Zranić marionetkę. Katarzyna Grochola
Читать онлайн книгу.rzecz jasna, głos miał jakikolwiek kolor oraz poczucie godności. – Proszę się udać do swojego miejsca zamieszkania.
Natan rozglądał się po mieszkaniu. Olbrzymim. Prawie tak dużym jak to, z którego przed chwilą przyjechał.
Ale to jednak nie był dom, tylko mieszkanie. Miało na pewno powyżej stu pięćdziesięciu metrów. W salonie, gdzie na drogim, na jego oko, dywanie leżał denat, mogłyby się zmieścić jego trzy kawalerki. A może nawet trzy i pół.
Meble drogie, pewno połowa z nich to antyki. Zabawki elektroniczne pierwszej klasy – rozpoznał na pierwszy rzut oka gramofon z najwyższej półki. Kiedyś sobie taki kupi, jak będzie oszczędzał dziesięć albo i piętnaście lat. I to połowę pensji. Kolekcja płyt imponująca. Nowe winyle ustawione za szkłem na górnych półkach, stare – a wśród nich prawdziwe białe kruki – niżej, nad kompletem kryształowych szklanek, zapewne, jak mógł ocenić niewprawnym okiem, z końca dziewiętnastego wieku.
Telewizor na ścianie koło kominka miał z osiemdziesiąt cali, laptop, cieniutki jak szesnastokartkowy zeszyt, leżał na biurku, obok kartki: Przepraszam, kochanie, nie mam innego wyjścia. Wybacz mi, proszę, wszystko, tata.
Kartkę i tak muszą przekazać do grafologa, ale na pierwszy rzut oka pismo było identyczne z tym na kalendarzu, przypiętym pinezkami do blatu biurka. A może to nie były pinezki, tylko taśma. Kto by niszczył takie biurko, też ma pewno ze sto lat.
Podniósł lekko koniec dużego kartonu; miał rację, przyklejony taśmą dwustronną, powiększona kartka z kalendarza, maj, format cztery razy większy od A4, albo i dziesięć razy większy, pokratkowana na trzydzieści jeden dni, malutką czcionką przy cyferkach adnotacje: 15 maja Zofii – podkreślone na czerwono grubym flamastrem, 1–5 maja – przekreślone zielonym napisem Paryż, 10 maja – Spotkanie z B. Mały dopisek pod spodem: brak zgody.
Pod dzisiejszą datą nic – żadnej informacji wartej zapamiętania.
Żadnego spotkania, żadnego dentysty, żadnej krótkiej notatki: Popełnić samobójstwo.
Nic nie wskazywało na włamanie, drzwi były zamknięte, okna również. Kraty osłaniały cały parter przed nieproszonymi gośćmi, dosyć ładne, na pewno kute ręcznie i na zamówienie. Ornament kwiatowy, a od czasu do czasu wpleciona czapla. Delikatna robota. Gdyby lubił kraty, to właśnie takie.
Ale nie lubił krat. Choć niektórych za kratkami lubił. Głównie dlatego, że tam było ich miejsce.
Obfitość różnych rzeczy trochę go przytłaczała. Figurki z marmuru, barek stojący na rzeźbionym stoliku, świetnie zaopatrzony i koniecznie pod ręką, właściwie nie barek, tylko wystawa butelek, nie widział takich w sklepie, gdzie od czasu do czasu jednak coś kupował, żadnej marki, którą by znał.
Snob, pomyślał, ponieważ od czasu do czasu pijał różne alkohole i zdarzyło mu się nawet spróbować trzydziestoletniej whisky, ale wiedział też, że tylko snoby mają rzeczy nikomu nieznane. Zawsze to lepiej wygląda.
Denat leżał na podłodze w kałużach krwi. Podciął sobie żyły skalpelem, prawdopodobnie przy dźwiękach Chóru niewolników – co już Natan sprawdził. Musiał być oryginalny do samego końca.
– Panie poruczniku, chyba kończymy. – Techniczny podszedł do niego, na meblach widniały ślady białego proszku. Natan chwycił pęsetą kartkę podpisaną tata i włożył do foliowej koperty.
– Jeszcze to – podał technicznemu.
Właściwie wszystko było jasne. Ludzie nie wytrzymywali napięcia. Pewno szemrane interesy, może narkotyki, nuda… Biedni mieli poważniejsze powody, żeby nie żyć, u takich grubych ryb nie zdarzało się to znowu tak często.
