Za moich czasów. Leon Drewnicki

Читать онлайн книгу.

Za moich czasów - Leon Drewnicki


Скачать книгу
„Paszportu nie mam, ale mam świadectwo”. Żandarm: „Pokaż pan”. Ja dobyłem z kieszeni i dałem, on trzymał i patrzał. Dał drugiemu, drugi patrząc powiedział: „Musi być sprawiedliwe, bo jest pieczęć" i mnie oddał. Zapytałem, czy nie chcą napić się wódki. Odpowiedzieli: „A dobrze”. Kazałem dać wódki i napiliśmy się razem. Żandarmi wsiedli na konie, podziękowali za wódkę i pojechali. Ja przyniosłem pakiet i zjadłem śniadanie, konie odpoczęły i jechałem dalej.

      O czwartej godzinie przyjechałem i, jak radził marszałek, pieszo przez rogatki przeszedłem, a że byłem porządnie ubrany, udawałem, że wracam ze spaceru. Prosto poszedłem na Długą ulicę do hotelu niemieckiego, który trzymał Strzeiżewicz, mój dobry przyjaciel. Gdym wszedł, on mnie poznał od razu. Uściskaliśmy się nawzajem. Tam gawędziliśmy długo i tam nocowałem.

      Nazajutrz po śniadaniu poszedłem do Andrzeja Mioduszewskiego, mojego kolegi, trzymającego handel win i korzeni w domu Księży Pijarów, na rogu ulicy Długiej i Miodowej. Wszedłszy do stancji kazałem dać sobie butelkę porteru. Chłopak przyniósł. Pytam go, czy pana nie ma w domu. Odpowiedział: „Jest w piwnicy”. „Poproś, aby przyszedł, bo ja mam do niego interes”. Chłopak poszedł i powiedział. Przyszedł Mioduszewski. „Pan masz do mnie interes?" „Tak, panie Andrzeju Mioduszewski”. „To ty, Leonie? Poznałem cię po mowie”. „Tak, Andrzeju”. Uściskaliśmy się po przyjacielsku i potem piliśmy porter. Ja wkrótce opowiedziałem jemu historię moją. Po rozłączeniu się z nim z handlu on mnie powiedział, że już rok minął, jak zaczął pracować na swój kont i że interesa jemu dobrze idą. Ja powinszowawszy jemu, aby lepiej jeszcze poszły, powiedziałem: „Bracie Andrzeju, skosztowałem chleba wojskowego i odniosłem trzy rany; dość dla mnie. Chciałbym wrócić do handlu. Czy nie wiesz miejsca w jakim sklepie?" Andrzej: „Trzy dni temu byłem u pani Dadani, wdowy, bo rok temu jak owdowiała. Prosiła mnie, abym jej nastręczył subiekta, który by rządził fabryką wódek i dwoma domami. Sprowadziła ona z Adrianopola swego siostrzeńca, Andrzeja Pittę. Młody chłopak i dosyć żwawy, ale nie umie po polsku, mówi po grecku, turecku i trochę po bułgarsku. Idź do Dadani, powiedz, że ja ciebie rekomenduję”. Ciekawy jestem, czy ciebie pozna. Wszak Dadani ciebie znała, boś każdej niedzieli śpiewał w jej kaplicy. Biegaj i wracaj do mnie na obiad”.

      W ROLI SUBIEKTA

      Udałem się na Kozią ulicę do pani Dadani. Gdym wszedł do magazynu, znalazłem ją siedzącą w fotelu. Przystąpiłem z odkrytą głową i mówiłem: „Pan Mioduszewski mnie powiedział, że pani potrzebuje do magazynu subiekta”. Greczynka Dadani źle mówiła po polsku: „A tak, ja potrbuje takieho, abi komandierował fabryką i gaspadrił. Czy to waćpan umi?" „Tak pani, umiem, ja także umiem śpiewać w cerkwi”. Pani Dadani przypatrzywszy się mnie dobrze poznała: „To ty, Leone, od Tankowicza?" „Tak, pani”. Dadani, widząc krysę na głowie, pytała się: „A kto głowa tobie pobył?" Odpowiedziałem: „Węgier pałaszem”. Dadani: „To ty była na Węgra?" „Nie, pani, ja nie byłem, ja byłem na wojnie w Niemczech i tam od huzara Węgra tę krysę dostałem”. „To dobre, treba było siedyt u Tankowyczu, ty posła byty Rosi ja, ty byl na twoja wiara, tebe Pa Boha skarał”. (Pani Dadani, kiedy była młoda, była kochanką dzikiego Suworowa i on ją zbogacił. Dadani w swoim pokoju sypialnym na stoliku konserwowała biust Suworowa aż do śmierci. O ile była za młodu rozwiązła, o tyle na starość fanatyczka. Lubiła Moskali za to, że jednej z nią religii.) Ja mówiłem: „Ja nie biłem się z Rosjanami. Ja biłem się z Austriakami, Prusakami i Sasami”. Pani Dadani: „Kiedy tak, to ja tebe pryimuju. Wele ty chce na rok?" Odpowiedziałem: „Sto dukatów”. Dadani: „To dobre, ja platiła Janowy także, ale on umer. Ty Leona ne zna mego Andrusa, on nie zna nyc po połsku" (mówiła do chłopaka, aby zawołał z destylarni jej siostrzeńca). Przyszedł młody Pitta. Dadani coś po grecku do niego mówiła, a potem mówiła do mnie: „Ja jemu mowyla, że ty Leona będzie w magazyny starszy y żebi tebe słuchał. A tebe, Leona proszu, aby Andrusa uczył po połsku. Ja, ty y Andrus bedziem jest razem. A kieda Leona pryjdie do mne?" Odpowiedziałem: „Jutro przed południem”. Dadani: „To dobre, bedziem jest obied razem”. Ja ukłoniłem się i wyszedłem. Po drodze wstąpiłem do Strzeżewicza, powiedziałem, że już mam miejsce i że idę na obiad do Mioduszewskiego i na noc wrócę do niego.

