Za moich czasów. Leon Drewnicki
Читать онлайн книгу.poszli do proboszcza i prosili, aby zrobił ceremonię religijną do wypędzenia strachu. Ksiądz kazał dzwonić we wszystkie dzwony, lud zebrał się do kościoła. Ksiądz zabrał kościelne chorągwie. Ksiądz ze święconą wodą szedł naprzód z chorągwiami, lud z zapalonymi świecami postępował za księdzem. Ksiądz święcił stancje na dole i puste na górze. Statkowski z żoną i dziewki poszli spać do swego mieszkania. Nie pomogła woda święcona, bo strach robił psikusy jak robił.
Dnia jednego Włoch, żołnierz dymisjonowany, który miał psa i nauczył go tańcować, przyszedł do Spytkowic i przed zamkiem świstał w piszczałkę i bębnił w mały bębenek. Lud zaczął się zbierać. Żołnierz widząc, że już dużo się zebrało, kazał psu tańcować. Strach był także ciekawy widzieć tancmistrza. Na drugim piętrze w oknie dzieci zobaczyły Biedzącego stracha i wołały: „Strach, strach siedzi w oknie”! Wszyscy swe oczy tam zwrócili i przybyły żołnierz. Żołnierz poznaje swoją małpę, że jak był w miasteczku Zatorze, upił się, na noc małpy nie przywiązał i takowa jemu uciekła. Prosił nas, abyśmy jemu pomogli ją złapać. Kilku chłopów i chłopaków pobiegli jednymi drzwiami, a ja z żołnierzem i kilku chłopów poszliśmy drugimi. Zastąpiliśmy małpie, że nie mogła na dach uciec, a po filarze wdrapała się na gzyms. Łańcuch wisiał tuż, nie można było rękami dostać. My podsadzili chłopaka, on złapał za łańcuch i sięgnął małpę na dół. Żołnierz był kontent, że odzyskał swą małpę, a my kontentniejsi, że pozbyliśmy się stracha. Pokazało się, jak małpa uciekła, błąkała się po lesie, a że była jesień, nic nie mogła znaleźć do pożywienia. A zwietrzywszy jabłka, po murze do nich się dostała. Żyła jabłkami, dopóki były, a gdy jabłka zabrano, nie szukała żywności w dzień, bo się bała, tylko w nocy biegała.
Podczas straszenia małpy Statkowskiemu zginął zegarek, dwie srebrne łyżki, trzy serwety i kucharki chusta, a więc porozumienie, że małpa wyniosła. Wnieśliśmy drabinę i poszliśmy szukać pod strych. Niedługo szukaliśmy, bo ujrzeliśmy w snopkach dziurę i kawał wiszącej serwety, Statkowski po drabinie wlazł i znalazł zginione rzeczy. Skończywszy opisanie stracha zwracam się do mojej nieszczęśliwej historii.
POWRÓT DO KRZESZOWIC. ARESZTOWANIE
Pan Drakę przyjechał do Spytkowic, a zrobiwszy rewizję krestencji, przyszedł na obiad. Przy obiedzie powiedział mnie, że żona jego „była w Krakowie, widziała się z gubernatorem i prosiła za tobą, abyś wrócił do Krzeszowic, i żebyś był spokojny. Gubernator, dał słowo mojej żonie, że jak wrócisz, to nie będziesz napastowany. Ja wracam, to ciebie zabiorę”. Po obiedzie podziękowałem Wojciechowskiemu i żonie za tak rodzicielskie mnie przyjęcie. Na noc przyjechaliśmy do Krzeszowic. Korczyński był bardzo kontent z mojego powrotu.
Nazajutrz poszedłem do psa Woronina zameldować się, żem powrócił, i powiedziałem, że gubernator Aweryn pozwolił wrócić. Woronin: „Esli tiebie gubernator pozwolił, to charaszo. Odnakże ja napiszu do gubernatora, jeśli to prawda”. Powróciłem do Korczyńskiego i opowiedziałem, co służalec Moskal, Woronin, do mnie mówił. Pracowałem dni trzy spokojnie. Na czwarty dzień odebrałem list z Krakowa pisany po rusku i to krótki: „Hospodin Leonty Drewnicki zjawitsia w Kraków po utru w dwienadcat czasa i predstawitsia Jeho Sijatelstwu gubernatoru Awerynu. Kraków, dnia 26 oktobria 1814 goda. Major Łomów stoło naczelnik”.
Powiedziałem Korczyńskiemu, panu Drakę, że gubernator mnie wzywa, abym się jutro przed nim stawił, o godzinie 12 w południe. Korczyński i Drakę powiedzieli: „To trzeba jechać db gubernatora”. Korczyński zawołał sołtysa i polecił, aby dostawił parokonną furmankę na godzinę 2 po północy.
O drugiej w nocy wyjechałem. Noc była bardzo ciemna, ale cicha. Minąwszy wieś, zwaną Czerwony Prądnik, wyjechałem na równiny. Postrzegłem daleko przede mną na drodze świecący ogień, podobny do pochodni. A przyjechawszy do tego ognia ujrzałem świecącą gałkę na powietrzu, wielkości dużego jabłka. Ta gałka skoczyła i przyczepiła się na końcu dyszla. Konie się zlękły, skoczyły w bok i wóz w rów przewróciły. Ja wypadłem za wóz, chłopaka wóz przycisnął, konie się szarpały, ale chłopak trzymał mocno lejce. Ja wóz odwróciłem. W tym szamotaniu gałka paląca parta powietrzem, poleciała w pole. Ja wlazłszy na wóz kontynuowałem drogę.
