem. Może być.
Poprawiła ojcu kołdrę, przełożyła bezwładną rękę na brzuch.
– Tak ci będzie wygodniej?
Ojciec patrzył na nią błagalnie.
– Ze znanym twórcą spotkałam się w kawiarni w Berlinie tuż po rozdaniu nagród – zaczęła monotonnie czytać. – Był pochmurny dzień, ale od znanego reżysera biła jakaś łuna. Była to łuna radości…
Chłopak, który ich wezwał, siedział na schodach przed drzwiami do mieszkania na pierwszym piętrze. Na ostatnim schodku. Miał wytarte do niemożliwości dżinsy, koszulkę z napisem „Bayern München”, sandały, brudne nogi i kupę brązowych włosów, które widziały grzebień być może kiedyś na wystawie. W rękach miętosił najnowszy model telefonu.
– Rodzice mówią, żeby obcych do domu nie wpuszczać – zastrzegł od razu na widok porucznika Natana.
Natan przedstawił się i usiadł koło chłopca. Na oko mały miał nie więcej niż trzynaście lat.
– Ty nas zawiadomiłeś? Pogadamy?
– A bo co?
– Pytam po prostu.
– No, ja.
– Nazywasz się jakoś?
– Jan Listewka – odburknął.
– Powiedziałeś dyżurnemu, że widzisz trupa przez okno.
– No, co widziałem, to powiedziałem. Tylko jeszcze nie wiedziałem, że trup. Bo z daleka to nie widać.
– Jak daleko byłeś?
Chłopak zamilkł i potarł dłońmi brodę, a potem zmierzwił i tak rozczochrane włosy.
– Gdzie byłeś, kiedy go zauważyłeś?
Telefon zakwilił, chłopiec szybko rzucił okiem na ekran i się uśmiechnął.
– Niedaleko.
– Możesz powiedzieć gdzie? – Natan starał się być przyjazny na tyle, na ile umiał. Nie chciał wystraszyć dzieciaka, który zresztą wcale nie wydawał się przestraszony.
– Mogę.
– Tak?
– Powiem, a potem będę miał wycisk. No nie wiem, czy powinienem w ogóle z wami rozmawiać.
Porucznik Natan znalazł się w kropce. Nie było to formalnie przesłuchanie, ale lubił rozmawiać z ludźmi od razu, potem dołączali własną historię i fakty zmieniały się w kolejne bajki, pamięć ludzka była zawodna. Ale przy formalnym przesłuchaniu nieletniego powinien być psycholog i rodzice.
– To nie jest przesłuchanie – powiedział zgodnie z prawdą, bo z prawdą nie lubił się mijać. Zawsze w końcu wychodziła na jaw. W taki czy inny sposób. Jak się mówiło prawdę, nie trzeba było tak bardzo wysilać pamięci, żeby zapamiętywać kłamstwa.
– A mamie pan nie powie?
Porucznik Natan był już w ogrodzie okalającym luksusowy budynek. Przyjrzał się dokładnie widokowi z okien salonu Cedra-Cedrowskiego, wychodziły wprost na młodą, choć już potężną wierzbę płaczącą i kępę bardzo starych bzów, co najmniej trzydziestoletnich, jedyną ocalałą pozostałość po poprzednich właścicielach, oszczędzoną przez dewelopera.
Jedna gałąź bzu leżała na ziemi, świeży ślad po złamaniu i tak mówił wszystko. A wierzba płacząca, którą też sobie dokładnie obejrzał, nad drugą gałęzią miała wydłubany nożem napis „Legia rządzi”.
– Zrywałeś bez?
– Ja? – Zdziwienie w głosie małego było tak prawdziwe, że Natan aż sam się zdziwił.
– No, ja nie. Ty zapewne.
Mały westchnął.
– Dzień Matki jutro, to chciałem jej zrobić przyjemność.
Porucznik Natan również westchnął.
Chłopak miętolił w ręku sprzęt za parę tysięcy w brudnej łapie, ale bez dla matki musiał zrywać, zamiast kwiaty kupić. Rozpuszczone bachory bogatych ludzi.
– To miło, że pamiętasz o Dniu Matki – przemógł się.
– No, każdy pamięta. I w szkole przypominają. Człowiek nie ma chwili spokoju – poskarżył się chłopak. – A bez się przycina, bez dwóch zdań. Jak się nie zetnie tego, co kwitnie, to w następnych roku gówno wyrośnie, a nie kwiatki.
– Nie wyrażaj się – pouczył go Natan.
– Taka jest prawda – żalił się dalej chłopak, gdy telefon w jego ręku znowu zapikał. Spojrzał na ekran i uśmiech zagościł na jego twarzy.
W tym dialogu między nimi dwoma, telefonem i chłopcem, porucznik Natan poczuł się absolutnie, ale to absolutnie zbędny. A tak się nie chciał czuć. Poza tym nie rozumiał, jak chłopak, który jednak przecież zobaczył trupa, a przynajmniej dowiedział się, gdy przyjechała policja, że to jednak trup, mógł zachowywać się tak, jakby się nic nie stało. Nie mieściło mu się to w głowie.
– Więc poszedłeś po bez…
– No, bo przecież w nocy by mnie nie puścili. A teraz to wszyscy w pracy. I schowałem do piwnicy, do rowerowni. To będę miał jak znalazł. Ale jak pan powie o tym ojcu, to dostanę wpierdol.
– Nie wyrażaj się.
– On tak mówi. Zachowuj się, bo dostaniesz wpierdol.
Porucznik Natan szukał na gwałt jakiejś mądrej odpowiedzi, która oszczędziłaby ojca tego młodego człowieka, ale nie znalazł.
– I tak mi wpierdol spuści, że po gliny dzwoniłem.
Porucznik Natan odbierał lekcję cierpliwości.
– Dzięki tobie – zdobył się na tę wypowiedź – dzięki tobie dowiemy się szybciej, co się stało. Nikt nie będzie wyciągał żadnych konsekwencji, należy ci się podziękowanie.
– Ale nie powiecie mamie, że złamałem gałąź? – upewniał się poczochraniec. – Zabije mnie.
– Musi wiedzieć, że to ty nas zawiadomiłeś, z nią też chcemy porozmawiać. Rozmawiamy z sąsiadami.
– Do niego to kobiety przychodziły, wie pan po co. – Chłopak miał bystre spojrzenie i wyostrzony zmysł obserwacji.
I za dobrze wszystko wiedział.
– Jesteś za Legią? – porucznik Natan pozornie zmienił temat.
– No! Legia to debeściaki. Tylko szczęścia nie mają! – ożywił się chłopaczek.
– Często go podglądałeś? – zapytał podchwytliwie.
– Nie – odpowiedział rozczochraniec, a potem, złapany na gorącym uczynku, zrobił się czerwony jak burak. – No co pan? Kogo?
– Kogo to już wiemy. – Porucznik nie dawał się wciągać w gierki chłopaka. – Pana Cedra-Cedrowskiego. Teraz tylko chcemy się dowiedzieć, czy często.
Ale chłopak nie załapał.
– Nie podglądałem go! To pierwszy raz, bo na Dzień Matki chciałem mamie zrobić przyjemność i zerwać… – powtarzał swoją śpiewkę, a porucznik Natan pilnował się, żeby nie trzepnąć go przez łeb.
– Legia