      Powróciwszy do Mioduszewskiego powiedziałem, że z panią Dadani zgodziłem się rocznie sto dukatów. Powinszował mnie i powiedział: „Dobre solariom. Ja u Tankowicza nie brałem więcej jak sześćdziesiąt dukatów”. Zjedliśmy obiad, po obiedzie ja jemu opowiadałem moje różne wypadki, aż doszedłem do marszałka Kosowskiego w Końskich, że mnie poznał, że od niego dowiedziałem, „że pracujesz na swój kont”. Mioduszewski: „Parę tygodni był w Warszawie Kosowski. Dał mnie utargować parę tysięcy złotych i mówił, że to na fetę dla pułkownika Małachowskiego, który wkrótce ma powrócić z niewoli moskiewskiej”. „Tak, bracia, ja byłem świadkiem tej patriotycznej fety. Dziesięć dni bawiłem u tego czcigodnego pułkownika. Nie dość, że zapłacił mnie furmankę do Warszawy, ale jeszcze dał dwadzieścia dukatów złotem”. Jedenasta godzina wybiła, pożegnałem Andrzeja i wróciłem spać do Strzeżewicza. Nazajutrz rano kupiłem koszul i potrzebne ubranie do roboty. O jedenastej z rana przyszedłem do pani Dadani, a wkrótce zamknąłem magazyn i poszliśmy jeść obiad. Cztery chłopaki jedli obiad w przybocznej stancji. Po obiedzie pani Dadani dała mnie klucze od wszystkich piwnic napełnionych winem i spirytusami oraz od swej kaplicy. Aż do wieczora biegałem z piwnicy do piwnicy, potem udałem się do kaplicy, przy której obok mieszkał Czenci, ksiądz zakonnik z Bukaresztu.

      Wszedłem do popa, przywitałem jego po rusku. Pop mówił po mołdawsku, po grecku i trochę po rusku. Wszedłem z popem do kaplicy, w której przedtem na kryłasie co niedzielę śpiewałem liturgię po rusku. Powiedziałem popowi, że pani Dadani upoważniła mnie zarządzać kaplicą i jeżeli pop będzie czego potrzebował, aby do mnie się zgłaszał. Pop powiedział: „Jestem bardzo kontent, że będę miał stosunki z mężczyzną, a nie z kobietą”. Pożegnałem popa, wróciłem do magazynu i przez cały wieczór przeglądałem książki do zapisywania, ile dziennie się targuje i wiele rozprzedano przez cały miesiąc. Na drugi dzień pani Dadani dała mnie książkę z sekretami, jak fabrykować gdańską wódkę i wrocławskie likiery. Dała mnie pod kondycją, abym nikomu nie pokazywał i trzymał pod zamknięciem w biurku. Ja zrewidowawszy wszystkie beczki, czy jeszcze znajduje się w nich dużo wódki – w niektórych już brakowało – podług recept nalewałem spirytus do kotłów, kładłem potrzebne korzenie i destylowałem. Potem obliczyłem spirytus, cukier lub miód, korzenie. Wiedziałem, ile kwarta kosztuje i po czemu trzeba sprzedawać. Były niektóre wódki, co pół na pół zysk przynosiły. Ja w dzień pracowałem, a w nocy przepisywałem sekretnie, jak się fabrykuje wódkę i likiery.

      Przyszła niedziela. Ja po dawnemu poszedłem śpiewać do kaplicy. Wlazłem do kryłasu (po cerkwiach greckich i ruskich przed ołtarzem po prawej i lewej są porobione klatki, tak jak ambona. Na przodzie półki, na których leżą książki do śpiewania, i to po rusku nazywa się kryłaś). Już tam zastałem starszego diaka i jego dwóch młodych synów (diak znaczy śpiewak). Diak mnie zobaczywszy, mówił: „Ty powrócił, a gdzież mój syn, coś go zwerbował?" Synowie:: „A gdzie nasz brat?" Pytałem diaka, czy jeszcze nie wrócił. „Nie”. „To wróci niedługo”. (Syn diaka, Jan Olicki, ubity został pod Gabel. Nie chcąc diaka martwić, powiedziałem, że wróci.) Pop zaczął prawić mszę, my śpiewali po rusku na prawej stronie, Grecy śpiewali na lewej.

      Po nabożeństwie wyszedłem na podwórze, wkoło zostałem otoczony. Diak pyta się, jak syn prędko wróci. Odpowiedziałem: „Nie wiem”. Dobrycz pyta o swego chłopaka, co od niego zwerbowałem. „Pana chłopak, Jan Łazar, pod Lipskiem wiem, że nie zginął; musiał się dostać do niewoli”. Grek Kirkow pyta o swego chłopca, Kacpra Ruchacza. Powiedziałem, że on nie wróci, bo jego kula działowa pod Lipskiem na dwoje rozerwała. Pożegnawszy wszystkich uciekłem do magazynu, kontent, żem się od nich uwolnił.

      PRZYJAZD


Скачать книгу