Za moich czasów. Leon Drewnicki

Читать онлайн книгу.

Za moich czasów - Leon Drewnicki


Скачать книгу
do Wisły. Ja powiedziałem do karczmarza: „Nasz bracie, teraz nam powiedz, ile my tobie winni zapłacić”. Karczmarz: „Nic”, a dobywszy z kieszeni duże paczki, płótnem obwinięte, mnie dał jedną, a Nowakowskiemu drugą i wymówił te słowa: „Wy jesteście w podróży, wam pieniądze potrzebne; wiem, że ich dużo nie macie, bo Niemiec cesarz bardzo mało płaci, że im ledwo wystarcza na kiepskie życie. Ja wam daję po dziesięć cwancygierów; dałbym wam więcej, żebym był bogaty”. My jemu dziękując za jego dobre serce przyrzekliśmy z Krakowa dubeltowo odesłać. Karczmarz: „Czy mnie odeślicie lub nie, to od was zależy”.

      Około godziny 10 zaczął deszcz padać i bardzo ciemno się zrobiło. Karczmarz: „Szczęśliwi jesteście, sam Pan Bóg was broni i zasłania, bo musimy płynąć koło jednej kępy, na której Austriacy zrobili budę i tam pilnują, a jak kto czółnem płynie, to strzelają, a że noc ciemna, może nas nie zobaczą”. Około godziny 12 wsiedliśmy do czółna i popłynęli, a płynąć koło kępy nie uszliśmy baczności Austriaków. Sześć razy do nas strzelali, kule świstały ponad naszymi głowami. Woda uniosła nas najmniej ćwierć mili, wpadliśmy na piasek. Czółno nie mogło dłużej płynąć, musieliśmy wyleźć do wody. Wody nie było po kolana. Karczmarz: „Teraz niech was Pan Bóg prowadzi dalej. Jedźcie prosto, ani w lewo, ani w prawo. Tymi piaskami wyjdziecie na ląd, tam nie ma wsi. Niedaleko na prawo, jak się rozwidni, zobaczycie nad strugą młyn – idźcie do tego młyna. Młynarz nazywa się Marcin Gawroniak, jest to poczciwy człowiek. Kłaniajcie się ode mnie, a on was dobrze przyjmie i da wam radę, jakim sposobem macie się dostać do Krakowa. Będziecie szli przez wieś Mogiłę. Zapytajcie się o wdowę, Katarzynę Bośniacką. To moja dobra ciotka, ona mnie sierotę wychowała. Niech ją Pan Bóg zachowa przy życiu najdłużej, bo dobra kobieta jak rzadko. Kłaniajcie się ode mnie. Ona Jasia znała dzieciakiem. To ona mnie z mlekiem posyłała do Krakowa i Jasia rodziców”.

      Uściskaliśmy karczmarza, zepchnęliśmy z nim czółno na wodę. On popłynął, a my poszliśmy prosto, aby dostać się na ląd. Czym dalej szliśmy, tym głębsza woda. Już dochodziła aż do szyi. Musieliśmy cofnąć na miałszczyznę i czekać dnia. Deszcz lał ciągle, nadzwyczajna ciemność, gruchotanie piorunów, i łyskawice częste nas oświecały. Całkiem byliśmy przymoknięci i zimnem przyżęci. Prosiliśmy Pana Boga, aby dzień jak najprędzej zaświtał, a dożywszy dnia, ujrzeliśmy młyn, nie na prawo, ale na lewo, jak nam karczmarz powiedział. Była ciemna noc, to karczmarz nieborak znając tę okolicę omylił się, a gdy dobrze rozwidniało, wołaliśmy o ratunek. Poczciwy młynarz usłyszał nasz krzyk i czółnem do nas przypłynął, wleźliśmy do czółna; On nas przywiózł do swego młyna, zmokniętych i przyziębniętych”. Wyleźliśmy na ląd, młynarz pytał się nas: „Co wy za jedni?" Odpowiedziałem: „Polscy żołnierze. Nas przez. Wisłę przeprawił karczmarz, nazwiskiem Michał Grzesik”. Młynarz: „To mój przyjaciel, a chociaż mieszka pod Austriakiem, ale ma serce prawdziwie polskie. Już on więcej jak trzydziestu takich jak wy przeprawił na naszą stronę”.

      Młynarz widząc nas drżących wprowadził do izby, kazał zrzucić odzienie, dał suche koszule, portki i kożuchy. Ja dałem chłopakowi cwancygiera, aby przyniósł wódki. Młynarka zgotowała kluski z mlekiem, chłopak przyniósł wódki. Piliśmy wszyscy, a najadłszy się klusek poszliśmy spać na górę w siano. Spaliśmy aż do południa. Młynarz nas obudził i zaprowadził na obiad. Przy obiedzie opowiedzieliśmy nasze nieszczęścia, jakie przechodziliśmy.

