Za moich czasów. Leon Drewnicki
Читать онлайн книгу.nas jak swoje dzieci i płakały: Drudzy opatrzyli nasze rany, nanieśli nam ciepłego mleka i karmili. Leżeliśmy w tej wsi jedenaście dni.
W NIEWOLI AUSTRIACKIEJ
Dnia dwunastego szulz przyszedł do nas i powiedział, że odebrał rozkaż odesłać nas do miasta Litomierzyce. Kobiety dały nam po dwie koszule, ubrały w spodnie, surduty i trzewiki i każdemu dały po talary. Dały nam na drogę sera, chleba i masła. Na wozie okryły nas kołdrami.
My odjeżdżając płakaliśmy i dziękowali za ich dobre serce. Kobiety płakały za nami jakby za swoimi dziećmi. Jechaliśmy cały dzień. Przyjechaliśmy na noc do miasta Freiberg, tam dano nam nocleg darmo i kolację. Rano dużo kobiet przyszło do nas, przyniosły nam wódki, chleba i knakwurstów. My im podziękowali i pojechali dalej. Nad wieczorem przyjechaliśmy do Litomierzyc, tam wysadzili nas do szpitala; leżeliśmy w szpitalu aż do Nowego Roku 1814.
Będąc już wygojonymi, odprowadzono nas do fortecy Ołomuńca. Tam musieliśmy pracować taczkami i sypiać w kazamatach na słomie. W miesiącu marcu ułani pułku księcia Poniatowskiego (pułk dlatego nazywał się Poniatowskiego, że książę Józef Poniatowski kiedyś był pułkownikiem tego pułku) przybyli do Ołomuńca werbować młodzież do ułanów. Chodzili po mieście, grali, tańcowali i wołali: „Przystań, przystań do werbunku”! Ja i sierżant Nowakowski, i kilku żołnierzy z różnych pułków będących w niewoli, wysłani do magazynu po łopaty do kopania i kapral austriacki, który nas pilnował; powracając z łopatami, a obaczywszy werbowników, zawołałem, że my chcemy być ułani. Wachmistrz werbujący zapytał mnie: „Co wy za jedni?" Odpowiedziałem: „Niewolnicy polscy, żołnierze”. Wachmistrz odpowiedział: „Brawo, my takich potrzebujemy”. Potraktował nas wódką i udał się z nami do kazamat. My przyniósłszy, łopaty, wachmistrz kazał nam łopaty rzucić na ziemię i powiedział do kaprala nas pilnującego: „Te wojaki teraz do mnie należą”. Polscy żołnierze, widząc, że ja przystał do ułanów, poszli za moim przykładem: 56 zapisało się do ułanów. Kapitan Garlicki, będący na werbunku, awansował mnie na kaprala za to, że ja żołnierzy namówił do ułanów, i dał mnie 25 cwancygierów, a żołnierzom po 10. Dostaliśmy kwatery i żywność, trzy dni używaliśmy rozkoszy, nie tak jak w kazamatach, co nas karmili starym bobem lub grochem. Czwartego dnia udaliśmy się piechotą w podróż do miasta Bochni, bo tam depo ułanów było. W Bochni nas umundurowano; mundury zielone i rajtuzy, rabaty i lampasy amarantowe. Dwa razy na dzień chodziliśmy na musztrę, jednakże nam nie wierzono, abyśmy nie uciekli. Mieliśmy kwatery po dwóch, a trzeci stary żołnierz austriacki, co nas pilnował. Ja i Nowakowski, koledzy jednego pułku, trzymaliśmy się razem.
UCIECZKA
Dnia dziesiątego naszego pobytu w Bochni postanowiliśmy uciec do Krakowa, a upoiwszy kaprala, co nas pilnował, o godzinie 12 w nocy wziąwszy pałasze wyleźliśmy do ogrodu i piechotą puściliśmy się ku Wiśle. Przede dniem cicho przeszliśmy wieś Sierosławice, gdzie było dużo czaraparów austriackich, pilnujących żupy solnej nad Wisłą. Wleźliśmy do gęstej kępy olszyny, a gdy się rozwidniło; zobaczyliśmy opodal nad wodą małą chałupkę, do której udaliśmy się. Była to karczemka; karczmarz katolik, młody i zdrowy. Wszedłszy do karczmy kazaliśmy dać dwie wódki i traktowaliśmy karczmarza i jego żonę. Po krótkim czasie ja zapytałem się karczmarza: „Gospodarzu, czyś ty dobry Polak?" Odpowiedział: „Ja nie Austriak, ja Polak. Ja rodem że wsi Mogiły spod Krakowa”. Nowakowski: „Ponieważ jesteś tak blisko Krakowa, czy nie znasz kupca korzennego sklepu Nowakowskiego, przy ulicy Grodzkiej w Krakowie? To mój ojciec”. Karczmarz: „Mój Boże, czy ja spodziewałem się widzieć u siebie Jasia Nowakowskiego, którego widywałem bardzo młodziutkiego, od którego często dostałem paczkę migdałów i rodzenków?" Nowakowski: „Przyjacielu, ja nie przypominam tego, co ty powiadasz”. Karczmarz: „Nie poznajesz Michała Grzesika, co wam mleko każdego dnia przynosił więcej jak dwa lata?" Nowakowski: „To ty, Michasiu? Teraz przypominam, ale jak ty się odmienił”. Objął go za szyję i całowali się nawzajem. Karczmarz: „Mnie mówiono, że przystałeś do polskiego wojska, a ciebie widzę ułanem austriackim”. Nowakowski: „Tak, przyjacielu, ja i mój kolega (pokazując na mnie) my oba służyliśmy w wojsku polskim i w jednym pułku. Zostaliśmy ranni i dostaliśmy się do niewoli austriackiej. W fortecy Ołomuńcu pracowaliśmy taczkami, tam przyszedł werbunek. My przystaliśmy do ułanów i tej nocy uciekliśmy i chcemy dostać się do Krakowa. Bądź tak łaskaw i postaraj się przeprawić nas za Wisłę”. Karczmarz:
