Za moich czasów. Leon Drewnicki

Читать онлайн книгу.

Za moich czasów - Leon Drewnicki


Скачать книгу
w nocy opowiedzieliśmy nasze wypadki, aż doszliśmy do karczemki pod wsią Sierosławice. Opowiedzieliśmy, jaką przysługę nam zrobił karczmarz Michał Grzesik i porucznik Rochniak. Ojciec: „Porucznik Rochmak żyje! Czy ty, matko, pamiętasz Rochniaka?" Matka: „Pamiętam, bo u nas stał kwaterą dwa miesiące”. A że już było późno, posłano nam w stancji winnej i poszliśmy spać. Nazajutrz rano ojciec sprowadził krawca, aby nam porobił ubranie. Dwa dni nie wychodziliśmy z domu i ciągle trwała gawęda. Na trzeci dzień po zachodzie słońca wyszliśmy do miasta i udaliśmy się na Długą ulicę do Chmielewskiego, gdzie ja stałem kwaterą. Był to szynk. Weszliśmy do stancji, ja kazałem dać kwartę miodu, a pijąc prosiłem gospodarza, aby przyjął od nas szklankę miodu. On się wzdragał i mówił: „Dziękuję wam, chłopaki”, a przypatrzywszy się mnie dobrze, powiedział: „Mnie się zdaje, że się nie mylę, pan jesteś Drewnicki, feldfebel”. Ja się podniosłem. „Tak jest, gospodarzu”. On przywołał żonę i uściskałem ich razem.

      Chmielewski z żoną usiedli przy nas. Żona: „Mój Boże, jak to suknia zmienia człowieka. Ten piękny mundur, te złote galony na kaszkiecie i rękawach! Feldfebel wyglądał jak anioł, a dziś w tym ubiorze wygląda jak flis. Żebym sto razy koło niego przeszła, tobym jego nie poznała. A ten drugi kto jest?" Nowakowski: „Pani mnie nie poznaje?" „Nie”. „Jana Nowakowskiego, syna kupca?" Chmielewska: „Znałam ciebie od dzieciństwa, ale któż by ciebie teraz mógł poznać z tak długimi wąsami? Miałam ciebie za nieżywego, a tym bardziej że mnie matka mówiła, że jak poszedłeś do wojska, to ani razu nie pisałeś. I już ciebie miano za nieżyjącego”. Pocałowała Jasia, a on ją nawzajem. Zaproszono nas na kolację i gawęda trwała długo.

      Już sklep był zamknięty, a czekająca nas Wanda otworzyła nam, gdyśmy zastukali. Położyliśmy się spać; rano krawiec przyniósł nam ubiory. Poczciwy Nowakowskiego ojciec kazał nam zrobić jednakowe ubiory, jakby rodzonym braciom. Ojciec chodził ze mną po kupcach, aby mnie umieścić w jakim handlu, ale nigdzie miejsca nie było. Dziesięć dni u tych poczciwych, ludzi mieszkałem i byłem żywiony. Jednego dnia ojciec przypomniał sobie porucznika Rochniaka. Napisał do niego list, dziękując za jego patriotyczny czyn, i prosił, aby dołączone 50 cwancygierów doręczył Michałowi Grzesikowi, poczciwemu karczmarzowi.

      PIERWSZA POSADA

      Ja nie chcąc dłużej być ciężarem dla tych poczciwych ludzi, postanowiłem udać się do Warszawy. Poszedłem do Steinfcelera, na ten czas będącego starszym konfraterni kupieckiej w Krakowie. Dostałem wsparcie 30 talarów, potem udałem się do Grodzickiego prefekta o udzielenie mnie paszportu do Warszawy. W prefekturze opisano mnie, gdziem się rodził, wiele mam lat i w jakim pułku służył. Dano mnie marszrutę do Warszawy i kazano udać się o poświadczenie do biura gubernatora.

      Gubernator nazywał się Aweryn, Kurlandczyk, który mówił po polsku bardzo dobrze. Gubernator podpisał moją marszrutę. Na drugi dzień pożegnawszy moich dobrodziei i podziękowawszy za ich rodzicielskie mnie przyjęcie pieszo puściłem się w drogę. Nowakowski odprowadził mnie aż do wsi Łobzów, a tam rozstając się pożegnaliśmy się z płaczem. Dnia tego uszedłem mil 4 do wsi Krzeszowice. Tam zaszedłem do austerii w celu nocowania. Kazałem dać sobie jeść. Niezadługo przyszedł żandarm i z nim cywilny. Żandarm pyta mnie, czy mam paszport. Ja mu pokazałem marszrutę, a że nie umiał czytać, oddał cywilnemu. Był to wójt gminny, nazwiskiem Korczyński. Przeczytawszy, a oddając mnie, pytał się: „Pan rodem z Podola. Czy nie umiesz pisać po rusku?" Odpowiedziałem: „Umiem”. Korczyński: „W naszej wsi jest podprefefctura, do każdej prefektury Moskale przysłali swego urzędnika i nazwali jego okróżny naczelnik. Do nas przysłali majora Woronina, prawdziwego Moskala, który nie umie ani słowa po polsku, a ja po rusku. Woronin pisze do mnie rozkazy po moskiewsku, których ja nie rozumiem. Czybyś pan nie chciał zostać na jaki czas do pisania w mojej kancelarii? Dam panu stancję, stół i sześćdziesiąt złotych miesięcznie”. Ja zgodziłem się na te warunki, Korczyński zapłacił za mnie kolację i na noc wziął mnie do siebie. Korczyński, kawaler, rodem z Krakowa, dobry patriota i poczciwy człowiek. Nazajutrz zaprowadził mnie do pana Drakę (Drakę, Anglik, rządca dóbr księżnej Lubomirskiej), który mnie przyjął bardzo grzecznie. Stamtąd poszliśmy do Woronina, a pomówiwszy z nim po moskiewsku, powróciłem do pisania. Woronin prosił mnie, abym jemu przychodzącą ekspedycję, po polsku tłumaczył na moskiewski język, i chciał mnie płacić 5 rubli srebrem miesięcznie, na co ja się zgodził.