O godzinie 7 przyjechałem do Krakowa. Zajechałem do państwa Nowakowskich; kontenci byli, że mnie widzą. Zaprosili mnie na kawę. Przy kawie opowiedziałem awantury, jakie miałem w Krzeszowicach i że powołany dziś widzieć się z gubernatorem. Opowiedziałem także o ognistej gałce, którą spotkałem na drodze. Stary Nowakowski powiedział, że podobne ogniste gałki często pokazują się w okolicach Krakowa, wtedy kiedy noc cicha. W dawnych wojnach pod Krakowem dużo ludzi i koni pobitych zakopano. Z ich kości formuje się fosfor i z ziemi wychodzi na powietrze. Jak jest wiatr, to tego ognia nie widać, bo wiatr rozpędza. Po kawie poszedłem z Jasiem Nowakowskim do Chmielewskich. Tam piliśmy miód i zjedliśmy śniadanie.
Dwunasta godzina zbliżyła się, poszliśmy do gubernatora. Jasio został na dole, ja poszedłem na pierwsze piętro. Tam w pierwszej stancji był dyżurny wachmistrz kozacki. Ja dałem jemu list Łomowa, on zaniósł i oddał gubernatorowi. Wachmistrz powrócił, kazał, abym udał się do pokoju gubernatora. Gdym się zbliżył, gubernator mówił do mnie bardzo łagodnie. „Mój kochany, przykro mi jest, że ci powiem nieprzyjemną wiadomość, a to że będziesz odesłany na Podole do swej guberni”. Ja powiedziałem: „Jaśnie wielmożny gubernatorze, i owszem, ja jestem kontent, że się połączę z moją familią”. Gubernator: „Ty umiesz czytać po rosyjsku”. Dał mnie rozkaz księcia Łobanowa. „Weź i przeczytaj”. Ukaz ks. Łobanowa: „Łapać wszystkich poddanych rosyjskich, będących w służbie wojsk polskich, i bez względu, czy dworianin czy muzyk, ogolić jemu łeb, okuć w łańcuchy i pod strażą przyprowadzić za Bug i tam oddać do władzy tamtejszej. Stamtąd będą odsyłani w głąb Rosji i wcieleni do pułków rosyjskich. Warszawa, dnia 10 lipca 1814 r. Rządca Księstwa Warszawskiego książę Łobanow”.
Ja przeczytawszy ukaz i kładąc na stole, powiedziałem: „Służby wojskowej nie lękam się, do której mam ochotę, ale przykro mi jest, że będę prowadzony w łańcuchach z ogoloną głową, jak jaki złodziej albo zabójca”. Gubernator roześmiał się i powiedział: „Mój kochany, ja tobie nie każę robić tej krzywdy. Piechotą nie pójdziesz, tylko pojedziesz furmanką”. Ja prosiłem gubernatora, żeby mi pozwolił na dwa dni wrócić do Krzeszowic, do zabrania swoich rzeczy, i prosiłem, aby nakazał majorowi Woroninowi, żeby mnie zapłacił 10 rubli srebrem za pisanie, które winien. Gubernator był na tyle grzeczny, że własną ręką napisał list do Woronina, aby mnie 10 rubli zapłacił i kwitancję moją jemu przysłał. A gdy Woronin mnie nie zapłaci, kasa guberska mnie zapłaci, a Woroninowi będzie wytrącono z pensji. List nie zapieczętowany oddał kozackiemu wachmistrzowi i powiedział: „Ty pojedziesz z Drewnickim do Krzeszowic na dni dwa. Trzeciego razem z nim powrócisz i mnie zameldujesz obydwu. List ten oddasz okrużnomu riaczalniku, majorowi Woroninowi, i przywieź mnie od Woronina odpisku. Teraz możecie wychodzić”.
Ja pocałowałem gubernatora w ramię, skłoniłem się i z wachmistrzem wyszedłem. Jasio Nowakowski czekał mnie na dole, a gdy mnie zobaczył, przybiegł i pytał się, po co byłem wołany i co gubernator mówił. Ja krótko jemu powiedziałem: „Widzisz, jestem aresztowany i mam być odesłany w sałdaty moskiewskie. Mam pozwolenie na dni dwa do Krzeszowic. Ten anioł stróż pojedzie ze mną”. Mój przyjaciel Jasio tą nowiną bardzo się zmartwił i po cichu mnie powiedział: „Ty nie będziesz sałdatem. Jedź. Jak wrócisz, to się poradzimy”.
Poszliśmy do rodziców. Wachmistrz nie odstąpił na jeden krok. Tam opowiedziałem okropny ukaz Łobanowa. Słuchając wszyscy płakali. Obiad był gotowy, Kozak jadł z nami. Po obiedzie Jasio wsiadł z nami na wóz i po drodze wstąpiliśmy do Chmielewskich. Tam opowiedziałem o nowej biedzie, jaka do mnie się przyczepiła, a napiwszy się miodu Jasia i Chmielewskich, pożegnałem się i z Kozakiem pojechałem do Krzeszowic. Tam przyjechawszy najprzód z Kozakiem