A pan Cedr-Cedrowski, właściciel firmy holdingowej, miał wszystkiego w bród. I popierdolone pod sufitem.
Natan westchnął.
– Idziemy? Można to sprzątnąć? – zapytał Beka. – Lekarz stwierdził zgon z wykrwawienia. Żadnych innych śladów. Porozmawiamy z sąsiadami?
– Zaraz do ciebie dołączę. – Natan machnął ręką, chciał zostać sam, dobrze mu się myślało, jak zostawał sam na sam z denatami. Jakby mogli mu coś powiedzieć. Kiedy był sam, robiło się bardziej przejrzyście. Widział wiele innych rzeczy, widział inaczej.
Wiadomo, że mieszkanie zostanie oblepione taśmami i nikt przez jakiś czas nie będzie miał tutaj wstępu. Ale chciał się jeszcze rozejrzeć. Co to za człowiek – jeśli to rzeczywiście Dominik Cedr-Cedrowski – wiedział z gazet. Na pierwszy rzut oka trup był wypisz wymaluj jak on. Tylko bledszy, marniejszy nieco, przywiędły.
Autopsja musi potwierdzić jego tożsamość.
Trzeba będzie odnaleźć córkę i byłą żonę. Ostatnio pan Cedr-Cedrowski nie zaangażował się w żaden związek, który by chętnie opisywała prasa, a w mieszkaniu nie było śladu kobiety.
Żadnych imponderabiliów w rodzaju majteczek, szczoteczek do włosów, spinek ze szmaragdowymi ozdóbeczkami, szlafroczków i innych. Za to pokaźna kolekcja zabawek erotycznych.
Coś go niepokoiło, ale jeszcze nie wiedział co.
Śledztwo i tak musiało być wdrożone, ale do statystyk trafi jako sprawa wyjaśniona, odhaczona, godna pochwały.
Ale dlaczego samobójca się rozebrał? Dlaczego był nagi, jak go pan Bóg stworzył? Kaprys? Taki przyszedłem na świat i taki odejdę? Na ogół samobójcy bywali ubrani bardzo porządnie – ci, z którymi się dotychczas zetknął. Wdziewali trumienne ubrania, eleganckie, odłożone na wieczny spoczynek garnitury, a pamięta jednego, który nawet pomalował sobie twarz i ręce czarną farbą. Wyczyszczone buty, nawet jeśli rzucali się z wysokich budynków. Jakby na imprezę szli. Włosy umyte, koszule czyste. Choć bywali też inni, powszedni, tacy, co to podejmowali decyzję ad hoc.
A on tutaj na golasa, na środku pokoju.
Nachylił się jeszcze raz nad ciałem.
Oba przeguby ciachnięte prawie do kości, ale skalpelem, ileż to roboty? Skalpel leżał obok, więc narzędzie określone. Żadnych innych śladów przemocy, żadnych zasinień na rękach czy nogach. Widoczne nacięcie na penisie, pewno mu się ręka omsknęła, bo siedział na krześle w chwili podrzynania. Krzesło leżało obok, tak jakby się zsunął po prostu.
Żyły to się na ogół podcina w wannie, ciepła woda dobrze robi na wypływ krwi.
Na dywanie?
Taki facet jak ten w ostatniej chwili by sobie podłożył celofan, żeby drogocennego dywanu nie zabrudzić.
Może by tak zrobił, a może wprost przeciwnie.
Gdybym ja popełniał samobójstwo, to czy siedziałbym na środku pokoju na krześle? Czy raczej położył się wygodnie na sofie?
Porucznik Natan krążył po pokoju jak pies gończy.
Chciałbym na coś popatrzeć? Na co? Dlaczego tu, dlaczego nago?
Zawsze elegancki Cedr-Cedrowski chce, żeby go znaleziono z insygniami władzy na wierzchu? Dlaczego? Jak sobie ciachnął fiuta, to musiało zaboleć, człowiek odruchowo chroni swoje najdelikatniejsze miejsca. A tu klejnoty na wierzchu.
Prawdopodobnie nic nie zginęło, komputer aż się prosił, żeby go wynieść. Zegarek odłożony na biurko, omega z limitowanej serii, droga, do wzięcia. Pieczołowicie położony w bezpiecznej odległości, zadbał, żeby nie pobrudzić.
Nie ma śladów buszowania, przeszukiwania, właściwie nie licząc poplamionego dywanu, panuje nieskazitelny porządek.
Porucznik Natan chodził od drzwi do okna, sam sobie zadając pytania i na nie odpowiadając.