      Dwa miesiące pracowałem jemu, a on nic mnie nie dał. Na trzeci miesiąc przysłał pakę papierków do tłumaczenia. Ja powiedziałem do jego deńszczyka: „Powiedz majorowi, jak mnie zapłaci dziesięć rubli, co winien, to jemu będę pracować. Ja mam cały dzień do roboty w kancelarii, w nocy chciałbym odpocząć. Pracowałem nocami dla niego i już więcej za darmo pracować nie będę" (deńszczyk nazywał się Józef Witkiewicz, rodem z guberni wileńskiej). Witkiewicz odniósł papiery i powiedział, że ja za dwa miesiące upominam się zapłaty. Rozżarty Woronin mówił tło swej Moskiewki żony: „Ja jemu zapłaczu, metieżniku; on poddan Naszeho Wilikaho Hosudaria. Sejczas napiszu do Krakowa, cztob prisłali czetyry Kozaka, welu jemu łob obryt i paszlu w kandałach w rasyjskija sałdaty”. Słysząc to, Witkiewicz przybiegł do mnie i opowiedział, co Moskal Woronin mówił, i radził mnie, abym uciekał.

      W SPYTKOWICACH. HISTORIA ZE STRACHEM

      Korczyńskiego nie było, a gdy powrócił, ja mu powiedziałem, co Woronin mówił i co mnie jutro czeka. Korczyński napisał list do Wojciechowskiego, ekonoma folwarku wsi zwanej Spytkowice, za Wisłą, w Austrii. (Spytkowice z przyległościami należały do księżnej Lubomirskiej.) Ja przebrałem się za chłopa i borem dostałem się do Tenczynka. Tam ekonom Rzewuski dał mnie konia, a przyjechawszy do promu na Wiśle, Kozacy i duaniery mnie zatrzymali. Ja pokazałem im list ekonoma na drugiej stronie Wisły. Oni mnie przepuścili. Ja przybywszy do Spytkowie oddałem list ekonomowi. Ten przeczytawszy powiedział żonie, kto jestem. Oboje już byli w podeszłym wieku. Przyjęli mnie po rodzicielsku, dali mnie stancję osobną. Ekonom konia odesłał, mnie zaprowadzono do kolacji. Późno w noc opowiedziałem moje przypadki, płakali słuchając takowych. Ekonom powiadał, że ma dwoje dzieci, córka przy księżnej Lubomirskiej w Łańcucie w Galicji. Syn w pierwszym polskim pułku i nie wie, czy żyje, czy zginął. Poszliśmy spać.

      W parę godzin usłyszałem, że ktoś drzwi odmyka. Wchodzi ekonom w jednej koszuli. W jednej ręce trzymał świecę, drugą żegnał ściany, chodząc wkoło stancji. Wyszedł i za sobą drzwi zamknął. Nazajutrz bardzo rano ekonom konno wyjechał w pole dla rozdania roli oraczom. Staruszka zaprosiła mnie na kawę. Przy kawie ja mówiłem, że pan Wojciechowski jest bardzo nabożny. „Jakże pan wiesz, że mój mąż jest nabożny?" „Tej nocy chodził ze świecą w mojej stancji i żegnał ściany”. Staruszka: „Przepraszam cię, moje dziecko, żem cię nie przestrzegła. Mój mąż jest lunatyk. Nie lękaj się jego, on nic złego tobie nie zrobi. Na tę noc, jak pójdziesz spać, to załóż kruczek znajdujący się przy drzwiach, "to on nie wejdzie”. O godzinie 10 ekonom powrócił i jedliśmy śniadanie. Na trzeci dzień Korczyński odesłał mnie rzeczy i pieniądze. Pisał, że na drugi dzień byli Kozacy i wszędzie mnie szukali.

      Dwa miesiące bawiłem w Spytkowicach. Podczas mego tam pobytu opiszę strach, którego byłem świadkiem. W Spytkowicach znajduje się stary zamek opuszczony, na dwa piętra, okna pobite, dach okryty słomą i trzciną. Z tyłu zamku jest wielki ogród traktowy. Na dole dwa pawilony: jeden zajmował ekonom Wojciechowski, drugi zajmował Statkowski, pisarz prewentowy. Z ogrodu obrywano jabłka i zsypywano na piętrach pustych, nad mieszkaniem pisarza prewentowego. Później zsypano jabłka, na galar i odesłano do Warszawy na sprzedaż. Jednej nocy w pawilonie, gdzie mieszkał Statkowski, słyszano, że ktoś okuty w łańcuchy chodził i brzdęgał po schodach. Potem strach wlazł do kuchni, tłukł garnki i talerze. Nazajutrz znaleziono w kuchni garnki, miski i talerze potłuczone. Na drugą noc Statkowski z żoną przyszli spać do, ekonoma, a kucharka i dziewka spały z dziewkami ekonoma. W nocy strach narobił wiele szkody w kuchni i stancjach: pobił, filiżanki,


Скачать книгу