      HISTORIA MŁYNARZA GAWRONIAKA I JEGO OJCA

      Młynarz do nas mówił, jak następuje: „Ja nie byłem wojakiem, ale mój ojciec (żegnając się) świętej pamięci nieboszczyk, Panie Boże świeć duszy jego, często mnie opowiadał, jak był kosynierem za świętej pamięci nieboszczyka Kościuszki, jak polskie kosyniery pod Maciejowicami Moskali siekli i jak im armaty zabierali. Mój nieboszczyk ojciec był tam ranny kulą w nogę. Opowiadał, jak Kościuszko zachęcał kosynierów do boju. Kościuszko wołał: «Dzieci, bijta Moskali, po wojnie będziecie szczęśliwi. Nie będziecie robić panom pańszczyzny i będziecie mieli własną ziemię i chałupy i już więcej nie będziecie poddanymi szlachty. Będziecie równi panom i mieszczanom. Po takiej obietnicy Kościuszki kosynierzy śpiewając biegli na Moskali, jakby na wesele. Kłuli, siekli, jakby kapustę. Sławny Głowacki, wieśniak, zawsze i wszędzie był pierwszy; zuch pod Racławicami i pierwszy leciał z kosą naprzód i wołał: «Za mną, bracia! Kto zginie, to nieboszczyk, a kto żyw, zostanie, będzie szczęśliwy. Mówił mi także nieboszczyk ojciec o szewcu, pułkowniku Kilińskim. Ten pułkownik szewski ze swoim pułkiem więcej jak dwadzieścia tysięcy Moskali zarżnął w Warszawie, A kiedy mój nieboszczyk ojciec to opowiadał i gdy wymawiał poczciwego Kościuszki nazwisko, to płakał jak bóbr i łzy toczyły się mu aż po brodzie. Mówił, że Kościuszko chciał szczęścia dla Polski i szczęścia dla nas, chłopów. Ale niegodziwi biskupi i magnaci Kościuszkę zdradzili, Polskę sprzedali Moskalom, Prusakom i Austriakom. I teraz magnaci trzymają nas, chłopów, we większej niewoli, jak trzymali za króla Poniatowskiego. A za co bądź „to batami łupią. Jak pierwszy raz cesarz Napoleon przyszedł do Polski; to zniósł poddaństwo chłopów i zabronił szlachcie samowolnie bić chłopów. Tylko powinien być sądzony i podług sądu karany.

      A któż to był sędzią? Wójt gminny. A któż to wójt gminny? Dziedzic wsi. Nie kijem, to pałką. Dziedzic wsi katował chłopów przed prawem Napoleona i katował za Napoleona. A teraz za Moskali katują jeszcze więcej, jak katowali. A jak wojna, to szlachta woła do chłopów: «Dzieci, bijta się za ojczyznę!» To śmiechu warte: «Bijta się za ojczyznę». Albo chłopi mają ojczyznę? Czy mają swe chałupy, czy mają kawałek ziemi własnej? Nie, nie mają. Ziemia polska cała jest ojczyzną szlachty, księży i Żydów, a chłopi ich niewolnikami.

      Podczas wojny lepiej by, żeby szlachta mówiła do chłopów: «Bijta się, chamy, chłopy, za nas, a po wojnie to my was wynagrodzimy batami». Jak nasz dziedzic wynagrodził nieboszczyka mojego ojca. Słuchajcie, co ja wam powiem. Mój ojciec był fornalem we dworze, a nieboszczka matka moja była dziewką we dworze. Oto się pokochali i ożenili i mnie spłodzili, a jak była wojna z świętej pamięci Kościuszką, nasz dziedzic ojca mego posłał do kosynierów. Ja miałem wtedy lat osiem, moja matka zachorowała i umarła. Ja zostałem sierotą, ale poczciwy nieboszczyk ojciec mojej żony był moim chrzestnym ojcem, zmiłował się nade mną i wziął mnie do siebie i ja razem się chował z teraźniejszą moją żoną. I lubiliśmy się, i teraz lubimy, jak dzieci jednych rodziców. Razem pasaliśmy gęsi, to świnie, to cielęta”. A zwracając mowę do żony: „Czyż nieprawda, moja droga żono?" Ona odpowiedziała: „Ajużci, mój kochany”. „A gdy już lat trzydzieści miałem, pomagałem ojcu mojej żony pracować we młynie.

      Aż dnia jednego przychodzi do młyna na kulach człowiek z brodą zarośniętą aż do pasa i mnie się pyta: «Czy jest młynarz w domu?» Ja mu odpowiedziałem, że nie ma, i zapytałem: «Jaki interes macie, staruszku, do młynarza? Powiedzcie, to jak powróci, to ja jemu powiem. Starzec odpowiedział: «Ja przychodzę ze wsi. Tam mnie powiedziano, że żona moja już dawno spoczywa w grobie, a mój syn, którego, zostawiłem malutkim idąc na wojnę, ma się znajdować u młynarza Redziaka, u mojego kuma». Zapytałem się staruszka: «Jakże wy się nazywacie? «Nazywam się Kazimierz Gawroniak.» Ja chwyciłem go za rękę i dalejże całować i płakać z radości, że mój ojciec tak długo niewidziany, czy zabity, czy żywy, a teraz powrócił. Powiedziałem: «Ja nazywam się Marcin Gawroniak. To ja jestem waszym synem, którego szukacie. Ojciec całując mnie mówił: «Takoś wyrósł, mój Marcinku. Żebym sto razy przeszedł koło ciebie, tobym nie poznał. Ojciec obrócił się do teraźniejszej mojej żony, która była w młynie i świadkiem rozmowy z nami. Stała z założonymi rękoma i płakała. «Ty nazywasz się Krystyna? O matkę nie pytam, bom się we wsi dowiedział, że już dwa lata, jak się przeniosła do wieczności, Panie Boże Wielki, świeć jej duszy, niech z Bogiem spoczywa. Krysia pocałowała ojca w rękę, a ojciec ją w głowę. Krysia skoczyła do chałupy, przyniosła chleba i miskę


Скачать книгу