„Mój Boże, dyć ja już więcej jak trzydziestu wojaków polskich przewiozłem nieznajomych za Wisłę, to i was przewiozę. Prawda, że teraz trudno, ale jakoś to Pan Bóg da. Rok temu wielka woda poznosiła szopy i sól rozrzuciła po polach. (W 1813 r. był wielki wylew Wisły i zniszczył żupę solną pod Sierosławicami.) Tutejsze chłopy sól zbierali i czółnami wozili za Wisłę i tata sprzedawali. Austriacy wszystkie czółna zabrali i teraz pilnują, a jak zobaczą, że kto czółnem płynie, do niego strzelają. Ja moje czółno mam schowane (pokazując) w tej gęstej olszynie. Tej nocy tam pójdziemy, wyciągniemy, a ja was przewiozę. A teraz wleźcie ma górę, tam jest słoma, i odpoczywajcie, bo tu w izbie niebezpieczno. Tu przychodzą pić wódkę czarapary. Nie chciałbym, aby was widzieli i żeby was złapali”.
My wleźli na górę, poodpinaliśmy pałasze i położyli się na słomie. Karczmarka usmażyła jajecznicę z kiełbasą. Karczmarz przyniósł nam na górę i razem jedliśmy. Przy jedzeniu ja prosiłem karczmarza, aby dla nas postarał się chłopskich ubiorów, a my jemu oddamy pałasze i mundury. Karczmarz: „O to się nie turbujcie, ja was przebiorę”. My zostaliśmy na górze, a karczmarz poszedł do wsi szukać nam ubiorów. My sfatygowani i niewyspani zasnęliśmy.
Niezadługo usłyszeliśmy w karczmie wielki hałas, co nas obudził. Było to wesele, chłopak żenił się w sąsiedniej wsi. Kobiety i mężczyźni odprowadzali pannę młodą z mężem do Sierosławie. Muzykant grał, oni tańcowali i pili. Może w pół godziny później zrobił się przeraźliwy krzyk kobiet. My spojrzawszy na dół, zobaczyliśmy pełną sień czaraparów austriackich. Był to pobór rekrutów. My drżeliśmy ze strachu, myśląc, żeśmy już zginęli. Austriacy pana młodego i trzech chłopaków złapali i powiązali. Austriacy brutalskim sposobem biorą rekruta, tak jak i Moskale.
Jeden żołnierz Austriak wlazł po drabinie na górę, a zobaczywszy nas leżących na słomie, zapytał się, czy nie schował się jaki chłopak pod słomę; my odpowiedzieliśmy, że nie schował się żaden. Mandatariusz będący na dole pyta się żołnierza, z kim rozmawia. Żołnierz odpowiedział: „Tu dwa wojaki spoczywają na słomie”. Mandatariusz: „Zawołaj ich, aby tu zleźli na dół”. My przypiąwszy pałasze musieliśmy zleźć na dół. Mandatariusz: „Co, panowie, robicie w tej karczmie?" Ja mu odpowiedziałem: „Proszę pana na bok, to ja panu odpowiem, dlaczego my się tutaj znajdujemy”. On poszedł za mną do: drugiej stancji. Ja mu powiedziałem: „Panie, los nasz jest w twoim ręku”. My pocałowaliśmy Rochniaka w rękę, on, z czaraparami, zabrawszy rekrutów, poprowadził ich z sobą. Biedna panna młoda płakała męża, z którym nie użyła jeszcze żadnej małżeńskiej rozkoszy. Po odejściu Rochniaka my wleźliśmy na górę. Niezadługo karczmarz powrócił i przyniósł chłopskie ubiory. My jemu opowiedzieliśmy, w jakim strachu byliśmy, i że Rochniak radził, aby nie siedzieć w karczmie, bo to niebezpieczno. Karczmarz: „Kiedy tak, nie traćmy czasu. Rozbierajcie się i ubierajcie się, a potem pójdziecie do tej olszyny. Tam jest moje czółno. Ja za parę godzin do was przyjdę i z wami zostanę aż do nocy”.
My zrzuciwszy umundurowanie ubraliśmy się w chłopskie płócienne kapoty i płócienne portki, kapelusze stare słomiane; ostrogi od Butów oderwaliśmy. Karczmarz dał nam swoje koszule, bo nasze były markowane pułkową pieczęcią. Karczmarz mundury i pałasze schował do skrzyni. My zleźliśmy z góry, a uściskawszy karczmarkę i napiwszy się wódki, potem udaliśmy się w olszyny. A tam przybywszy położyliśmy się na trawie. Parę godzin przespaliśmy spokojnie. Nad wieczorem przyszedł karczmarz, przyniósł nam wódki,